W majowym numerze Weranda Country znajdziecie moje przepisy na wiosenne dania. Jest zielona zupa z pokrzywowym pesto serwowana z cudnym kolorowym makaronem (w paski!). Są nietypowe spring rolsy zawijane w zielone liście z istną bombą witaminową w środku, jest lekka jak piórko sałatka z młodymi liśćmi nasturcji i kwiatami ogórecznika serwowana w jadalnych miseczkach z parmezanu. Są tortille nadziewane jadalnymi kwiatami i grillowanym oscypkiem oraz super ozdobne naleśniki z listkami ziół i grillowanymi warzywami. Innymi słowy „Zielono mi!” i „Wiosna panie … Havranek! „
Jest też przepis na pyszne smoothie z aromatycznymi liśćmi geranium. Tak, tak, nie przesłyszeliście się – dokładnie tego samego geranium zwanego czasami anginką, które nasze babcie uprawiały w doniczkach na parapetach w kuchni i dodawały nam do herbaty kiedy byliśmy chorzy. Każdy kto choć raz otarł się o tą roślinę wie jak cudowny aromat wydaje. Kiedy odwiedziłam ostatnio Sycylię (tam powstała prezentowana dziś sesją) na farmie gdzie mieszkałam (polecam, wspaniałe miejsce) geranium rosło w ogrodzie jak wielki sięgający mi do pasa krzew. Za każdym razem kiedy wchodziłam do ogrodu po zioła ocierałam się o roślinę i dosłownie odurzał mnie jej piękny aromat. Kiedy więc przyszło do fotografowania zielonego koktajlu nie zastanawiałam się długo tylko postanowiłam poeksperymentować z liśćmi geranium. Rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Aromat w koktajlu nie jest nachalny, nie zabija subtelnego smaku innych składników pozostaje jedynie „świeżą nutą” w tle. Spróbujcie koniecznie- nawet bez liści geranium koktail będzie pyszny jednak z dodatkiem tego świeżego aromatu jest niepowtarzalny. Prezentowaną dziś piękną zieloną sesję pomagała mi przygotowywać nieoceniona Ania Simon. Na cztery ręce w dwa dni na malutkiej dwupalnikowej kuchence ugotowałyśmy, wystylizowałyśmy i obfotografowałyśmy 14 potraw. Wliczając w te dwa dni zakupy na lokalnym rynku odległym o 40km (podziękowania dla naszej gospodyni Justyny za podwózkę) i pracę w zupełnie niewyposażonej do naszych celów kuchni- to wyczyn ten uznać należy za heroiczny. Aniu dziękuję Ci bardzo- bez Ciebie nie dałabym rady! Jesteś the best of the best!!! Z Tobą u boku niemożliwe staje się możliwe a rezultaty są spektakularne. Dziękuję.
ZIELONY KOKTAJL Z AROMATYCZNYM GERANIUM
(przepyszny !!!)
7 liści geranium (pelargonia pachnąca)
2 szkl. ciasno upakowanych młodych liści szpinaku
3 duże pomarańczy
2 miękkie kiwi
1 gruszka
1 banan
garść kostek lodu
sok z cytryny do smaku
Z pomarańczy wyciskamy sok. Odlewamy 1/2 szklanki i blendujemy z liśćmi geranium, odstawiamy na 15 minut aby sok naciągnął aromatem geranium, przecedzamy przez drobne sitko (zmiksowane listki wyrzucamy- są za twarde do smoothie lub patrz ramka poniżej). Obieramy owoce, kroimy w kostkę, dokładnie myjemy i suszymy liście szpinaku. Wsypujemy wszystko do kielicha blendera dodajemy kostki lodu i cały sok z pomarańczy (łącznie z tym o aromacie geranium), miksujemy do jedwabistej konsystencji. Jeśli jest za gęste dodajemy więcej soku z pomarańczy. Jeśli smak jest mało wyrazisty dodajemy soku z cytryny.
Zmiksowanych liście geranium pozostałych po koktajlu można użyć jeszcze do herbaty, wystarczy zalać je wrzątkiem razem z torebką ulubionej herbaty, pozostawić przez parę minut a potem przecedzić przez drobne sitko.
Moi Drodzy, chciałam Wam życzyć wszystkiego wspaniałego na nadchodzące Święta. Obyście w szale sprzątania,zakupów, gotowania i przygotowań nie zapomnieli o tym co w tych świętach najważniejsze… Prezentowane dziś zdjęcia pochodzą z większej sesji wielkanocnej którą wykonałam wraz z Anią Simon (jedną z moich bardzo zdolnych kursantek) dla Magzynu Weranda Country. Ania ma dwie złote ręce do plecenia wianków i wykonywania wszelkich florystycznych dekoracji. Od czasu do czasu łączymy wspólnie siły i powstaje sesja nie kulinarna lecz dekoracyjna. Taka mała odmiana w mojej stałej pracy fotografa jedzeniowego 🙂 Przy podobnej sesji pracowałam z Anią również tutaj. Jeśli jesteście ciekawi całej sesji z ozdobami wielkanocnymi- obejrzeć możecie ją w kwietniowym numerze Weranda Country. Smacznych i pięknych Świąt Wam życzę Kochani… Do przeczytania wkrótce…
Moi Drodzy! Zaskoczyliście mnie zupełnie! Nie spodziewałam się aż tak dużej reakcji na ogłoszony konkurs. Tyle pięknych słów pod adresem książki, tyle pięknych historii i opowieści- dziękuję Wam serdecznie. Wybór z ponad 50 naprawdę fajnych komentarzy- nie był rzeczą łatwą. Dlatego o pomoc poprosiłam Igę i razem po burzliwej dyskusji zdecydowałyśmy, że konkursowy egzemplarz książki wędruje do… Papillon za poniżej cytowany komentarz:
„Dlaczego chciałabym mieć tę książkę? Ponieważ kocham malarstwo i gotowanie! Pamiętam, gdy pierwszy raz zobaczyłam w internecie zdjęcia prac Igi Sarzyńskiej, od razu pomyślałam- to jest to! Moje dwie pasje połączone w jednej. Niestety o ASP mogę na razie tylko pomarzyć, za to malarsko realizować się mogę na co dzień w kuchni. A pomaga mi w tym czwórka moich maluszków.
Pamiętam, gdy jeszcze w ciąży z pierwszym dzieckiem (przed Bożym Narodzeniem) siedziałam z ogromnym brzuchem w kuchni i do późna w nocy misternie dekorowałam pierniczki na choinkę. Od tamtej pory co roku ozdabiamy choinkę tylko w ten sposób. W kolejnych latach zaczęłam malować na pierniczkach obrazy śnieżnobiałym lukrem. Teraz pomagają mi w tym trzy pary malutkich rączek (czwarta para była w tym roku do tego jeszcze za mała:)
Dzieci pomagają mi w kuchni bez przerwy. Razem wertujemy kulinarne arcydzieła, wybieramy i pieczemy razem torty. Zawsze jest coś, w czym mogą mi pomóc- zamieszać, dosypać, oblizać. Najstarszy synek, mając 1,5 roku, ugotował pierwszą zupę, lepił pierwsze pierogi, wałkował pierwszą pizzę, a ostatnio (już jako sześciolatek) sam przeczytał przepis na ciasto bananowe i sam je upiekł!
Co roku robimy też razem domek z piernika. Stało się to już naszą rodzinną tradycją. Pieczemy razem ściany z kolorowymi witrażykami, moje maluszki słodko i na kolorowo ozdabiają wszystkie ściany, a gdy pójdą wreszcie spać… ja chwytam za pędzel i lukrową zaprawą tworzę dla moich dzieci prawdziwy domek baby jagi. Następnego dnia rano słyszę już w kuchni tupot bosych stópek i radosne okrzyki, że domek już gotowy! A potem co za radość na Boże Narodzenie, gdy wreszcie można wbić ząbki w te wszystkie pyszności!
Dla moich maluszków czaruję chleby na zakwasie, piekę bułki, słodkie drożdżówki oblane czekoladą, chałki, ciasta z chrupką bezą, eklerki ze śmietaną, maluję na ich talerzach tyle kolorów miłości…
A gdy pójdą spać… codziennie wertuję blogi kulinarne w poszukiwaniu kolejnych inspiracji. I tak znalazłam się dzisiaj tutaj… Już sobie wyobrażam, jak pochylamy się całą rodzinką nad tymi pięknymi , kolorowymi obrazami, jak wzdychamy i przełykamy ślinę, a potem pędzimy razem do kuchni i próbujemy namalować nasz własny, słodki świat… „
Pozostałym osobom serdecznie dziękujemy za wzięcie udziału w konkursie. Mamy dla Was mały bonus- jeśli zdecydujecie się kupić książkę do końca miesiąca- możecie ją nabyć z 15% rabatem- wystarczy, że zamówicie ją mailowo pod adresem isigasarzynska@gmail.com i w zamówieniu wspomnicie konkurs oraz podacie swoje imię oraz adres mailowy, z którego wysłaliście Wasz komentarz.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim. A Papillon życzę miłej lektury i wspaniałych chwil przy dekorowaniu ciast wielkanocnych. Proszę skontaktuj się ze mną w prywatnej wiadomości i podaj adres pod który należy wysłać Ci książkę.
Dziś prezentuję Wam coś niezwykłego- książkę, nad zdjęciami do które pracowałam cały 2016 rok. Autorką książki jest Iga Sarzyńska- rewelacyjna cukierniczka z Kazimierza Dolnego. „Moje cztery pory roku” to jej poradnik o dekorowaniu słodkich wypieków stylem angielskim. Na ponad 150 stronach i ponad 400(!!!) fotografiach znajdziecie instrukcje jak krok po kroku wykonać zachwycające torty, bukiety cukrowych kwiatów, popisowe domki z piernika, czy niebanalne ciasteczka wielkanocne. Stopień trudności poszczególnych dekoracji jest różny- myślę, że znajdą tu dla siebie coś i zawodowi cukiernicy i zupełni amatorzy. Wypieki podzielone są na 4 działy zgodnie z porami roku. Dziś prezentuję, moje ulubione zdjęcia z rozdziału Wiosna (tak! ten bukiet, który widzicie poniżej jest jadalny i został wykonany z masy cukrowej!).
Iga jest osobą niezwykłą i taka jest też jej książka, czuję się wyróżniona, że mogłam pomóc jej stworzyć tak piękną wizytówkę jej cukierniczych umiejętności. Od początku naszej znajomości, która zaczęła się od kursu fotografii kulinarnej na który Iga do mnie przyjechała wiedziałam, że mam do czynienia z kimś wyjątkowym. Przez ten rok wspólnej pracy tylko się w tym przekonaniu utwierdziłam. Iga cały czas towarzyszyła mi podczas robienia zdjęć. A plan zdjęciowy to miejsce, które z mojego doświadczenia bardzo zbliża ludzi ale i szybko weryfikuje wszelkie błędne wyobrażenia na ich temat. Najlepiej o rodzącej się pomiędzy nami, podczas pracy nad tym projektem, przyjaźni- opowiadam we wstępie do książki. Napisałam go na prośbę Igi, poniżej znajdziecie obszerne jego fragmenty:
„… „Sfotografować komuś książkę”- jakkolwiek banalnie by nie brzmiało- jest jednak zadaniem bardzo odpowiedzialnym. Skuteczne przełożenie czyjejś opowieści, wizji, kanonu estetycznego na swój własny język obrazów jest zadaniem co najmniej karkołomnym jeśli nawet nie niewykonalnym. Dlatego przez ostatnie parę lat z żelazną konsekwencją odmawiałam wszystkim takim propozycjom. Dlaczego więc zmieniłam zdanie kiedy zgłosiła się do mnie Iga?
„Tak jak każdy fotograf architektury marzy o fotografowaniu w Nowym Jorku, każdy fotograf modowy o okładce Vogue’a a każdy portrecista o modelce doskonałej tak samo fotografowie kulinarni mają również swoje rojenia o jedzeniowych „super models”. Marzą nam się stoły uginające się od form doskonałych i apetycznych zarazem. Śnimy o „modelkach”, które będą piękne z samej swojej natury bez potrzeby jakiegokolwiek udoskonalania czy stylizacyjnych sztuczek.”
„Więc teraz już rozumiecie, dlaczego- kiedy Iga zaproponowała mi fotografowanie jej pierwszej książki cukierniczej, nie mogłam odmówić. Ta propozycja była jak spełnienie snu każdego fotografa kulinarnego. Móc fotografować tyle pięknych tortów, ciastek, ciasteczek, domków z piernika- to jak znaleźć się w kulinarno- fotograficznym raju. „
„Praca nad zdjęciami do tej książki trwała prawie cały rok. Celowo rozłożyłyśmy ją tak, aby wpisała się w cykl następujących po sobie tytułowych pór roku. Iga przez cały ten czas towarzyszyła mi na planie zdjęciowym. Razem zimą marzłyśmy na śniegu, wiosną opiekowałyśmy się odwiedzającymi nas w studio małymi kurczaczkami, latem zrywałyśmy piwonie a jesienią wyprawiałyśmy się do lasu z trzypiętrowym tortem w bagażniku. Było dużo ciężkiej pracy, ogrom szalonych pomysłów i niezliczona ilość powodów do śmiechu, żartów a czasami nawet łez. Można powiedzieć, że przy pracy nad tą książką zjadłyśmy z Igą beczkę soli. Choć jeśli mam być szczera, to bardziej prawdziwym stwierdzeniem będzie, że było to chyba z 50 kilogramów ciastek (z czego 49 niestety zjadłam ja :). „
„I podczas gdy moje biodra rosły o nowe centymetry, zupełnie niepostrzeżenie powstała oszałamiająca liczba paruset zdjęć, które możecie obejrzeć na stronach tej książki. A gdzieś pomiędzy pierwszym a ostatnim- zrodziła się również wspaniała przyjaźń. Już dawno w swojej pracy zawodowej nie spotkałam kogoś tak pracowitego, perfekcyjnie poukładanego, niezwykle utalentowanego i… niesamowicie skromnego zarazem. We współczesnym świecie zakochanych w sobie narcyzów sukcesu – taka osobowość to prawdziwa rzadkość. „
„Nie wiem, może to mieszanka genów pięciu pokoleń piekarzy, która płynie we krwi Igi Sarzyńskiej? A może to zupełnie co innego czyni tą skromną dziewczynę taką niesamowitą. Moim zdaniem Iga jest jak jej cukiernicze dzieła- nie tylko piękna z wierzchu ale i niezwykle smakowita w środku, choć słodka z wyglądu to zupełnie wyjątkowa w formie. W swoich malutkich słodkich wypiekach potrafi w prosty niebanalny sposób uchwycić symbol owocu, przedmiotu, zwierzęcia. Jej ciasteczka, torty i babeczki są jak malutkie dzieła sztuki.
Mam nadzieję, że choć trochę udało mi się ten kunszt cukierniczy Igi w swoich zdjęciach pokazać. Co złego to z pewnością ja a co pięknego, artystycznego i zachwycającego znajdziecie na stronach tej książki z całą pewnością pochodzi od Igi. Piękni ludzie tworzą piękne rzeczy. „… Tyle z wstępu do książki. Mam nadzieję, że resztę obejrzycie i doczytacie sami, kiedy to książkę kupicie. Polecam z całego serca- moim zdaniem to pozycja, którą nie tylko każdy cukiernik ale i każdy kolekcjoner książek kucharskich powinien mieć na swojej półce. Książka jest w sprzedaży, dopiero od niecałego miesiąca a już ma na swoim koncie pierwsze wyróżnienia. Zdobyła też rekomendacje czołowych polskich cukierników a także blogerów kulinarnych. To o czymś świadczy 🙂
A ja mam dziś dla Was- Moi Czytelnicy- jeden egzemplarz. Oddam w ręce tego, kto w komentarzu poniżej najlepiej mnie przekona dlaczego to właśnie do niego ta książka powinna powędrować. Wszystkich pozostałych, którym się w konkursie nie poszczęści- zapraszam- książkę można kupić m.in. TUTAJ, a więcej cukierniczych cudów Igi Sarzyńskiej można zamówić i obejrzeć TUTAJ. A jeśli Wam jeszcze mało zapraszam do moich kolejnych postów. Dziś zaprezentowałam tylko nieliczne wiosenne zdjęcia z książki a zostały nam przecież jeszcze 3 kolejne pory roku…
ps. Wszystkie opublikowane dziś zdjęcia pochodzą z książki „Moje cztery pory roku” a prawa autorskie do nich należą do Igi Sarzyńskiej, które bardzo dziękuję za możliwość pokazania ich tutaj moim czytelnikom.
14 wspaniałych , szalonych zakręconych na temat fotografii kobiet. Od lewej u góry Ania Simon, Magda Sobolewska, Ania Kaim, Mariola Weindich, Ola Kordalska, Sylvia Gervais, Magda Rus, Magda Wasiczek (współprowadząca), Kasia Łaski, Marzena Sipowicz, Ja, Paulina Doleżko, Joasia Warelich i Magda Gembacka fot. Pani Aneta- nasz kierowca
Już po raz drugi organizuję- Fotograficzne SPA na Sycylii. Jest to parodniowy wyjazd dla moich kursantek- pasjonatek fotografii i kulinariów. Nie są to typowe warsztaty z klasyczną nauką fotografii i stylizacji kulinarnej lecz raczej coś w stylu wyjazdu integracyjnego z całą gamą niesamowitych przeżyć.
Wspaniały, niczym niezmącony czas poświęcony na fotografię, bycie tu i teraz, ważne rozmowy, doświadczanie piękna przyrody. fot Magda Wasiczek
To jest wyjazd nigdzie niereklamowany ani nigdzie nieogłaszany (więc nie zastanawiajcie się jak to się stało, że przeoczyłyście informację o zapisach) i właściwie tylko dla dziewczyn, które były już na kursie fotografii kulinarnej u mnie. Takie trochę „studia podyplomowe” 😉 Miejsc jest niewiele a doświadczenia tak cudne, że większość moich kursantek zapisuje się na wyjazd w ciemno już na kursie u mnie.
4 dni jednej wielkiej terapii śmiechem. Na pierwszym planie Sylvia Costarelli- Pani Domu na naszej cytrusowej farmie, najlepsza włoska kucharką jaką znam, usiłuje pomiędzy wybuchami śmiechu uczyć dziewczyny gotowania.
Naszym gospodarzem w tym roku była cudowna rodzina Valenzianich, która gościła nas w niewielkim hoteliku w samym sercu 28 hektarowej ekologicznej cytrusowej farmy. Jeśli chcielibyście odwiedzić kiedyś Sycylię i poczuć niesamowity klimat tego miejsca- polecam Wam serdecznie Pietre di Gelo- zakochacie się w tych ludziach i ich farmie (i na dodatek mówią tu też po polsku). Jeśli nie możecie wybrać się na Sycylię a chcielibyście poczuć choć trochę klimatu tego miejsca- polecam prowadzoną przez Valezianich firmę InCampagna, która sprzedaje do Polski ekologiczne produkty z Sycylii, m.in. pomarańcze z farmy na której mieszkaliśmy. Jak mawiali nasi gospodarze-można zamówić sobie u nich z dostawą do domu- karton sycylijskiego słońca.
To był akurat tłusty czwartek- wiec uczyłyśmy się robić Cannoli – słynne sycylijskie smażone rurki nadziewane kremem z ricotty i pistacji. fot. Magda Wasiczek
W sycylijskim raju spędziłyśmy ponad 4 dni. Dni pełne intensywnych wrażeń.
Zaczęłyśmy od nauki gotowania z Panią Domu- Sylvią – sycylijska arystokratką, która jak każda prawdziwa Włoszka potrafi nawet najprostsze danie zamienić w poezję smaków. Codziennie zasiadałyśmy do 3 przygotowanych specjalnie dla nas posiłków i dosłownie rozpływałyśmy się nad smakiem i kunsztem każdej potrawy. Byłyśmy więc wniebowzięte, kiedy Sylvia zgodziła się zdradzić nam kilka swoich sekretów.
Mariola poznaje tajniki zagniatania ciasta na pizzette od Aleksandry sycylijskiej kucharki z naszego hoteliku.
Następną atrakcją były wizyty na lokalnych targach warzywnych w Lentini i Syrakuzach, o tej porze roku jest tam niezwykle kolorowo i obficie. A co najważniejsze- Włosi uwielbiają się fotografować i nie mieli nic przeciwko bandzie parunastu szalonych fotografek, układających im towar na stoiskach tak aby lepiej prezentował się na zdjęciach. Wręcz przeciwnie- byli wniebowzięci.
Na sycylijskich targach w lutym królują fioletowe kalafiory i kalarepy, karczochy, dzikie szparagi i wszelkiego rodzaju zielenina. fot.greenmorning.pl
Jedne drinkują, drugie kawkują, a ja w pracy i fotografuję. Wszystkie zmęczone ale szczęśliwe po wizycie na targu w Lentini testujemy najlepszą cukiernię w mieście. fot. greenMorning.pl
Z targów przywiozłyśmy obfitość produktów do stylizowania i fotografowania. To dopiero była moc, paręnaście kobiet, dziesiątki kilogramów warzyw i owoców, tony gratów do stylizacji, dzielenie się wiedzą i doświadczeniem a to wszystko w pięknym naturalnym sycylijskim słońcu (o którym tylko można pomarzyć lutową porą w Polsce). Czego nie obfotografowałyśmy na miejscu zabrałyśmy do domów, każda z dziewczyn miała walizkę wypchaną najpiękniejszymi okazami cytrusów, karczochów, fioletowych kalafiorów czy miejscowych oliwek.
Razem stylizujemy i fotografujemy, same cuda, przywiezione z targów i zebrane na farmach. fot. Magda Wasiczek
Namiętnie tłumaczę jak stylizować i budować kompozycję z karczochów. fot. Magda Wasiczek
Moje tłumaczenia plus talent Magdy Rus (po lewej fotografuje) dają efekt widoczny po prawej. fot. lewa Magda Wasiczek fot. prawa Magda Rus
Kiedy w środku robi się za ciemno przenosimy się na zewnątrz. Po lewej pomagam Kasi Łaski stylizować kanapki z pyszną kozią ricottą jej produkcji, po prawej efekt. fot. lewa Magda Wasiczek, fot.prawa Kasia Łaski
Jedne fotografują , drugie fotografują fotografujących. Na zdjęciu Joasia Warelich na dziedzińcu naszego hotelu, wykorzystuje piękną łupkową podłogę jako tło. fot. Anna Kaim
Po lewej Dominika, po prawej Sylwia- dwie największe śmieszki wyjazdu. fot. Magda Wasiczek
Oprócz pomarańczowych upraw rodziny Valenzianich, na zwiedzanie i fotografowanie których poświęciłyśmy cały jeden dzień odwiedziłyśmy jeszcze 4 inne farmy- wszystkie ekologiczne. Tegorocznym hitem okazała się uprawa karczochów. Ciągnące się po horyzont zielone pola a w nich jak piękne kwiaty ukryte główki karczochów. A do tego włoscy rolnicy przystojni i młodzi, świetnie się czujący w towarzystwie parunastu pięknych Polek. Śmiałyśmy się, że w następnym roku zamiast fotograficznego SPA- powinnam zorganizować program ” Włoski rolnik szuka polskiej żony”- dopiero miałabym morze chętnych dziewczyn…
W odwiedzinach na farmie cytrynowej po degustacji miejscowego limoncello, zmęczone po całym dniu podróżowania czekamy na nasze busy. fot. greenmorning.pl
Odwiedziłyśmy też uprawę kumkwatów oraz piękna farmę cytrynową, gdzie z ekologicznych cytryn wyrabia się lokalne limoncello. Buszowałyśmy również w sadach awokadowych tuż pod samą Etną, która przepięknie dymiła przez cały nasz pobyt ( bo widok na nią miałyśmy również codziennie z okien naszego hotelu).
Pogoda nam dopisywała, w lutym na Sycylii temperatury są porównywalne do naszej później wiosny. Po prawej Mariola fotografuje w pięknym starym pomarańczowym sadzie w tle charakterystyczne dla regionu murki z kamienia lawowego. fot. lewa greenmorning.pl, fot.prawa Magda Wasiczek
Dodatkową atrakcją była nauka fotografii makro-przyrodniczej od światowej klasy fotografki, mojej serdecznej przyjaciółki Magdy Wasiczek, która zdradzała dziewczynom tajniki swojego warsztatu podczas porannych sesji w skąpanej rosą trawie. A okazji do fotografowania kwiatów było dużo bo o tej porze roku na Sycylii kwitną już niektóre drzewo i krzewy.
Po lewej- ozdobne ptactwo domowe to pasja Justyny Podlaskiej mieszkającej na farmie. Po prawej moja ulubiona „sister in photography”- Magda Wasiczek- podczas wyjazdu dzieliła się z dziewczynami swoją wiedzą nt. fotografii macro. fot. greenmorning.pl
Dla każdej z nas to był czas ładowania akumulatorów dobrą, babską energią. Te wyjazdy choć krótkie w intensywny sposób zbliżają i otwierają ludzi. Gdzieś niby w tle do ogólnych wydarzeń toczy się to co najważniejsze- terapeutyczne rozmowy o szukaniu sensu życia, potrzebie samorealizacji, znalezienia czasu dla siebie, zatrzymania się w gonitwie dnia codziennego. Tu akurat, dobrze pamiętam, rozmawiamy o „sztuce olewania” i o tym jak się nie dać depresji. fot. Ania Kaim
Jak na przykład mimozy czy migdały. Aby fotografować kwitnące migdałowce jechałyśmy specjalnie półtorej godziny do Avola – miejsca które słynie na Sycylii z uprawy najlepszych odmian migdałów.
A to już farma migdałowa i buszujące wśród kwitnących migdałowców Marzena i Ania. fot. greenmorning.pl
Pożyczysz obiektyw? Nie ma sprawy, który chcesz? Wymianie i testowaniu różnego sprzętu nie było końca. Na zdjęciu Joasia i Ola. fot. Magda Wasiczek
Ja w fotograficznym raju- czyli buszująca w ciągnącym się po horyzont morzu karczochów. fot. lewa greenmorning.pl. fot.prawa Magda Wasiczek
W drodze do awokadowego gaju, taaaaaaaakie widoki. Tam w tle to dymiąca Etna! fot. Anna Kaim
Zatrzymałyśmy się też na jeden wieczór w Syrakuzach uroczym miasteczku, które zachwyciło nas wszystkie, nie tylko pięknym wybrzeżem, urokliwymi wąskimi uliczkami ale również wielkimi parusetletnimi figowcami rosnącymi w samym sercu metropolii.
A to już Syrakuzy- jedno z najpiękniejszych a na pewno najbardziej fotogenicznych miast Sycylii. Zagubiona wśród urokliwych uliczek Ania Kaim. fot. greenmorning.pl
Jedni fotografują drudzy kawkują. Wieczór na uroczym placu w Syrakuzach.
Szalone kobiety opróżniają garaż na odwiedzanej farmie migdałowej bo znalazły w nim stary przedwojenny automobil, który koniecznie trzeba sfotografować. fot.lewa greenmorning.pl, fot.prawa Joanna Warelich
Czy one fotografują czy pozują? Dominika, Magda, Mariola i Ania przy kwitnącym drzewie mimozy. Dzięki Magdzie Wasiczek uczyłyśmy się też na wyjeździe jak fotografować kwiaty. fot. Magda Wasiczek
Bliskie spotkania trzeciego stopnia z mieszkańcami farm. fot. Magda Wasiczek
Każda z dziewczyn oprócz niesamowitych wrażeń i niezapomnianych wspomnień przywiozła z Sycylii setki pięknych zdjęć. Po lewej Kasia w szponach pomarańczowego drzewa po prawej Ola w awokadowym sadzie. fot Magda Wasiczek
No jak dorwałyśmy już takie wielkie lustro- to selfie musi być!!! Nieważne,że zmęczone, nieważne że rozczochrane od przedzierania się przez gąszcze pomarańczowe, nieważne, że ubrudzone od czołgania się w trawie – spełnione, zadowolone, uśmiechnięte i szczęśliwe- takie kobiety zawsze są piękne. fot. Magda Wasiczek
To był wspaniały czas, dużo pozytywnej babskiej energii. Rozmowy do białego rana, tysiące zrobionych zdjęć, kilogramy zjedzonych prosto z drzew pomarańczy, nieskończona ilość wymienionych myśli, poglądów, pomysłów. Piękne, zawiązane na długo przyjaźnie. Dziewczyny- to był wielki zaszczyt i przyjemność spędzić z Wami tych parę cudnych dni.
Ciekawe z kim pojadę na Sycylię za rok? Może z Tobą? Kto wie????
Marzy Ci się taki wyjazd? Zostaw komentarz pod tym wpisem (wrócę do nich na pewno kiedy będę tworzyła przyszłoroczną listę uczestniczek). To jak- do zobaczenia za rok na Sycylii?
Moi Drodzy, w kioskach znajdziecie już piękny marcowy numer Mojego Gotowania a w nim moje przepisy na słodkości z orzechami włoskimi. Zima cały czas nie odpuszcza i tak naprawdę jej święte prawo trzymać jeszcze do 21 marca- kiedy to dopiero oficjalnie zaczyna się wiosna. Może więc warto w oczekiwaniu, na przednówku wygrzebać ze spiżarni ostatnie jesienne zbiory. Np. orzechy włoskie właśnie. Są nieocenionym źródłem tłuszczów wielonienasyconych omega 3 , fosforu, żelaza, wapnia, potasu, magnezu, cynku, witaminy E i B6 oraz kwasu foliowego. I dobrze, że aż tyle tych wartości odżywczych bo choć trochę rekompensują wysoką kaloryczność tych orzechów. 5 dorodnych orzechów włoskich ma tyle samo kalorii co 1 poczciwy pączek (sic!).
Dlatego moja teoria jest następująca- niech tegoroczny tłusty czwartek- będzie orzechowy. Zamiast pączków zróbcie sobie zawijane pyszne bułeczki z orzechowym nadzieniem i syropem klonowym, na które przepis dzięki uprzejmości magazynu Moje Gotowanie znajdziecie poniżej. Jeśli natomiast zainteresowały Was inne prezentowane na dzisiejszych zdjęciach słodkości zapraszam do kiosku po marcowy numer. Znajdziecie tam moją sentymentalna podróż do dzieciństwa z przepisem na ciastka w kształcie orzeszków oraz pyszny przepis na orzechowca z miodem- (oba w wersji bez jajek). Do tego sposób jak zrobić domową mąkę z orzechów włoskich oraz włoskie mleko orzechowe i jak potem z niego wyczarować pyszną ciepła rozgrzewającą czekoladę- taką, której nikt nie jest się w stanie oprzeć. A na deser orzechy w kardamonowo- cynamonowych karmelowych skorupkach. Mniam!
ps. W orzechowej sesji dzielnie pomagała mi Renata, której to piękne dłonie i nogi (!!) widzicie na zdjęciach. Renato- dziękuję bardzo!
ORZECHOWE ZAWIJANE BUŁECZKI DROŻDŻOWE
(Z SYROPEM KLONOWYM LUB MIODEM)
Na ciasto:
1 szkl mleka 2 szkl mąki + do podsypywania
1/2 szkl brązowego cukru
otarta skórka z 1 cytryny
1/3 kostki masła
1 czubata łyżka świeżych drożdży
1 cukier waniliowy
na nadzienie:
150g orzechów włoskich
100g orzechów arachidowych prażonych
3 łyżki cukru
6 łyżek syropu klonowego
Dodatkowo:
syrop klonowy do polania
3 łyżki masła do posmarowania.
1. Orzechy na farsz mielimy na drobne kawałki i mieszamy z cukrem.
2. Do ciepłego mleka (nie gorącego!), dodajemy drożdże, 3 łyżki cukru i 3/4 szkl mąki, dokładnie mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce na 15 minut (w tym czasie zaczyn powinien mocno urosnąć).
3. Roztapiamy masło, studzimy i wraz z pozostałymi składnikami na ciasto dodajemy do wyrośniętego zaczynu- zagniatamy dość luźne ciasto które nie klei się do rąk. Przykrywamy i odstawiamy w ciepłe miejsce do czasu aż podwoi swoją objętość.
4. Rozwałkowujemy ciasto na prostokąt o bokach 30/50cm, na 3/4 powierzchni równomiernie rozsypujemy orzechy, polewamy syropem klonowym. Nieposypaną część składamy do środka i przykrywamy drugą stroną z orzechami. Otrzymujemy coś na kształt płaskiej rolady orzechowej, którą jeszcze raz rozwałkowujemy na prostokąt o boku 20/40cm.
5. Kroimy rozwałkowane ciasto na paski o rozmiarze 3/20cm. Nacinamy wzdłuż i finezyjnie zwijamy w kształtne bułeczki. Jak na tym filmiku.
6. Roztapiamy 3 łyżki masła, obficie smarujemy blachę do pieczenia, układamy na niej bułeczki i smarujemy pozostałym masłem. Pozostawiamy do ponownego wyrośnięcia.
7. Pieczemy w 180’C przez około pół godziny lub do czasu aż będą ciemniejsze niż złote. Jeszcze ciepłe polewamy dodatkowym syropem klonowym.
Zamiast syropu klonowego można użyć miodu lub syropu z agawy.