Przyznać się Wam muszę, że agrest nigdy nie należał do moich faworytów. Oczywiście lubiłam go podjadać prosto z krzaka, kiedy już był dojrzały i słodki. Jednak jakoś nie potrafiłam znaleźć na niego sposobu w kuchni. Dżem agrestowy- nie, czatnej agrestowy- jeszcze gorzej, kompot z agrestu- od biedy może być- ale gdzie mu tam np. do kompotu rabarbarowo-malinowego z nutką mięty? Ciasto z agrestem- porażka. Agrest w deserach- skrupulatnie wybierany i odkładamy na bok przez domowników. Impas i koniec. Miałam ostatnio parę dni wolnych. Moje chłopaki jak co roku pojechały „walczyć” na Grunwald- czyli oglądać coroczną inscenizacje bitwy pod Grunwaldem oraz szereg imprez rycerskich jej towarzyszących. A ja w tym czasie szalałam w ogródku.
Plewiłam chwasty, które już powoli zaczynały być wyższe niż moje plony w warzywniku, rozsadzałam sadzonki jarmużu, podwiązywałam pomidory, siałam nową porcję groszku zielonego, który mam nadzieję zaowocuje na początku września. Pozdejmowałam, już niepotrzebne, siatki przeciw-szpakowe z czereśni, obejrzałam gąszcz moich malin i okazało się, że w końcu owocuje posadzona 2 lata temu czarna malina (delicje!!). Znalazłam zapomniany krzaczek czarnych porzeczek, który wydał owoce po raz pierwszy odkąd się tu wprowadziliśmy, zebrałam wszystkiego może ze dwie garści ale jednak to już postęp. Odkryłam również ku mojej wielkiej rozpaczy, że jedyna sadzonka czereśni, (wśród ponad 20 drzewek sadzonych od 5 lat) która w końcu się przyjęła, zakwitła i wydała owoce- to jednak nie czereśnia lecz WIŚNIA! No cóż, życie znowu mnie oszukało. Ale ja się nie poddaje- na jesieni próbuję znowu!
Na końcu podeszłam na krzaków agrestu, zasadzonych jeszcze przez poprzednich właścicieli domu. „Jakiż tu urodzaj”- pomyślałam patrząc na uginające się od owoców krzaczki. Spróbowałam paru owoców- pysznie słodkie i dojrzałe. „No mój Drogi!” powiedziałam do krzaka agrestu (tak, tak!! czasami rozmawiam z roślinami!) „Jeśli ty jesteś dla mnie tak miły i dajesz takie wspaniałe plony to ja się też postaram żebyśmy w końcu Cię polubili”.
Siadłam do internetu i zapytałam Google o „gooseberry recipie”. Okazało się, że w USA i Wielkiej Brytanii agrest najczęściej jest wykorzystywany do deseru zwanego Gosseberry Cobbler (czyli duszony agrest zapiekany pod pierzynką ze słodkiego maślanego ciasta- ta opcja zdecydowanie nie dla nas ) oraz Gooseberry Fool- czyli deseru z duszonego agrestu, słodkiego jogurtu i często również bitej śmietany. Druga wersja wykorzystania agrestu spodobała mi się bardziej. Nie podobało mi się tylko duszenie owoców- my po prostu lubimy tylko świeży agrest- gotowanie lub duszenie zabija to co w nim najlepsze- jego charakterystyczny świeży i lekko cierpki smak.
Postanowiłam więc agrestu nie dusić tylko zamrozić i zrobić z niego sorbet a ten dopiero dodać do deseru. W międzyczasie zmieniłam jednak zdanie (jak to ja w kuchni) i zamiast deseru zaczęłam robić lody. Sorbet agrestowy okazał się przepyszny. Prawdziwa kwintesencja agrestowego orzeźwienia. Szczególnie, że przecierając go przez sitko pozbyłam się wszystkich pestek i otrzymałam naprawdę aksamitny mus. Musiałam się bardzo powstrzymywać ,żeby go łyżką nie wyjadać cały czas z zamrażarki.
Natomiast połączenie cierpkiego sorberu z jogurtowo-śmietankowymi lodami okazało się strzałem w dziesiątkę. Ja, która w dorosłym życiu nie lubię lodów, tak długo chodziłam po dokładkę do lodówki, że wyjadłam wszystko co miało starczyć dla całej rodziny. Jakoś mi te lody niebezpiecznie przypominały te z dzieciństwa, które jadłam tonami i wydawałam na nie całe swoje kieszonkowe. Wtedy w słynnej w moim mieście cukierni Pani Budzińskiej były tylko 3 smaki : śmietankowe, czekoladowe i …owocowe (właśnie tak bardzo podobne w smaku do moich agrestowych).
Z ostatnią porcją lodów nałożoną do rożka poszłam do ogrodu usiadłam na stołeczku obok krzaczka agrestu: „No, Mój Drogi! Będą z nas przyjaciele! „- powiedziałam i pogładziłam kolczaste gałązki . Potem wzięłam koszyczek, nazbierałam do niego cały dojrzały agrest, umyłam, poporcjowałam i włożyłam do zamrażalnika.
Z jednej porcji zaczęłam od razu robić następne lody dla moich chłopaków. Trzeba w końcu czymś przywitać Rycerzy wracających ze zwycięskiej bitwy. Szczególnie jeśli to jedyna na tysiąc lat bitwa w której udało nam się tak spektakularnie pokonać Niemców. Czy lody agrestowe godne będą Zwycięskich Rycerzy? Moim zdaniem- jak najbardziej.
DOMOWE LODY JOGURTOWO-AGRESTOWE 2 szkl. dojrzałego agrestu (nie potrzeba szypułkować- ja użyłam mieszanki zielonego i czerwonego)
Następnym razem spróbuję zamrozić lody jogurtowe osobno bez dodawania musu i agrestowy mus osobno. Uzyskam lody waniliowe i sorbet agrestowy, które będę na przemian nakładać do wafelków. Wydaje mi się, że będzie nawet pyszniej. Wy też spróbujcie.
|