Prosta zupa z fasoli mung

       W lesie nad brzegiem Gangesu mieszał jogin-asceta.  Żył bardzo prosto w szałasie skleconym z gałęzi. Żywił się korzonkami lub tym co od czasu do czasu przynosili mu pobożni ludzie. Wstawał co rano o wschodzie słońca, brał kąpiel w rzece i siadał do medytacji na której spędzał większą część dnia. Wiódł proste i szczęśliwe życie, nie niepokojny przez nikogo na jego pustkowiu. Jogin nie posiadał nic… Wróć!… Jogin posiadał jedną, jedyną rzecz. Był to stary kawałek materiału, który służył mu jako przepaska biodrowa. Dzięki niej nie gorszył tych nielicznych ludzi, którzy zapuszczali się czasami na jego pustkowie. Każdego wieczoru, prał kawałek materiału w świętych wodach Gangesu i wieszał w swoim szałasie aby wysechł przez noc. Ponieważ robił tak od wielu, wielu lat materiał był stary, wypłowiały i mocno sfatygowany. Jogin nie przejmował się tym zbytnio, po prostu codziennie o wschodzie słońca, brał kąpiel zakładał przepaskę i rozpoczynał dzień poranną modlitwą.

fasola mung

       Aż tu któregoś ranka  zauważył, że jego kawałek materiału został z jednej strony obgryziony przez jakieś zwierzę. Tego dnia nie mógł skupić się za bardzo na swojej medytacji a kiedy wieczorem wywiesił przepaskę aby wyschła zamiast pójść spać, postanowił czuwać i odkryć cóż za istota porywa się na jego jedyną własność. Po północy zobaczył małą mysz. Wpinała się na gałązki szałasu i malutkimi ząbkami obgryzała rąbek materiału. Jogin przepędził mysz i poszedł spać. Niestety, kiedy obudził się rano zobaczył, że mysz wróciła gdyż szmatka była leciutko obgryziona w następnym rożku.  Tego dnia zamiast medytować o Bogu jogin medytował o myszy oraz sposobach jej przegonienia. Przeżył jeszcze 3 dni i noce pełne myśli o myszy aż wreszcie postanowił udać się do najbliższej wioski po… kota. Jakież było zdumienie wśród mieszkańców, kiedy po raz pierwszy od ponad 20 lat zobaczono ascetę gdzie indziej niż w jego pustelni.

       Ponieważ w Indiach bardzo szanuje się świętych mężów i ofiarowuje jałmużnę o którą proszą, jedna z wioskowych rodzin podarowała joginowi swojego kota.  Jogin więc cały szczęśliwy wrócił do pustelni z kotem jako rozwiązaniem „problemu myszowego”. Kot jednak nie potrafił złapać sprytnej myszy, choć dzielnie próbował przez kolejne 3 noce, które okazały się przez to zupełnie bezsenne dla jogina. Przez nocne harce coraz trudniej było wstać o wschodzie słońca oraz medytować do wieczora.  Szczególnie, że kot przeszkadzał również w dzień dopominając się o jedzenie. Jakoś korzonki spożywane przez ascetę nie przypadły mu do gustu.

       Teraz jogin zamiast o Bogu medytował o tym czym nakarmić kota. Próbował nawet łapać dla niego ryby w rzece. Ale przecież  był wegetarianinem i o łapaniu ryb nie miał pojęcia. Któregoś więc dnia po kolejnej nieprzespanej nocy założył swoja obgryziona przepaskę i udał się znów do wioski po…krowę aby dawała mleko dla kota. Traf chciał, że w wiosce  była wielka uroczystość. Najbogatszemu rolnikowi po długim czasie oczekiwania urodził się pierworodny syn. Każdy pobożny Hindus wie, ze najlepiej uczcić taki dzień rozdając jałmużnę i zadowalając świętych mężów. Skoro jogin pojawił się tego dnia w wiosce i poprosił o krowę – dostał krowę. Dostał też sznurek, który zawiązał wokół rogów krowy i poprowadził ją do swojej pustelni. Wydoił krowę i dał mleko kotu, który usatysfakcjonowany przespał całą noc w szałasie obok jogina. Jogin też spał spokojnie i pewnie po raz pierwszy od 20 lat przespał by wschód słońca, gdyby nie krowa która obudziła go swoim muczeniem. Jogin wstał pospiesznie zarzucił na siebie swój kawałek materiału nie zauważywszy nawet czy został on obgryziony tej nocy przez mysz. Zamiast udać się na poranne modlitwy i rytualna kąpiel do Gangesu jogin przystąpił do dojenia krowy. W dzień krowa też okazała się absorbująca, gdyż w lesie nie było zbytnio miejsc z soczystą trawą, którą mogłaby jeść. Trzeba było prowadzić krowę godzinę w jedną stronę na pastwisko i czekać aż krowa naje się do woli, potem godzinę w drugą. A najgorsze było to, że o krowie szybko zwiedziały się leśne tygrysy, które podchodziły w nocy pod sam szałas i próbowały zaatakować zwierzę. Jogin musiał więc palić ognisko całą noc aby odstraszyć drapieżniki.

       Coraz rzadziej wstawał o wschodzie słońca, coraz krócej się modlił. Teraz nie medytował prawie już wcale bo w czasie na to przeznaczonym układał plan … wybudowania obory dla krowy. Nie mogła przecież spać jak kot w jego szałasie, po prostu się tam nie mieściła. „Trzeba będzie zdobyć jakieś kamienie, glinę i nauczyć się chyba murować”- myślał jogin. Kolejne więc dnie zamiast na medytacji spędzał na poszukiwaniu odpowiednich kamieni i wykopywaniu gliny z oddalonego o 2 godziny drogi wyrobiska. Wracał tak zmęczony, że nie miał nawet siły wyprać i wywiesić swojej przepaski biodrowej a co tu dopiero mówić o wydojeniu krowy i nakarmieniu kota. Usiadł więc któregoś ranka i pomyślał sobie „chyba czas sprawić sobie kogoś, kto pomoże mi ogarnąć to wszystko”. Otrzepał przepaskę biodrową z gliny i poszedł  do wioski po… żonę. zupa z fasoli mung        Czy muszę pisać więcej? Czy już sami wiecie jak dalej rozwinie się ta historia.

       Czy jogin w końcu się opamiętał? Tak. Ale było już za późno. Miał wtedy kota, krowę, żonę, gromadkę dzieci, oborę, dom, pastwisko i pole do uprawy. Wszystko to wymagało od niego dużo uwagi, pracy, odpowiedzialności  i czasu ,którego nie starczało już ani na medytację ani na kontemplacje ani na modlitwę. Skończyło się spokojne życie a zaczęły problemy. Pewnego dnia jogin zatęsknił za swoim szałasem, jego spokojem  i wolnością nieprzywiązania do materialnych rzeczy. Zatęsknił za prostym życiem.  Zatęsknił nawet za myszą obgryzającą jego przepaskę. „Mysz była najmniejszym problemem jaki miałem w życiu”- pomyślał.fasola mung

       Czy odnaleźliście w sobie jogina z historii? Ja odnajduje go codziennie w swoim zaganianym życiu. A im dłużej wysilam mój komplikujący wszystko umysł tym bardziej dostrzegam, że Prostota (ta przez duże P) to nie tylko stan posiadania ale przede wszystkim stan umysłu. Prostota to niemarnowanie czasu na rzeczy mniej ważne, prostota to łatwość w podejmowaniu decyzji. Prostota to milczenie zamiast potoku słów, to zwykły uśmiech zamiast teatru gestów. Prostota to świadome bycie tu i teraz. Prostota to brak potrzeby udowadniania czegokolwiek (sobie i innym), to brak potrzeby udoskonalania na siłę całego świata. To odnalezienie zmiany i spokoju w sobie. Prostota to akceptacja, umiar  i samokontrola. Prostota to nietrzymanie urazy, to łatwość wybaczenia, to niechęć do sporów i jałowych dyskusji. Prostota to tolerancja, otwartość, szczerość i prostolinijność.  Prostota to zdolność powiedzenia sobie dość w odpowiednim momencie.

       Dostrzegam wielką siłę płynącą z Prostoty oraz mądrość tych, którzy życie w niej świadomie wybierają. Podziwiam ich, bo sama tak jeszcze nie potrafię. Wiem jednak, że dążenie do Prostoty to tysiące małych decyzji podejmowanych każdego dnia. Zaczynam więc od tych codziennych, najprostszy i nagle okazuje się że…

       Nie potrzeba mi 5 kremów: na dzień, na noc, pod oczy, do ust i na dekolt- jeden prosty krem Nivea wystarczy. Nie potrzeba mi co rok nowego telefonu- ten który mam od 5 lat daje radę. Nie potrzebuje drogich robotów kuchennych ani specjalnych garnków czy wymyślnych patelni- zestaw, który używam od 15 lat sprawdza się doskonale. Nie potrzebuję nowych ubrań z markową metką, nie potrzebuję specjalnej kurtki do jeżdżenia na nartach ani specjalnego stroju do biegania, nie potrzebuję specjalnych kijków aby pójść na spacer, czy specjalnej maty aby ćwiczyć jogę. Nie potrzebuje nowego modniejszego koloru na ścianach ani płaskiego większego telewizora, którego i tak nie oglądam. Nie potrzebuje kolejnej szafy (raczej potrzebuje opróżnić tą którą mam). Nie potrzebuję nowego szybszego komputera, ani nowego lepszego aparatu fotograficznego (mój stary Canon z jednym naprawianym już 3 razy obiektywem świetnie sobie radzi). Nie potrzebuję wydawać 3 pensji aby pojechać na wakacje. Nie potrzebuje być najlepsza, nie potrzebuje aby wszyscy mnie lubili i podziwiali. Nie potrzebuje mieć zawsze racji. Nie potrzebuje wiedzieć wszystkiego i „być na czasie”.  Nie potrzebuje powierzchownych związków ani udawanych uczuć.  Czego za to potrzebuję?… Czasu!!!  Czasu i niczym niezmąconego spokoju abym mogła skupić się i zrozumieć co dla mnie w życiu jest najważniejsze. Coraz mocniej realizuję, że im „mniej mam” tym „bardziej jestem” a im ” prościej żyję” tym „wznioślej myślę”.  Czy Wy też tak macie???

zupa z fasoli mung

       Dzisiejszy przepis na „najprostszą zupę świata” poznałam wieki temu. Zupę gotowała moja serdeczna przyjaciółka Acintya serwując ją w towarzystwie kaszy gryczanej i prostej surówki na nasze aśramowe śniadania. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie modyfikacje ten przepis przeszedł przez wszystkie te lata w mojej kuchni. W zupie wylądowało mnóstwo egzotycznych przypraw, bukiet wielorakich warzyw, śmietana, zioła, kostki sera panir i wiele innych „urozmaiceń”. Czy zupa była przez to lepsza? Pewnie tak. Ale czy to oznacza, że w swojej prostej oryginalnej formie nie była wystarczająco dobra? Czy dobre nie może pozostać PO PROSTU DOBRE bez komplikowania i udoskonalania na siłę?… Zapewniam Was, że może. Ta zupa jest tego NAJPROSTSZYM przykładem.