Groszkowa sesja dla Weranda Country

gmIMG_6279mm-tile       Zapachniało latem? Zapraszam do kiosków gdzie można kupić już czerwcową Weranda Contry z moimi nowymi zdjęciami i przepisami. A już niebawem w Werandzie (nie tej Country tylko zwykłej), również czerwcowej, mój materiał o Landrynkowym Party na Dzień Dziecka (myślę, że tu Was zaskoczę bo sama byłam zdziwiona, że potrafię zrobić aż tak „słodkie” zdjęcia).
gmIMG_2413mm-tile   Wracając do Country- bohaterami materiału są groszek i bób. Dwaj zieloni kuzyni, którzy (przynajmniej dla mnie) nieodmiennie zwiastują  lato. Wczoraj w moim warzywniaku zobaczyłam wielką skrzynkę strączków zielonego groszku (podobno polskich spod szklarni) i nie mogłam się oprzeć żeby kupić cały kilogram. gmIMG_2173-tile       Łuskanie zielonego groszku prosto z krzaczka w ogrodzie moich dziadków to jedno z najpiękniejszych letnich wspomnień  mojego dzieciństwa. Przegrywa tylko z codziennym czerwcowym wdrapywaniem się na wiekową czereśnie (o czereśni więcej tutaj).  gmIMG_0126-tile

      Znajdziecie więc w czerwcowym Country przepisy na moją popisową zupę groszkowo-miętową oraz na pierogi z pastą z bobu i szałwii (te przepisy już znacie). Z nowości polecam: pyszne spagetti primavera z młodziutkim groszkiem i bobem oraz rewelacyjne risotto z groszkiem i miętą. Do kompletu- letnie kanapki z humussem z bobu oraz gniazdka z ciasta filo z zielonym twarożkiem i warzywami prosto z ogródka. Poleciała Wam już ślinka? A więc nie pozostaje nić innego jak wybrać się do kiosku.   Życzę smacznego!
gmIMG_0502mm-tile



Sałatka z pieczonym avokado

IMG_2928mm-horzb       Witam serdecznie. Ostatnio na blogu dużo fotografii za to mało przepisów. Postanowiłam więc to zmienić. Dlatego choć czeka w kolejce już prawie gotowy wpis o mojej wyprawie ziemniaczanej to poczeka jeszcze chwilkę. A dziś mam dla Was oryginalną sałatkę z awokado. W końcu nie samymi zdjęciami człowiek żyje 🙂 awokado

       Dla mnie awokado zdecydowanie najlepiej smakuje na surowo, posolone, skropione sokiem z cytryny i już. Koniec kropka! Nikt mnie nie przekona, że jest inaczej! Choć możecie próbować… Jednak od czasu do czasu nawet ja skuszę się aby skosztować coś nowego. Do licznych eksperymentów awokadowych skłoniła mnie zeszłoroczna wyprawa na farmę awokado na Sycylii (więcej przeczytacie TUTAJ).

     Przywiozłam stamtąd tyle owoców, że przez dwa tygodnie jedliśmy w domu awokado na śniadanie, obiad, kolacje i podwieczorek. To był wielki czas eksperymentów z awokado w roli głównej. Prezentowana dziś sałatka jest jednym z tych całkiem udanych i oryginalnych przepisów z tamtego czasu. Danie idealnie łączy ze sobą różne tekstury i smaki : kruchość i kwaskowość jabłka ze świeżością ogórka oraz kremową konsystencją awokado. Całości dopełniają, słodka cebula, wyraźny ogórek kiszony, chrupiące pistacje i bogaty smak prażonych ziaren sezamu i siemienia.

       Sałatka jest wegańska, bezglutenowa, niezwykle zdrowa i sycąca. Czegóż chcieć więcej! Można ją zawinąć w oryginalne wrapy lub jeść jak klasyczną surówkę. Można zabrać do pracy, na jesienny piknik czy zjeść przy ognisku razem z pieczonymi ziemniakami.  Można położyć na kanapki lub nadziać nią pity. Można przygotować jako oryginalne danie na przyjęcie.

A Wy? Jak zwykliście jeść awokado??? Macie swoje ulubione patenty? Mnie się wydaje, że to owoc cały czas jeszcze przez mnie nieodkryty. Podzielcie się swoimi przepisami , ładnie poproszę.
awokado2



Twarożek z rzodkiewką

IMG_0998-tile       Kto go nie lubi? To klasyk wiosenno-letnio-śniadaniowy. Każdy ma na niego swój ulubiony przepis. Zresztą co to za filozofia? Im prościej tym lepiej. Klucz do sukcesu to jak najświeższe składniki. Rzodkiewki jeszcze pokryte rosą i twaróg odciekający przez noc z serwatki. Do tego kromki pysznego chrupiącego razowego chleba i dla takiego śniadania warto wstać wcześnie rano, nawet w wakacje. rzodkiewki i twarożek       W naszym domu jeśli jemy twarożek to tylko ten domowej roboty, z mleka od krów, które wypasają się na nieodległym pastwisku. Po przepis zapraszam tutaj. Na śniadania mieszamy go z zieleniną prosto z przydomowego ogródka (rzodkiewka, ogórki, szczypiorek, świeże zioła) do tego trochę domowego jogurtu (tutaj) i koniecznie czarna sól.

IMG_0927-tile       Piszę o czarnej soli więcej tutaj. Kiedy jest w kryształach ma czarny kolor, kiedy jednak zmieli ją się na proszek (a tak najczęściej można ją kupić) nabiera pięknej różowo-pudrowej barwy. Wydobywa się ją z pokładów wulkanicznych dlatego ma specyficzny niepowtarzalny smak (zupełnie inny niż wszystkie znane mi sole). Idealnie komponuje się z nabiałem a dodatek jej wyrazistego smaku jest sekretem mojego przepisu na twarożek. Nabiał i czarna sól to dla mnie jedno z tych idealnych połączeń jak bazylia i pomidory, jabłka i cynamon czy chleb i masło. Tylko po to aby spróbować tego połączenia warto postarać się o tą przyprawę (można jej też poszukać pod jej indyjską nazwą Kala Namak). Nie pożałujecie- obiecuję i odtąd nie będziecie chcieli już jeść innego twarożku niż z czarną solą.

IMG_0963-tilemm

       Pozdrawiam Was serdecznie z pięknej Chorwacji, gdzie ładuje akumulatory na następne miesiące wytężonej pracy. Jakież tu są widoki! Fotografuję wszystko dla Was i obiecuję pokazać po powrocie. Życzę Wam miłych wakacji pełnych pysznych rodzinnych śniadań na tarasie (z twarożkiem czy bez). Do przeczytania wkrótce.



Sałatka z kwiatów jarmużu

kwiaty jarmużu       Właśnie trwa sezon na kwiaty jarmużu.  Mają je w ogrodzie tylko ci, którzy nie zjedli całego jarmużu zimą (co jest nie lada wyzwaniem!).  To, że kwiaty jarmużu są pyszne odkryłam zupełnie niedawno czyli w zeszłym roku. Jakimś cudem został mi w ogrodzie po zimie jeden samotny krzak jarmużu a raczej resztki krzaka z paroma pozostawionymi na czubku listkami. Nie wiem dlaczego go nie wyrwałam podczas wiosennych porządków o ogrodzie? W każdym razie został i stara łodyga wraz z pierwszymi ciepłymi dniami wiosny zaczęła się pokrywać od nowa małymi listkami (przepysznie delikatnymi w porównaniu nie tylko do starych zimowych ale i do zupełnie młodych które kiełkują z nasion późną wiosną).  To był już wielki plus- mieć świeżą delikatną zieleninę w ogrodzie zanim się  posiało cokolwiek w tym sezonie.

IMG_2534-horz        Potem na przełomie kwietnia i maja krzaki strzelają łodygami w górę i najpierw pojawiają się na nich malutkie zielone pączki, które bardzo szybko – bo w ciągu zaledwie paru dni zamieniają się morze małych żółtych kwiatuszków. Kwiaty (tak samo jak liście) jarmużu są jadalne i są pyszne. Mnie najbardziej jednak smakują kiedy jeszcze są zielonymi pączkami. Są wtedy delikatne, chrupiące i  słodziutkie. W smaku przypominają mi  trochę brokuły, trochę szparagi a trochę same liście jarmużu, mają lekko orzechowy smak. Kiedy pączki rozkwitają nabierają ostrzejszego posmaku. Wtedy bardziej przypominają rzodkiewkę lub rukolę.

IMG_2506bb-horz        Kwitnący jarmuż przypomina wyglądem kwitnące brokuły. Nie ma się czemu dziwić bo należą do tej samej rodziny roślin. I choć kwiatki obu warzyw można by pomylić wizualnie to moim zdaniem nie da się pomylić ich w smaku. Kwiaty jarmużu są wykwintniejsze i słodsze, po prostu pyszne. Mnie tak zasmakowały zeszłego roku, że posadziłam dodatkowych parę krzaków i oszczędzałam je przez zimę aby dotrwały do wiosny. Długo nie mogłam się doczekać ale oto nadszedł… ten jeden tydzień w roku kiedy na jarmużu są już pączki ale jeszcze nie zaczynają wszystkie rozkwitać jak szalone. Korzystam jak mogę jedząc te małe pyszne witaminowe bomby codziennie w sałatkach lub pochrupując prosto z krzaczków podczas  pracy w ogrodzie( której ostatnio mam sporo bo się bardzo spóźniłam z  sianiem i rozsadzaniem w tym roku). Mam parę pomysłów jakby kwiatów jarmużu użyć  do innych dań, nie na surowo (np. do spaghetti primavera lub do zapiekanki warzywnej z gorgonzolą lub smażone w tempurze) ale za każdym razem jak się przymierzam to mi ich jakoś szkoda a raczej szkoda mi mnie, która wiosną pilnie potrzebuje dużej dawki witamin i zjadam je jednak na surowo.

       A wy? Odkryliście już kwiaty jarmużu? Jeśli nie to musicie poczekać do następnej wiosny. Teraz przyszedł dobry czas na posianie jarmużu w ogrodzie, będzie dawał plony przez całe lato (można zrywać już malutkie listki do sałatek), jesień i zimę (jarmuż spokojnie zimuje pod śniegiem i zdarza mi się jego zamrożone liście przynosić do kuchni nawet jeszcze w lutym i gotować z nich różne potrawy) a potem następnej wiosny zastaniecie taki piękny widok w ogródku jak na moich dzisiejszych zdjęciach. Najpierw się nim pozachwycacie  a potem schrupiecie go ze smakiem. Może w takiej sałatce jak moja? Polecam!IMG_2580-horz



Guacamole z kiszonymi ogórkami

IMG_4014-horzn        Kiedy byłam na początku tego roku na Sycylii miałam okazję odwiedzić pierwszy raz w życiu awokadowy sad. Drzewa awokadowe są podobne do naszych drzew czereśniowych. W uprawach komercyjnych nie są bardzo wysokie, pozostawione same sobie i nie przycinane potrafią osiągać naprawdę duże rozmiary. Liscie są ciemnozielone ,  podłużne i dość grube tak jak u roślin zimozielonych, mogą osiągać rozmiary nawet do 20cm.  Za to kwiatki zupełnie niepozorne, malutkie nawet nie centymetrowe w kolorze jasnozielonym. IMG_2424        Owoce rosną na długich gałązkach, często zwisają w całych kiściach rzadziej pojedynczo. I znowu mam skojarzenie z czereśniami choć te gatunki nie są w żaden sposób spokrewnione. Awokado jest za to z tej samej rodziny co drzewo dające słynną wschodnią przyprawę- liście tejpat (zwane indyjskimi liśćmi laurowymi choć przypominają je tylko z wyglądu a w smaku są bardziej cynamonowe- lubię ich używać do indyjskich słodyczy ale o tym może innym razem).
quacamole        Uprawa, którą odwiedziłam leży na zboczach wulkanu Etna i należy do rolników zrzeszonych w grupie Incampagna a więc jest w pełni ekologiczna. Uprawiają tam głównie odmianę hass o podłużnych gruszkowatych owocach. Ale awokado potrafi mieć różne kształty- również jajka i zupełnej kuli. Tak samo pestki potrafią różnić się rozmiarami i kształtami w zależności od gatunku. Mnie najbardziej zauroczyły malutkie owoce awokado, które wyglądały zupełnie jak zwisające z drzewa… korniszony.

awokado na drzewie       Owoce awokado są jak banany- dojrzewają na drzewach, jednak nigdy tam nie miękną. Robią to dopiero kiedy z drzewa spadną lub kiedy zostaną zebrane. Proces ten trwa około dwóch tygodni i można go skrócić lub wydłużyć sterując temperaturą przechowywania lub używając etylenu (gazu, który przyspiesza dojrzewanie owoców). Na odwiedzanej przeze mnie farmie nikt tego nie robi- owoce są zbierane dojrzałe ale twarde jak kamienie, tylko tyle- ile trzeba pod specjalne zamówienie klienta. Nie są nigdzie przechowywane lecz od razu transportowane do odbiorców (także do Polski!).

IMG_4090-horz
Dzieje się tak dlatego, że awokado jako jedne z nielicznych owoców mogą pozostawać dojrzałe na drzewach nawet parę miesięcy. Jest to niezwykłym błogosławieństwem dla rolników ponieważ nie muszą inwestować w wielkie chłodnie do ich przechowywania. Jak się dowiedziałam uprawa awokado nie jest bardzo wymagająca ale drzewa potrzebują odpowiedniej gleby i dobrego nawodnienia. Sezon na awokado trwa na Sycylii przez całą zimę aż do końca maja. Drzewa jednak nie są odporne na silne wiatry i mocne sycylijskie nawałnice potrafią powalać całe sady. Tak niestety stało się z ta uprawą, którą odwiedziłam na zboczach Etny. W jedno popołudnie po wielkiej burzy z gradobiciem rolnicy stracili 80% zbiorów :(((( quacamole        Zanim to się jednak stało narwałam w tym przepięknym awokadowym sadzie cały kosz tych cudownych owoców aby je zabrać do Polski i obfotografować w swoim studio. Potem przez całe dwa tygodnie jedliśmy w domu tylko potrawy z awokado. Guacamole z kiszonymi ogórkami na pełnoziarnistych tostach okazało się być naszym rodzinnym hitem. Może i Wam posmakuje??

 



Zupa z pora- czyli pora na zmiany

IMG_1761-horz

       Znacie to uczucie, kiedy czegoś bardzo, bardzo pragniecie i w końcu to Wam się przydarza? Na początku nie wierzycie, potem przez chwilę szczerze się cieszycie by po niedługim czasie zrealizować, że nowa sytuacja nie jest jednak tak wspaniała jak Wam się jawiła w marzeniach.

      Cóż, taki właśnie jest ten świat- nie ma w nim sytuacji idealnych. Filozofowie wschodu nauczają, że znalezienie trwałego zadowolenia w połączeniu z nietrwałą materią graniczy z cudem. Oczywiście nie powstrzymuje to żadnego z nas aby jednak wciąż próbować to robić.  Problem jednak w tym, że szukając szczęścia tam gdzie go nie ma  z góry skazujemy się na porażkę. Nawet jeśli przez moment (dłuższy czy krótszy) wydaje nam się, że odnaleźliśmy wielki skarb- to po  chwili (dłuższej lub krótszej) konstatujemy że kawałki pokruszonego szkła, które braliśmy za prawdziwe diamenty- niestety nimi nie są.

      Dochodzi do tego jeszcze problem dualności otaczającego nas świata. Wszystko tu jest nietrwałe, przychodzi i odchodzi, zmienia się jak w kalejdoskopie. Szczęście- nieszczęście, ciepło- zimno, młodość-starość, zdrowie-choroba, ból- euforia, zadowolenie-smutek, sukces-porażka. Wahadło cały czas się porusza.

     Od wieków jogini i mistycy (poprzez medytację i modlitwy) szukają sposobu aby znaleźć stan harmonii i pozostać niewzruszonym na dualność tego świata. Niewpadanie w euforię (lub depresję) za każdym razem kiedy wahadło odchyla się w jedną ze stron bardzo pomaga utrzymać stan równowagi i daje wewnętrzny spokój.  A spokój wbrew pozorom ma więcej wspólnego ze szczęściem niż zdobywanie celów i pogoń za pragnieniami.

IMG_1822-horz

       Hola! Hola!- zawołacie- Czy to nie Ty nas tutaj cały czas popychasz i inspirujesz żebyśmy się starali, gonili marzenia i nie poddawali, kiedy napotkamy przeszkody? Czy sama właśnie tego nie robisz- wyznaczasz sobie cele, starasz się je realizować, mieć aspiracje powyżej tego co daje Ci los???!

Otóż oczywiście- macie rację. Tak właśnie robię. Niestety coraz częściej, najpierw z wielkim smutkiem a potem z jeszcze większym zrozumienie konstatuje, że moje szczęście niestety nie zależy od realizacji marzeń (moich czy cudzych) oraz osiągania wyznaczonych celów. (No to wsadziłam kij w mrowisko!)

       Spójrzmy jednak na mnie choćby teraz. Jestem w sytuacji wydawałoby się „idealnej”. Spełniły się moje marzenia. Moje hobby i pasja stały się moim zawodem. Dostaję dużo ciekawych propozycji. Robię to o czym tysiące osób marzy i do czego dąży. Mój kalendarz pęka w szwach, grafik mam wypełniony już do końca czerwca. Realizuję plany, o których nie śmiałabym kiedyś nawet śnić.  Ale…

      Jeśli mnie szczerze zapytacie, czy jestem przez to BARDZIEJ szczęśliwa (niż byłam zanim to osiągnęłam) z głębokim przekonaniem odpowiem Wam- NIE, NIE JESTEM.

    Wcale nie oznacza to, że to co robię teraz, nie daje mi satysfakcji i że się pomyliłam wybierając zajęcie, w którym się nie spełniam czy nie realizuję. Uwielbiam robić to co robię teraz (tak samo jak lubiłam moją poprzednią pracę). Coraz częściej jednak są takie chwile w moim obecnym życiu kiedy po prostu brakuje mi czasu na fundamentalne potrzeby- refleksje i pomyślenia nad swoimi uczuciami. Przez ostatnie 2-3 miesiące tyle wyzwań przede mną i takie duże oczekiwania, tyle ludzi coś ode mnie chce, tak dużo mam do zrobienia, że czasami mam ochotę powiedzieć  „A dajcie mi wszyscy święty SPOKÓJ”. I właśnie zaczęłam rozumieć, że spokój jest tym co zgubiłam po drodze do sukcesu. Wsiadłam na jakiegoś szalonego konia, co prawda niesie mnie niby w kierunku który sama obrałam, jednak w swoim galopie jakoś wcale nie zważa na to, że poobijał mi kości i porobił odciski i że jazda na nim wcale nie przynosi już tak wiele przyjemności.

       Nagle zabrakło mi czasu dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół. Nawet zabrakło mi czasu na bloga (za co Was serdecznie przepraszam). Zgubiłam gdzieś po drodze to co najcenniejsze moją wewnętrzną harmonię i czas dla siebie.

       Zrealizowałam to niedawno kiedy jechałam z synem do szkoły pewnego pięknego słonecznego ranka. „Super dziś pogoda, piękne światło. Pewnie będziesz fotografować?” spytał synek (mądre dziecko fotografa, które potrafi rozpoznać dobre do robienia zdjęć światło). A ja szybko robiąc bilans swoich obowiązków na ten dzień zrozumiałam, że mam tyle spraw do załatwienie, tyle maili na które muszę odpowiedzieć, tyle prezentacji do przygotowania i kontraktów do negocjacji i tyle innych „ważnych i niecierpiących zwłoki spraw” że czasu na fotografię mi już po prostu nie starczy. A nawet jeśli się tak stanie to będzie to robiony w pośpiechu kolejny projekt dla klienta. Że nagle zabrakło mi czasu aby się  nad czymś uważnie pochylić, zachwycić tym i uwiecznić tego piękno na fotografii.

 „Ot kapryśna księżniczka się znalazła” – powiecie. Dostała dar od losu i nie potrafi go docenić a tylko wybrzydza. Bycie człowiekiem sukcesu (nie mówię, że nim jestem) to takie poprawne w dzisiejszych czasach. Musisz odnosić sukces na tak wielu polach i do tego powinieneś być zadowolony, szczęśliwy, spełniony. Inna opcja nie wchodzi w grę.

       Nie zastanawiało Was nigdy dlaczego większość tych słynnych ludzi sukcesu tylko w kolorowych magazynach wydaje się być szczęśliwa a jak spojrzeć na ich życie to jest ono pełne nałogów, uzależnień, problemów ze sobą i bliskimi? Czyż nie powinni być wdzięczni losowi, że mają tak wiele, tak wielki osiągnęli sukces i my malutcy patrzymy na nich i marzymy, żeby znaleźć się na ich miejscu. Dlaczego nie są szczęśliwi? My na ich miejscu z pewnością bylibyśmy.

IMG_1877-horz

      Może po prostu dlatego, że sukces i szczęście najczęściej nie idą w parze. A co więcej – w żaden sposób od siebie nie zależą.  Że zrobienie czegoś wspaniałego, osiągnięcie wielkiego celu, bycie podziwianym przez innych czy nawet miliony fanów na FB nie są żadnym gwarantem szczęścia. Szczęście jest schowane gdzie indziej i sztuką jest je odnaleźć i pielęgnować. Szczęście to stan naszego umysłu a nawet bardziej naszego serca i mniej zależy od osiągniętego sukcesu a dużo bardziej od naszego wewnętrznego spokoju. A spokój to nic innego – według filozofów- jak nie poddawanie się dualizmom tego świata.

       Czy tego chcemy czy nie, ten świat a wraz z nim nasza sytuacja będą zmieniać się nieustannie (jak pory dnia czy roku). Dziś odniesiemy sukces- jutro porażkę, dziś nas będą kochać- jutro nienawidzić, dziś jesteśmy wyrocznią- jutro wszystkim wydamy się głupcem. Uzależnianie swojego stanu od tak zmiennego czynnika (na który na dodatek nie mamy zbyt wielkiego wpływu) jest po prostu nierozsądne. Tak twierdzą filozofowie wschodu i mają niezaprzeczalną rację. Łatwo to jednak tu napisać, dużo trudniej zrozumieć a jeszcze trudniej zrealizować i zastosować w swoim życiu. Wydawać by się mogło, że mnie, która zna tą mądrość od co najmniej 20 lat i której Guru i inne święte osoby cały czas o tym przypominają powinno być łatwiej. A tu proszę nic z tego. Po raz kolejny i kolejny konstatuje, że szukam szczęścia tam gdzie go znaleźć nie mogę bo go tam po prostu nie ma.

      Dlatego coraz częściej zadaje sobie również pytanie- ile jeszcze razy będę musiała kaleczyć się kawałkami pokruszonego szkła, żeby w końcu przestać ulegać ich nieprawdziwej wartości?  Kiedy w końcu uda mi się zrozumieć nauki mędrców i wyruszyć na poszukiwanie prawdziwych diamentów? A co ważniejsze jak i gdzie tych diamentów szukać?

     Drogowskaz, który (wg. mnie) wskazuje w jedynym autentycznym kierunek tej drogi (przynajmniej tak mnie się coraz częściej wydaje) od wieków używany był przez rzesze świętych, mistyków i filozofów. Według nich diamenty znaleźć można li i jedynie w głębokim filozoficznym zrozumieniu że nie jesteśmy tym materialnym ciałem. Jesteśmy DUSZĄ, która z dualną materią nie ma za wiele wspólnego i dlatego nie potrafi znaleźć tu szczęścia. Odnajduje je dopiero kiedy wraca na swoją naturalną pozycję, którą jest  …  obcowanie z Bogiem.

IMG_1784-horz

       Z takim odważnym i mało popularnym w dzisiejszych czasach stwierdzeniem zostawiam Was w ten deszczowy Wielkanocny poranek. Czy jest jakiś lepszy dzień w roku do rozmyślań nad tym problemem?

      Zmierzcie się z nim sami bo ja idę właśnie po raz kolejny prostować drogi swojego życia. Tak żeby choć trochę zmierzały w … stronę kopalni diamentów.  Wybaczcie więc jeśli mnie tu znowu dłuższą chwilę nie będzie.  Kiedy tylko okiełznam i spowolnię narowistego konia, wyleczę pogruchotane kości i usunę odciski- wrócę. Obiecuję.

      Zostawiam was z przepisem na zupę porową- jest pyszna. A czy ma coś wspólnego z dzisiejszymi przemyśleniami ? Może tylko to, że w całym moim ostatnim zabieganiu czekała aż 5 miesięcy żeby w końcu tu się dla Was pojawić. Zdecydowanie jej się należało.