Slow Road Projekt i książka dla Was

Miałam ostatnio wielką frajdę testowania Projektu Slow Road.  Propozycja jak wiele innych przyszła do mnie mailem i już, jak wiele podobnych miała wylądować w koszu (ponieważ z zasady nie lokuję ani nie reklamuję niczego na blogu) ale chwilę się przy niej zatrzymałam  i nie żałuję bo projekt spodobał mi się BARDZO i godny jest polecenia.
Pomysłodawcą slowroadprojekt jest MAZDA ale sam projekt niewiele z motoryzacją ma wspólnego. Jego celem jest propagowanie pięknych widokowo tras z dala od głównych dróg a także sieci nieprzeciętnych miejsc poza głównym nurtem turystycznym wartych obejrzenia, doświadczenia i cieszenia się nimi w tempie slow.      Ponieważ życie mnie ostatnio zdecydowanie nie rozpieszcza postanowiłam rozpieścić się sama i przyjąć propozycję, która składała się z wypożyczenia mojej rodzinie dowolnego samochodu marki Mazda na weekend oraz noclegu w jednym z wybranych miejsc rekomendowanych przez Projekt SlowRoad.  Nasza rola miała polegać na przetestowaniu: trasy, miejsca noclegowego oraz atrakcji po drodze i podzieleniu się zdobytym doświadczeniem. Bez konkretnych oczekiwań, bez pośpiechu i spinania za to w spokojnym tempie slow. Brzmi jak praca marzeń!? Dla mnie zupełnie tak! Zwłaszcza, że mogłam do tej pracy zabrać swoją rodzinę.   Zaczęło się śmiesznie, od małego nieporozumienia. Pani która organizowała nasz wyjazd zrozumiała że jedziemy tylko we dwoje z mężem i przygotowała dla nas przepiękny dwuosobowy czerwony kabriolet Mazda M-X5. Gdybyście tylko widzieli to rozdarcie w oczach mojego męża, który nie wyobrażał sobie, że na taki wyjazd nie zabierzemy naszego syna ale z drugiej strony nie mógł oderwać oczu od „tego cacuszka” :(((( Ostatecznie  bardzo szybko i sprawnie rozwiązano problem i ruszyliśmy w trasę mniej spektakularną ale równie wygodną oraz mieszczącą całą rodzinę Mazdą CX-3 i szybko zapomnieliśmy o naszych dylematach.
     Ruszyliśmy z Warszawy na północny-wschód. Nie mieliśmy żadnych konkretnych oczekiwań ani planów (oprócz dotarcia na miejsce noclegu przed nocą). Po prostu postanowiliśmy cieszyć się widokami za oknem i zatrzymywać za każdym razem kiedy zauważymy coś ciekawego lub po prostu najdzie nas na to ochota. Pierwsza ochota naszła nas od razu kiedy zobaczyliśmy „wielką wodę”- czyli Zalew Zegrzyński, zatrzymaliśmy się w porcie bo uwielbiamy nastrój takich miejsc (zawsze kojarzą nam się z Chorwacją).  Pospacerowaliśmy pomiędzy żaglówkami i usłyszeliśmy cudną historię o kaczce, która mieszka w porcie pod budką strażnika i wychowuje tam już 5 pokolenie swoich dzieci. Tak zaufała strażnikowi, że przyprowadza mu swoje kaczątka do popilnowania kiedy chce „pobyć choć chwilę sama” (bo okazuje się, że wszystkie matki świata, nawet te kacze, potrzebują czasem chwili wytchnienia).

Znad zalewu droga prowadziła nas wśród mazowieckich łąk, pól i pastwisk. Widoki zupełnie późno-letnie. Choć to przecież dopiero była połowa czerwca. Zboże prawie nadawało się do zbiorów (żniwa w czerwcu?!!) a lipy już przekwitły. Tą widoczną na zdjęciu powyżej wypatrzyliśmy na dziedzińcu kościoła w Nasielsku, do którego zdecydowanie polecam zajechać kiedy tylko zagościcie w tamtych stronach. Wybudowany w stylu gotyckim z ciekawymi witrażami, ma jedno z piękniejszych sklepień jakie widziałam w polskiej architekturze sakralnej.

Z Namyśla okazało się być już zupełnie blisko do naszego miejsca noclegu czyli ekologicznej agroturystyki „Dom nad Wierzbami”.  Urocze miejsce prowadzone przez cudowną kolorową kobietę Panią Barbarę Polak, do której wszyscy goście mówią po prostu Basiu. 2 chaty (jedna przeniesiona z Podlasia), druga wybudowana już na miejscu położone są tuż nad Bugiem. Wystarczy z podwórka zejść na brzeg, wskoczyć do jednego z udostępnianych dla gości kajaków i już można zanurzyć się w krainie trzcin, czapli, lilii wodnych i wody tak czystej, że widać przez nią chodzące po dnie małże.

Po drugiej stronie rzeki na niewielkiej łące pasło się miejscowe stado krów. Widać, że uwielbiają to miejsce. Po pierwsze trawa tu zielona i soczysta (czego o innych miejscach dotkiniętych tegoroczna suszą powiedzieć nie można) wody do picia w bród a co najważniejsze w upalne dni można ochłodzić się wchodząc do rzeki, z czego zwierzęta namiętnie korzystały. Gdybyście tylko usłyszeli z jakim podekscytowaniem mój 14 letni syn rozmawiał ze swoimi kolegami, którzy zadzwonili do niego podczas naszej przejażdżki kajakowej. „Stary nie mogę z Tobą teraz rozmawiać. Właśnie płynę się kąpać z krowami!!!” Dla miłośników zwierząt Dom nad Wierzbami, będzie idealnym miejscem, spotkać tu można 3 przyjaźnie nastawione do gości koty i jednego bardzo przymilnego psa, który wita gości już przy furtce.  Na większości słupów w wiosce swoje gniazda mają bociany a nam w okolicy udało się nawet wypatrzeć wiewiórki.
Dom jest ciekawy i zdecydowanie nosi piętno swoje gospodyni, która jest artystyczną duszą. Pełno w nim książek, ciekawych bibelotów, nietypowej ceramiki, kwiatków w doniczkach i pięknych obrazów na każdej ścianie.
Te ostatnie pochodzą od licznych artystów przyjeżdżający corocznie do domu Pani Barbary na organizowane przez nią plenery malarskie. Przed chatą jest wielka zadaszona i obrośnięta dzikim winem weranda, na której goście jadają kolacje, czytają książki i prowadzą ciekawe dyskusje drapiąc za uchem chętnie wskakujące na kolana koty.
W tym miejscu króluje CISZA, którą ja na wakacjach kocham ponad wszystko, była dla mnie najcenniejszym darem, który dostałam od Domu nad Wierzbami. Dziękuję!
Dzień zakończyliśmy wspaniałą kolacją na którą zaserwowano nam lokalny przysmak- PYZUCHY oraz nocnymi Polaków rozmowami przy ognisku.

Drugi dzień zaczęliśmy  od wizyty w prywatnym muzeum etnograficzno- historycznym w Kamieńczyku.

Zupełnie zauroczył nas jego właściciel Pan Henryk Słowikowski, z zawodu hydraulik, który całe swoje życie gromadził stare narzędzia, broń, przedmioty codziennego użytku aby ocalić je od zapomnienia. Pan Henryk o wszystkich swoich zbiorach opowiada tak interesującą, że spędziliśmy u niego ponad 2 godziny a nasz syn który na słowo „muzeum” dostaje z reguły gęsiej skórki (NIE z ekscytacji) orzekł, że to była najlepsza atrakcja wyjazdu. Jeśli odwiedzicie kiedyś Kamieńczyk- musicie zajść koniecznie do muzeum- mieści się w samym rynku  tuż obok pomnika Flisaka, którego Pan Henryk jest głównym pomysłodawcą i sponsorem, bo o miejscowych flisakach Pan Henryk może mówić godzinami- nie zapomnijcie go o nich zapytać- usłyszycie historie fascynujące 🙂
Jeśli będziecie w Kamieńczyku, warto też przeprawić lokalnym łódkowym promem do położonego na drugim brzegu Brańczyka.

Koniecznie trzeba też (do czego nas nie musiano długo zachęcać) wybrać się do pobliskiego Jadowa, gdzie na tamtejszym rynku serwują najlepsze lody w okolicy. Spróbowaliśmy wszystkich 4 smaków (owocowych, cytrynowych, kakaowych i śmietankowych)- wszystkie były pyszne i warte nadrobienia 10km drogi w bok z naszej trasy. A biegła ona wśród malowniczych łąk pełnych polnych kwiatów, które uwielbiam i całe ich naręcza przywiozłam z wyprawy do domu. Bo według mnie nie ma piękniejszych bukietów niż te z własnoręcznie nazbieranych na łąkach kwiatów.

Przywiozłam też z tej trasy: dużo odprężenia, dobry nastrój, ciekawe wspomnienia i nowe znajomości. Wszystko to w nastroju zupełnie SLOW, który tak mi ostatnio w życiu jest potrzebny. Dziękuję SlowRoadProjekt.A dla Was, moi czytelnicy mam od SlowRoadProjekt książkę „Sielska Polska”- przecudne albumowe wydanie opisujące większość miejsc polecanych przez nich na wyprawy i noclegi slow. Z pięknymi zdjęciami i całą toną informacji jak podróżować po Polsce w nastroju SLOW. Ktoś chętny??? Jeśli tak wystarczy napisać w komentarzu poniżej odpowiedź na następujące pytanie:

„Jeśli mielibyście polecić mi jeden region lub szczególne miejsce w Polsce w nastroju SLOW, które koniecznie powinnam odwiedzić i zobaczyć. Co byście wybrali???”- wszystkie linki, odnośniki do map i zdjęć mile widziane. Czekam na Wasze komentarze do 22 lipca do godz. 24.00. Już nie mogę się doczekać, żeby poznać a może nawet pojechać w te wszystkie polecane przez Was miejsca.

A tymczasem pozdrawiam Was serdecznie i życzę wspaniałych wakacji – niech będą niezapomniane.

 

 

 

25 Komentarzy Slow Road Projekt i książka dla Was

  1. ania

    Witam,
    Jeszcze nie czytałam tekstu- najpierw obejrzałam zdjęcia. Cudne. Po prostu jestem kolejny raz zauroczona.Jak chcę sobie poprawić humor ,wchodzę na Twój blog

    Odpowiedz
  2. Joanna

    Piękne zdjęcia, mnie też poprawiły nastrój 🙂
    Są dwa miejsca bardzo bliskie mojemu sercu, tak bliskie prawdę mówiąc, że rzadko się nimi dzielę, ale tutaj zrobię wyjątek. Oba mają w nazwie sad, bo sady to w ogóle miejsca niezwykłe i bardzo na mnie działają – to takie małe raje. Specyficzny mariaż przyrody i działania człowieka, po którym zostają czasami tylko zdziczałe owocowe drzewa właśnie, jak w Beskidzie Niskim na przykład, gdzie można nagle natknąć się na kwitnące jabłonie w środku lasu, jedyny już ślad wsi, z której zostały resztki ukrytych w trawie fundamentów i sady. I to pierwsze miejsce jest właśnie w Beskidzie Niskim, w Ropkach koło Wysowej, i pięknie się nazywa – Swystowey Sad, po poprzednim właścicielu, Petrze Swyście, wysiedlonym w czasie akcji Wisła. Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. Wspaniali właściciele, wegetariańskie jedzenie, organizowane w sierpniu warsztaty śpiewu archaicznego… nigdy nie chce mi się stamtąd wyjeżdżać.
    A miejsce drugie, w którym bywam częściej, bo mam do niego blisko, to Wiśniowy Sad w Tarnowskich Górach, nie mylić z żadnym innym Wiśniowym Sadem, bo to dość popularna nazwa. Ten „mój” to restauracja w starym dworku w pobliżu centrum Tarn. Gór; za wysokim murem kryje się najprawdziwszy stary sad, w którym stoją stoły i stoliki, można tam zjeść obiad z trzech dań albo tylko ziemniaki z maślanką, albo absolutnie najlepszy domowy sernik, a jeśli szczęście dopisze nam szczególnie, posłuchać w ogrodzie jak właściciel gra na pianinie, muzyka płynie łagodnie przez okna w wiosenny zmierzch, pachnie bez… To „tylko” restauracja, ale ja czasami biorę laptop i jadę tam na cały dzień popracować, albo zabieram dobrą książkę i spędzam tam cały dzień w duchu slow. A w Tarnowskich Górach można jeszcze popłynąć Sztolnią Czarnego Pstrąga, łodziami pod ziemią, w dawnej kopalni srebra… Powoli, powolutku…
    Celowo nie podaję namiarów ani linków do zdjęć, takie miejsca najlepiej odkrywać bez przygotowania 🙂
    Pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. Kinga GreenMorning.pl

      Joanno i to się nazywa zachęta- po przeczytaniu twojego komentarza chcę natychmiast spakować plecak i już się znaleźć w opisywanych przez Ciebie miejscach. Po takiej rekomendacji na pewno tam pojadę, nie ma mocnych. Dziękuję Ci serdecznie.

      Odpowiedz
    2. Kinga GreenMorning.pl

      Joanno, twój opis i rekomendacja jest tak plastyczna, że wszystkie moje zmysły krzyczą „jedźmy tam już teraz, koniecznie”. Dlatego książka „Sielska Polska” wędruje do Ciebie. Gratuluję wygranej!! Podaj proszę, swój adres do wysyłki. Możesz to zrobić przez formularz kontaktowy na blogu lub na adres mailowy greenmorning.pl@gmail.com. Jeszcze raz serdecznie gratuluję.

      Odpowiedz
      1. Joanna

        O rany, jak się cieszę!!! Dziękuję! Jeszcze nigdy dotąd niczego nie wygrałam. W ogóle – co za dzień – jako że jestem akurat nad morzem niedaleko Darłowa, wybrałam się do miejsca Marzeny, czyli Magry, i jestem w zachwycie… To naprawdę jest miejsce z bajki i na pewno pojadę tam na dłużej w przyszłym roku.

  3. Daria

    Polecam Ranczo Dolidki -> https://www.facebook.com/ranczodolidki/

    Miła ciepła atmosfera. Pokoje urządzone własnymi rękami przez właściciela 😉 , nadają ciepłego klimatu i charakteru, można tu zwolnić i zatopić się we własnych myślach.

    Z dala od miejskiego zgiełku, blisko las. i jeziora. 15 km do Człuchowa, gdzie można zwiedzić Zamek Krzyżacki. Poza sezonem zdecydowanie w duchu Slow…ale się rozmarzyłam 😉

    Odpowiedz
  4. Jo zwidokiemnaobelisk.pl

    Dobrze, że udało się Wam wspólnie zwolnić i spędzić czas 🙂 ( zmartwiłaś mnie tą wzmianką o kuksańcach od życia…, mam nadzieję, że pożegnałaś już wszelkie ciemne chmury…).
    Ja oczywiście polecam Ci nasz Dolny Śląsk, ale te mniej popularne miejsca: Lenno, Henryków, Brunów, Żeliszów , zresztą pewnie znasz…, a może warto by odwiedzić te energetyczne miejsca, które na Dolnym Śląsku również są, nie tylko Ślęża :). Natomiast co do cywilizacyjnego detoksu to polecam agroturystykę Brzozowe Wzgórze, piękne miejsce, nie znane jeszcze i nie rozpowszechnione w mediach i blogosferze, wiec nadal spokojne ;), chciałam dołączyć tylko zdjęcie, ale się nie da, więc wrzucam link
    https://www.zwidokiemnaobelisk.pl/2018/06/miejsca-z-klimatem-na-dolnym-slasku.html

    pozdrawiam ciepło 😉

    Odpowiedz
    1. Kinga GreenMorning.pl

      Joasiu, Moja Droga, ja w środku wielkiej nawałnicy jestem i czarnych chmur Ci u mnie ostatnio wielki dostatek ale się nie poddaje i staram trzymać choć głowę nad powierzchnią wody 🙂 Wyobraż sobie nie byłam nigdy w Lennie ani Żeliszowie. Okazuje się, że mam jeszcze sporo do nadrobienia na Dolnym Śląsku. Może kiedyś wybierzemy się razem jak będę w okolicy??

      Odpowiedz
  5. Magda

    Polecam piękne miejsce – Pstrągownia – Stara Kuźnia na podkarpaciu.
    Z dala od gwaru miasta, blisko natury, bez zbędnego blichtru i pośpiechu.

    Odpowiedz
  6. Pozdrawiam serdecznie Małgorzata

    Sielsko, spokojnie, kojąco, pięknie :).
    Wiedzieli do kogo się zwrócić :). Twoje oko wychwyci każdy piękny szczegół i uchwyci go na dłużej. Zdjęcia są jak zawsze piękne, pełne klimatu, żywe, z klimatycznym ciepłem. Aż chce się tam być 🙂

    Odpowiedz
    1. Kinga GreenMorning.pl

      Dziękuję Małgosiu i coś mi się wydaje, że Tobie też przydałyby się takie choć krótkie wakacje- bo znając Ciebie to się przepracowujesz. Życzę Ci więc więcej odpoczynku w tempie slow.

      Odpowiedz
      1. Małgorzata

        Dziękuję. Z pewnością kiedyś podążę tymi szlakami :). Co do mojego rozwoju foto, to pewnie się domyślasz. Na razie nie mam się czym pochwalić :(.

  7. Marzena

    Kingo, Kingo! A czy można polecać miejsce, które się samemu stworzyło?
    Trochę mi głupio tak samej o sobie, ale…Wiem, że jeśli tego nie zrobię, to już zawsze będę żałować.
    Jak wszyscy jestem od kilku lat zafascynowana Twoją osobą, Twoją stroną, Twoim spojrzeniem na świat. Co tydzień robię z wiejskiego mleka jogurt i panir według Twojego przepisu, gotowałam panir butter masala i jogurtowe lody, które polecałaś. Czekam na Twoje zdjęcia w Werandzie Country i z przyjemnością czytam co napiszesz.
    Przyznasz, że robimy w życiu to co robimy głównie dla siebie i dla ludzi o podobnej wrażliwości i tylko opinia czujących podobnie nas interesuje? Od pewnego czasu myślę, jakby tu Ciebie do siebie zaprosić. Wiem, że masz mnóstwo zajęć i terminarz wypełniony ho ho do przodu, więc trochę nie śmiałam zawracać Ci głowy. A tu (przypadek?) zachęcasz do polecania Ci miejsc w stylu slow.
    Moje agro to ponad trzy hektary ogrodzonego terenu (około 2 km w linii prostej od morza), z dużym naturalnym stawem i domkami dla gości ukrytymi w ogrodach. Przez lata, kiedy domków przybywało (jest dziesięć) bawiłam się wymyślając im nazwy, dekorując postarzanymi lub tylko malowanymi przez siebie meblami, robiąc szydełkowe firanki i decoupagowe obrazki. Każdy jest inny- lawendowy, morski, ziołowy, lazurowy, prowansalski itp. http://magrawczasy.pl/blog,p5.html
    Cisza, spokój, zieleń, ptaki, intymność- to to co moi goście cenią sobie najbardziej. Mam takich, którzy wrócili już czternaście razy. Czasem na życzenie robię kursy decoupage, zdobienia bombek czy jajek wielkanocnych i postarzania mebli.
    Staram się wykorzystywać wszystko, czym natura nas tutaj obdarza. Szwendam się po łąkach zbierając dzikie zioła, robię octy przeróżne, lecznicze nalewki, syropy itp. Od wiosny do jesieni żyję ogrodem, zimą bawi mnie rękodzieło. Jedyne słowo, którego znaczenia nie poznałam to NUDA. Teraz zakładam ogród permakulturowy.
    Na mojej agro stronie http://magrawczasy.pl/ mam taką zakładkę „prawie jak blog”, gdzie czasem coś napiszę i…zdjęcia pokażą. Cała moja wiedza o fotografii zawarta jest w jednym krótkim słowie- PSTRYK.
    Marzy mi się zobaczenie tego mojego miejsca na Ziemi poprzez Twoje oczy. Goście czasem pokazują mi robione przez siebie zdjęcia. Zawsze jestem zdziwiona ich spojrzeniem. A Twoje jakie by było…? Tak tylko sobie marzę.
    Choćby na tydzień, choćby na weekend z rodziną zapraszam Cię serdecznie. Pozdrawiam Marzena.
    PS Czy w tym moim wpisie z 2.10.2016 odnajdziesz siebie? http://magrawczasy.pl/blog,p7.html A może w tym? http://magrawczasy.pl/blog,p10.html

    Odpowiedz
    1. Kinga GreenMorning.pl

      Marzeno- oczywiście, że można polecać miejsca, które się samo stworzyło. Nawet TRZEBA- po to się je tworzy, żeby podzielić się ich urokiem z innymi.
      Twoje miejsce wygląda wspaniale, z miłą chęcią kiedyś Cię odwiedzę, napisz proszę na prv to postaramy się jakoś dogadać 🙂 Jeśli masz ogródek a w nim warzywa i sad a w nim owoce- to masz i mnie w sezonie na fotografowanie tych cudów 🙂

      Odpowiedz
  8. Justyna

    Kiniu, jesteś Mistrzynią niespiesznego i uważnego życia.
    I tekst i zdjęcia są poprostu przepiękne. Jak zwykle zresztą. <3

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *