Żegnaj lato na rok oraz parę słów o tym jak fotografować tej jesieni.

IMG_0180-tile

       Dziś pierwszy poważny nocny przymrozek (-6’C!) dokonał spustoszeń w moim ogrodzie. Nie podniosą się po nim już dynie, które jeszcze niedawno nawet kwitły, nie odżyją moje ukochane nasturcje doszczętnie mrozem „spalone”. Owoce malin przepadły i zniszczyło mi część co delikatniejszych ziół. Resztki moich ukochanych pomidorów oklapły i co prawda wyglądają niezwykle fotogenicznie ale w większości do jedzenia już się nie nadają. Trawa rano była oszroniona a zieleń roślin nieco przygasła. Jak dla mnie- właśnie definitywnie kończy się lato. IMG_0715-horz

       Lato to wymarzona pora roku dla fotografa takiego jak ja. Dzień jest długi, światła w bród, tematów do fotografowania cała masa, wystarczy się zatrzymać i pochylić. Wszystko owocuje, kwitnie, zieleni się, chełpi pełnią barw- raj na ziemi, w ogrodzie i na talerzu.

       Trudno żegnać się z tym wszystkim. Jednak co roku wielkim pocieszeniem jest dla mnie to, że niezmiennie po lecie przychodzi jesień, kolejna, jeszcze piękniejsza dla obiektywu pora roku. Z jej mgłami, miękkim światłem, opadającymi liśćmi, porannym szronem i ciepłymi barwami jest dla mnie najfotogeniczniejszą porą roku.

      Już cieszę się na to całe piękno, które uda mi przez obiektyw zobaczyć i uwiecznić na zdjęciach. Postanowiłam również zachęcić Was- moi czytelnicy- abyście tej jesieni dostrzegli piękno dookoła i najzwyczajniej w świecie zaczęli chodzić na spacery fotograficzne.       

IMG_4771-horz

    Nie ma znaczenia czy jesteście amatorami czy profesjonalistami, czy fotografami kulinarnymi czy portretujecie ludzi. Doświadczenie zdobyte w fotografowaniu przyrody bardzo się Wam przyda. Jak wszyscy dobrze wiemy, nie ma lepszej metody nauki fotografii niż … robić zdjęcia.

     Wiem, wiem, brzmi banalnie ale niestety jest prawdziwe. W fotografii jak w każdym innym rzemiośle musisz daną czynność powtórzyć setki, tysiące a nawet miliony razy aby zrozumieć jej istotę, nabrać praktyki, wyeliminować wszystkie błędy i stać się naprawdę dobry. Nie ma innej drogi. Nie ma innej drogi! NIE MA INNEJ DROGI.

       Żebyśmy się jasno zrozumieli- nie uważam się za dobrego fotografa przyrody (choć wiem, że fotografowanie roślin bardzo pomogło mi rozwinąć skrzydła w fotografii kulinarnej). Jeśli chcecie uczyć się od najlepszych- proszę bardzo- oto MISTRZYNI- Magda Wasiczek. Nie dorastam jej nawet do pięt. Jednak wydaje mi się, że przez lata praktyki poczyniłam pewne postępy w tej dziedzinie. Zdobyłam doświadczenie i zgromadziłam wiedzę, którą z miłą chęcią się z Wami podzielę. Mam nadzieję, że pomoże wszystkim tym, którzy właśnie zaczynają przygodę z fotografią.      IMG_5166-tile

                                                                         A więc zaczynamy. Oto parę moich skromnych rad.

       Po pierwsze i najważniejsze ŚWIATŁO. Jest podstawą w fotografii bo tak naprawdę to ono maluje obrazy we wnętrzu naszego aparatu. Na początku trudno je zrozumieć i odróżnić to dobre od tego złego. Najlepszą radą jaką mogę Wam dać na start jest- „Nigdy nie wybierajcie się fotografować w samym środku dnia”. NAJLEPSZE ZDJĘCIA PRZYRODY ZROBICIE WCZESNYM RANKIEM I PÓŹNYM POPOŁUDNIEM. Wtedy to niski kąt padania promieni słonecznych powoduje, że światło jest „miękkie”. (O miękkim i ostrym świetle za chwilę).

IMG_7766-horz

      Istnieje w fotografii pojęcie ZŁOTEJ GODZINY (golden hour)- wg. wielu jest to jedyny i najlepszy (biorąc pod uwagę jakość światła) czas aby fotografować. Znam nawet takich, którzy nie wychodzą z aparatem na zewnątrz o żadnej innej porze.

       Podczas każdej doby mamy dwie złote godziny- pierwszą godzinę po wschodzie słońca i ostatnią godziną dnia przed zachodem słońca. Jeśli chcecie dokładnie określić kiedy w waszej szerokości geograficznej wypada złota godzina – tutaj znajdziecie stronę z kalkulatorem zsynchronizowanym z mapami google.  Odnajdźcie tam swoje miasto a kalkulator wskaże Wam „waszą” złotą godzinę z dokładnością co do minuty. Jedyne co trzeba zrobić to nastawić budzik na wcześnie rano lub znaleźć godzinę wieczorem. Udać się na łono natury i odbyć „randkę ze swoim aparatem”. Będzie magicznie- obiecuję!

      Wiem, że nie jest to dobra informacja dla wszystkich śpiochów ale osobiście uważam poranną złota godzinę- za ciekawszą. Jest mniej „złota” w barwie za to jej kolory są jakby czystsze, bardziej klarowne, jesienią ma też dużo więcej mgieł, rosy lub szronu, które od razu rozpoznacie jako niezwykle fotogeniczne.

       Wieczorna złota godzina ma za to cudowną ciepłą poświatę (i jesienią jest w niej zdecydowanie cieplej niż w tej porannej!). Dla porównania, prawe zdjęcie w dyptyku powyżej zostało zrobione w wieczornej złotej godzinie, a prawe zdjęcie w dyptyku poniżej zostało sfotografowane w PORANNEJ złotej godzinie. Widzicie różnice?

IMG_6366-horz

     Na marginesie wspomnę, że istnieje też w fotografii pojęcie niebieskiej godziny, która następuje tuż przed poranną i tuż po wieczornej złotej godzinie. Parę moich zdjęć z Chorwacji było robionych w niebieskiej godzinie (na pewno je rozpoznacie ze względu na niebiesko-granatową poświatę). W tej godzinie światła jest bardzo mało dlatego niezbędny do fotografowania staje się statyw.

        Jeśli nie możecie fotografować w złotych godzinach to róbcie to po prostu rano i wieczorem. Jeśli musicie fotografować w środku dnia to moją zdecydowaną radą jest – UNIKAJCIE OTWARTEGO SŁOŃCA. Tzn. nie fotografujcie w miejscach gdzie jeśli popatrzycie do góry- światło was oślepia. Znajdźcie trochę cienia, np. pod drzewem, za krzakami, w lesie. Można też wykorzystać duże cienie które rzucają budynki ale wtedy lepiej fotografować nie głęboko w takim cieniu lecz na jego granicy. Starajcie się fotografować tak aby wasz obiekt był jeszcze w cieniu ale plamy słońca majaczyły już gdzieś w tyle kadru. Tą technikę widać na poniższych dwóch zdjęciach.   IMG_1597-tile

       Wbrew pozorom i przyjętym stereotypom dużo prościej fotografuje się w dni pochmurne niż te słoneczne. Chmury na niebie służą jako naturalne rozpraszacze dla promieni słonecznych i powodują, że mamy „miększe” światło. W kolejnym dyptyku zdjęcie po lewej zostało wykonane kiedy mocne słońce świeciło bezpośrednio na koniczynę, zdjęcie po prawej to ta sama łąka 2 minuty później kiedy słońce przysłoniła chmura. Widzicie różnicę?

IMG_5158-horz

       Światło rozproszone przez chmury jest miększe co w dużej mierze sprowadza się do tego, ze nie ma tak dużo kontrastów. Mocny kontrast mamy wtedy kiedy jasne partie fotografii są bardzo jasne prawie wypalone a ciemne są bardzo ciemne. Porównajcie proszę na obu zdjęciach najjaśniejsze i najciemniejsze kolory występujące w obrazie a zrozumiecie o czym mówię. Miękkie światło daje obrazy delikatniejsze, łagodniejsze, przyjemniejsze dla oka, choć moim zdaniem wpływa niekorzystnie na głębię kolorów (można to na całe szczęście poprawić potem w obróbce).

      Podsumowując rady dotyczące światła. Jeśli dzień jest słoneczny najlepiej fotografować w nim rano i wieczorem. Jeśli musimy to robić w ciągu dnia szukajmy cienia ale nie bardzo głębokiego i ciemnego. Jeśli dzień jest pochmurny- możemy fotografować właściwie o każdej porze- dlatego, że chmury „zmiękczą” nam światło ale przy okazji „spłaszczą” też lekko nasze kolory.

        Sytuacją idealną jest więc kiedy jednak świeci słońce (wtedy mamy piękne kolory) ale nie jest ono za mocne i daje „miękkie” światło(wtedy nie mamy zbyt dużych kontrastów). Jednym słowem jak się nie obrócić i jak nie kombinować musimy wrócić do punktu wyjścia- czyli złotej godziny 🙂

      Żeby trochę zamieszać, napiszę, że ja osobiście bardzo lubię światło pochmurnych dni, nie przeszkadza mi, że kolory na moich zdjęciach są mniej nasycone (lubię barwy pastelowe, jasne, neutralne). Dla przykładu trzeci dyptyk w tym poście (ten z różowymi malwami) to dwa zdjęcia wykonane właśnie w dni pochmurne. Takie światło bardzo przypomina mi to z którym pracuję na co dzień w moim studio (mam tam jedno okno wychodzące na północ). Znam je jak własną kieszeń i potrafię dobrze kontrolować oraz korygować w późniejszej obróbce.

       Dobrym przykładem jest poniższy dyptyk. Zdjęcie traw po lewej zrobione zostało w pochmurny dzień a to po prawej- zdjęcie bukietu kwiatów- zrobiłam w dzień słoneczny ale w moim studio. Światło na nich jest bardzo podobne. Widzicie to?

IMG_5185-tile

     Druga rzecz, o której nie można zapominać w dyskusji o świetle to kierunek jego padania. I tutaj wbrew temu czego uczono nas od dziecka- NAJLEPSZE ZDJĘCIA TO TE ROBIONE POD ŚWIATŁO (oznacza to, że fotografowany obiekt znajduje się pomiędzy źródłem światła a naszym aparatem). Większość zdjęć, które robię na zewnątrz staram się robić pod światło. Czasami oznacza to fotografowanie bezpośrednio pod słońce (wtedy warto nie pokazywać słońca bezpośrednio w kadrze ale umieścić go na samym jego skraju (tak jak na zdjęciach maków poniżej lub jak na zdjęciu łąki zrobionej w wieczornej złotej godzinie). Czasami oznacza to fotografowanie w stronę plam słońca obijających się od trawy, czasami w stronę słońca przebijającego się przez gąszcz krzaków. Generalna zasada jest taka- chcemy aby w tle naszego zdjęcia słońce malowało plamy jaśniejszych i ciemniejszych pól i aby za naszym obiektem była piękna poświata- wtedy nasze zdjęcia wyglądają „malarsko”.

IMG_9989-2-tile

     Jeśli nie mamy możliwości fotografować „pod światło” wybierzmy światło padające z boku. Najgorszą opcją będzie fotografowanie „ze światłem” (czyli ze źródłem światła za plecami) oraz ze światłem padającym bezpośrednio z góry (dlatego między innymi nie fotografujemy w samo południe). Te dwa kierunki padania światła powodują, że nasze zdjęcia będą wyglądać „płasko”. (Jeśli światło pada z góry cień chowa się pod obiekt, jeśli światło pada z przodu cień chowa się za fotografowany obiekt. Nie widać wtedy światłocienia i odbiorca traci wrażenia trójwymiarowości czyli zdjęcia wydają się płaskie.)
Jeśli jest pochmurny dzień oznacza to, że nie mamy wyraźnego źródła i kierunku podania światła, otacza nas ono z reguły równomiernie z każdej strony. Wtedy kierunek nie jest aż taki ważny, choć fotografowanie w stronę jaśniejszą bardzo pomaga (patrz dyptyk z malwami i różowymi kwiatami lub poniższe zdjęcia).

IMG_7157-tile
Pomówmy teraz chwilę o innym kącie- nie kącie padania światła ale KĄCIE FOTOGRAFOWANIA. Kąt fotografowania oznacza z jakiej pozycji uwieczniamy na zdjęciu dany obiekt. Z góry? Z dołu? Z boku? Z przodu?

       I tutaj moją radą jest – jeśli chcesz fotografować małe urokliwe rośliny to MUSISZ ZNIŻYĆ SIĘ DO ICH POZIOMU.  Większość prezentowanych dziś zdjęć wykonałam, kucając, klęcząc, siedząc na ziemi lub na niej leżąc. To jest bardzo częsty błąd początkujących fotografów- wszystko fotografują z tego samego poziomu stojącego człowieka. Wtedy niemożliwym jest zrobienie takich zdjęć jak poniżej.

IMG_4263-tile

       W mojej torbie fotograficznej zawsze znajdziecie duży worek na śmieci, który zdarza mi się rozścielać na mokrej czy zmrożonej szronem ziemi aby móc się na nim wygodnie położyć. Polecam. Generalnie dobre do jesiennych spacerów fotograficznych będą kalosze oraz ubranie którego nie szkoda Wam będzie pobrudzić. Wtedy chętniej wchodzić będziecie w szuwary, kłaść się na ziemi czy spacerować skąpaną w rosie łąką.

      Oczywiście jeśli chcecie fotografować wysokie drzewo nie musicie kłaść się na ziemi, jeśli jednak chcecie sportretować niskiego kwiatka, kępkę trawy czy pięknego grzyba- trzeba będzie się trochę pobrudzić. Fotografowanie z niskiej, równoległej perspektywy daje nam też możliwość zbudowania głębszej kompozycji (tzn. na zdjęciu widać dużo przestrzeni za obiektem). Jeśli natomiast niski kwiatek fotografujemy z góry  tuż za nim w tle będzie widać tylko ziemię lub trawę (i to całkiem ostrą bo aby uzyskać dobre rozmycie potrzebna jest  m.in. odległość) i zdjęcie będzie wyglądać płasko- zabraknie mu wielowymiarowości.

   W prezentowanych dziś zdjęciach tylko dwa razy zdecydowałam się na kąt inny niż opisywany powyżej. Wybrałam kąt „z góry do dołu” na dwóch prawych zdjęciach poniższych dyptyków. Zrobiłam to bardzo świadomie.

    Prawe zdjęcie grzybków poniżej , tylko dlatego mogło zostać wykonane w kącie „góra-dół” ponieważ grzyby rosły „piętrowo”, na pniu, dość wysoko od ziemi.  Dzięki temu zyskałam w tle dużo przestrzeni a moja kompozycja zyskała „wieloplanowość”  .

     Drugie zdjęcie to żółte pomidory, które rosły wysoko nad ziemią , dzięki znacznej odległości ziemia na zdjęciu wyszła rozmyta i pozbawiona szczegółów a to nadało głębi mojemu zdjęciu.

      Podsumowując- jeśli chcesz fotografować rośliny z góry ku dołowi powinny one rosnąć nie przy samej ziemi lecz wyżej, a ty powinieneś zadbać o to aby na takim zdjęciu pojawił się drugi plan(nie musi być ostry, nawet lepiej kiedy jest pięknie rozmyty). Wybierając kąt fotografowania równoległy (jak na wszystkich pozostałych prezentowanych zdjęciach) nie ograniczasz widza i pokazujesz głębie na swoich fotografiach. Dzięki niej zdjęcia wyglądają na bardziej trójwymiarowe a więc i bardziej realne (choć magiczne ;).
polskie grzyby

     Jest jeszcze parę aspektów, które należałoby omówić w kwestii dzisiejszego tematu. Na pewno dylematy sprzętowe, tzn. jakie aparaty i obiektywy będą najlepsze do fotografii w ogrodzie i lesie. Druga kwestia to jak z tym sprzętem pracować, na jakich trybach fotografować, jakich używać przesłon, czasów, ISO etc.  Kolejna kwestia to bokeh czyli rozmyte tło oraz pożądane przez wszystkich piękne „kółeczka”w tle (jak w dolnej partii dyptyku z pomidorami). Tuż za bokehem podąża oczywiście cała wiedza związana z głębią ostrości (czyli jak to zrobić aby część zdjęcia była ostra a wszystko za i wszystko przed tą częścią pięknie się rozmywało). Kolejna rzecz to rozpoznanie „obiektów fotogenicznych” czyli  próba odpowiedzi na pytanie „Co powoduje, że jedna roślina „urokliwie” wygląda na zdjęciu a druga już mniej?”  Warto też pomówić o doborze kolorów  i podstawach kompozycji (to zasady,które w każdej fotografii mają szerokie zastosowanie).

       Moi zdaniem to jednak trochę tego za dużo jak na jeden wpis. Poza tym, nie do końca wiem czy taki temat Was- moi czytelnicy- interesuje. Jeśli tak- dajcie znać w komentarzach a na pewno omówię ww. kwestie w którymś z kolejnych postów. Jeśli coś z tego co dziś opisałam wydaje się Wam niejasne- również pytajcie. Pamiętajcie – „Nie ma niemądrych pytań, są tylko głupie odpowiedzi”.

    Zdaję sobie sprawę, że wśród licznych darów danych mi od Boga nie ma niestety talentu- krótkiego, spójnego i klarownego wyrażania się (w słowie pisanym). Dlatego jeśli trzeba coś komuś bardziej wyklarować, zrobię to z miłą chęcią. Zapraszam też na moje kursy, gdzie uczę podstaw fotografii takich jak kompozycja i zrozumienie światła a one moim zdaniem przydają się w każdym typie fotografii (nie tylko kulinarnej). Przyjeżdża do mnie coraz więcej kursantów, którzy chcą uczyć się fotografii nie tylko kulinarnej i nagle okazuje się, że wiele zasad o których uczę jest zupełnie uniwersalna.
IMG_0101-horz

      A na razie zostawiam Was, sam na sam z najpiękniejszą porą roku do fotografowania. Nastawiajcie budziki na poranna złotą godzinę, spakujcie aparat, włóżcie kalosze, wsiadajcie na rower i ruszajcie w nieznane. Z pewnością (tak jak ja i wielu innych) odkryjecie, że obiektyw jest jak magiczny kalejdoskop dzięki któremu dostrzeżecie piękno do tej pory dla Was ukryte. Więcej o tym cudownym uczuciu piszę TUTAJ.

        A więc! Żegnaj lato! Witaj jesień! Oto nadchodzimy aby pięknie Cię sportretować! Szykuj się!



Litewski ser jabłkowy

IMG_5494-tile

       Jesień rozgościła się już na dobre. Czas zacząć gromadzić plony w spiżarniach i piwnicach. Za chwilę zaczną się pierwsze nocne przymrozki. Warto przed nimi zebrać wszystko co jeszcze zostało na drzewach, krzewach  i w ogrodzie. Dla tych, którzy w swoim posiadaniu mają dużo jabłek i jeszcze więcej wolnego czasu (w coraz dłuższe jesienne wieczory)- polecam dzisiejszy przepis. IMG_2301-d2-tile

       Ser jabłkowy, słodki przysmak Litwinów, to nic innego jak bardzo gęsta i lekko podsuszona jabłkowa marmolada. Jabłka zmieszane z cukrem, miodem i cynamonem po odpowiednio długim odparowywaniu pakuje się do lnianych woreczków (identycznych jak do odcedzania sera- stąd nazwa) a potem suszy „ser” przez kilka dni na słońcu, w spiżarni lub w lekko nagrzanym piekarniku (dehydrator lub suszarka do warzyw tez powinny być dobre). Klasyczny ser jabłkowy powinien mieć konsystencję suszonych moreli. Mnie lepiej smakuje trochę miększy, mniej podsuszony.

       Tradycyjnie na Liwie ser jabłkowy przed podaniem kroi się  w paski lub kwadraty i czasami dodatkowo obtacza cukrem. Serwuje się go jako słodką przekąskę do gorzkiej kawy czy herbaty. Ser jest pyszny- mój syn nazywa go jabłkowymi cukierkami i chętnie zbiera na niego jabłka w naszym ogrodzie.

      Mamy za domem wielką starą jabłoń z której darów robimy co jesień jabłkowy ser lub też bardzo dobry mus jabłkowy na zimę (który nigdy zimy u nas nie doczekuje). Jeśli macie ochotę można o nim więcej przeczytać tutaj.
IMG_9444-horz

Prezentowany dziś przepis na ser jabłkowy ukazał w moim tekście o kuchni litewskiej w sierpniowym numerze magazynu Voyage z 2014 roku.



Lokal Vegan Bistro

IMG_0299-tile

       Przez cały maj fotografowałam duży projekt dla Fundacji Pansa. Dotyczył on spółdzielni społecznych i organizacji pożytku publicznego opierających swoją działalność na dystrybucji lub produkcji jedzenia. Ze swoim aparatem odwiedziłam wiele ciekawych miejsc i poznałam jeszcze więcej ciekawych ludzi.

       Pierwszymi z nich byli entuzjaści którzy parę dobrych lat temu założyli spółdzielnie społeczną „Margines”. Garstka młody, wspaniałych ludzi, promujących wegańska kuchnię. Takich zwyczajnych, bez pretensji do całego świata, za to z ideałami i pomysłem na ich realizację. W połączeniu z ciężką pracą, umiejętnością wypracowywania kompromisów i bezpretensjonalnością to moim zdaniem wielka szansa na sukces.

IMG_0390-tile

       Kiedy odwiedziłam ich w maju, właśnie otwierali swój LOKAL VEGAN BISTRO, przy ulicy Kruczej 23. Byłam tam, chyba w pierwszym tygodniu po otwarciu i JUŻ były tam tłumy. Spędziłam w tym bistro (nazwa świetnie oddaje charakter lokalu) parę dobrych godzin i zostałam zupełnie zauroczona atmosferą tam panującą. Większość gości czuła się tam jak u siebie w domu i miałam wrażenie, że wszyscy znają się tu ze wszystkimi. Co i rusz stoliki zmieniały w lokalu miejsce, żeby służyć coraz to nowym konfiguracjom które to łączyły gości przy wspólnym jedzeniu.

IMG_0500-tile        A mieszanka ta była tak kolorowa i różnorodna, że aż fascynująca. Takiego zagęszczenia tatuaży, dredów, kolczyków (w najróżniejszych częściach ciała), dzieci na stole i zwierząt pod stołami oraz rowerów przed drzwiami nie widziałam jeszcze w żadnym lokalu.  Do tego dodać należy, parę „niebieskich kołnierzyków” z pobliskich biurowców, sporą reprezentację emerytów z okolicy, dużo, dużo życzliwości oraz PRZEPYSZNE i NIEDROGIE wegańskie jedzenie. Czy potrzeba do szczęścia coś więcej?

IMG_0512-tile       LOKAL VEGAN BISTRO jak i jego właściciele nie pretenduje do bycie miejscem ” wypasionym i trendy”. Miejsce jest urządzone skromnie jednak z wielkim smakiem. Widać tu dbałość o ekologię, recykling, prostotę i praktyczność. „Tu ma być prosto, smacznie, niedrogo i wegańsko- tak, żeby każdego było na to stać. Udowadniamy, że wegańskie gotowanie nie musi być drogie i że może smakować każdemu”- tyle usłyszałam od Karoliny, która opiekowała się mną podczas robienia zdjęć i wiernie broniła przydzielonego mi do zdjęć stolika, na który już czekała kolejka chętnych.

IMG_0526-2-tile       Właśnie ukazała się publikacja fundacji Pansa, na potrzeby, której powstały te zdjęcia.  Ma ona promować takie projekty jak ten  wśród ludzi biznesu i zachęcać ich do skorzystania z oferty cateringowej „zaangażowanej społecznie”.  Jakieś mam jednak wrażenie, że temu akurat projektowi ta promocja nie jest już zbytnio potrzebna. Paru młodych ludzi zamiast narzekać, zakasało rękawy i stworzyło lokal swoich marzeń, taki do którego sami chcieliby przychodzić i okazało się, że im podobnych są tysiące w całej Warszawie.

IMG_0528-tile       Sprawdziłam w Internecie i okazuje się, że zaledwie po paru miesiącach działalności  Lokal Vegan Bistro stał się jedną z najbardziej polecanych miejscówek na wegański obiad w stolicy. Miejsce oblegają tłumy. Nic dziwnego- karmią tu „prosto i wzniośle”  i tak tanio, że każdego na to stać. Na dodatek w stu procentach wegańsko choć zupełnie przekornie sztandarowe danie tego lokalu to „schabowy z ziemniakami i surówką”.

      Dane mi było spróbować  jeszcze (i fotografować), pysznej  zupy pomidorowej z lanymi ziołowymi kluseczkami, „rosołu z seitanem”, kotletów buraczanych,  sałatki z jarmużu (czerwonej kapusty i marchewki) oraz wegańskiego sernika z brzoskwiniami- wszystko naprawdę bardzo dobre bo świeże,  proste, bezpretensjonalne i z pomysłem. Zupełnie takie samo jak ludzie, tworzący to miejsce. Trzymam za nich mocno kciuki aby im się udało utrzymać takie status quo jak najdłużej.

IMG_0573_11-tile Jeśli jeszcze nie byliście w Lokal Vegan Bistro, to (jak mawiają w Stolycy)- „połowa waszego życia jest stracona”.  Wybierzcie się koniecznie!



Gazpacho po portugalsku

gazpacho-1a-horz

         Od ponad roku współpracuję z podróżniczym Magazynem Voyage. Uwielbiam te kulinarne „podróże”, które odbywam dzięki pracy dla Voyage. Często moje teksty muszą dotyczyć nie tylko konkretnego kraju ale bardziej specyficznie regionu lub miasta. Czasami mogę skonsultować menu z autorem tekstu podróżniczego (któremu mój materiał towarzyszy) częściej jednak muszę sama zgłębić i rozpracować tradycje kulinarne danego regionu.
To bardzo fascynujące zajęcie i z reguły wciąga mnie na cały dzień. Jeśli byłam w danym miejscu- sięgam do moich przepastnych „przepisowych zeszytów” i przenoszę się w „czasoprzestrzeni” na inny kontynent 5, 10, 15, 20 lat temu. Nagle z odchłani mojej pamięci wynurzają się miejsca, zapachy, smaki, kolory, aromaty i przede wszystkim ludzie, ludzie, ludzie. Ci, którzy potraw uczyli mnie gotować, ci którzy odkrywali przede mną nowe smaki i Ci, dla których dane mi było gdzieś na drugim końcu świata gotować. (więcej o tym piszę tutaj)

       Zdarza się jednak, również tak, że muszę napisać o tradycjach kulinarnych miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byłam. Wtedy buszując po Internecie  zgłębiam menu lokalnych restauracji, szukam małych producentów i wytwórców żywności, czytam o zwyczajach kuchennych regionu o jego historii i kulinarnej tradycji. Przepadam z zupełnym kretesem przeznaczając na to dużo więcej czasu niż powinnam takie to jest fascynujące i wciągające. Dowiaduję się o nowych potrawach, nowych sposobach przyrządzania starych receptur a czasami nawet o składnikach, o których istnieniu nie miałam do tej pory bladego pojęcia.

      Często tak mnie zaintryguje opisywane miejsce, że budzi się we mnie pragnienie aby tam pojechać tylko po to aby skosztować tych wszystkich specjałów. Oczywiście mogę sobie je sama ugotować (co oczywiście robię, wypróbowując przepisy dla Voyage) ale to przecież nie to samo- sami wiecie.

W ten właśnie sposób zapragnęłam pojechać do Alentejo południowego regionu Portugalii, gdzie serwują to oto gazpacho. Robią to tam po swojemu, inaczej niż w sąsiedniej Hiszpanii, dodają do zupy pokruszony czerstwy chleb. Czyni on portugalskie gazpacho daniem nie tylko ożywczym i dodającym ochłody w upalne lato ale jednocześnie bardzo sycącym. Spróbujcie koniecznie- jeśli możecie to w Alantejo -jeśli nie, to chociaż w swojej kuchni. Na nieodpuszczające tego pięknego lata upały przepis IDEALNY!

Przepis ukazał się w 2014 roku, we wrześniowym numerze magazynu Voyage.

IMG_9094-horz



Tort bez jajek- truskawkowo-poziomkowy

IMG_5669-tile

         Wiem, wiem, już po sezonie truskawkowym. Miałam zachować przepis na następny rok ale sobie pomyślałam, że przecież szkoda, że możecie użyć innych owoców. Mamy cały czas sezon na: maliny, jeżyny, porzeczki, borówki, jagody, brzoskwinie, winogrona, morele. Wszystkie będą dobre do tego ciasta. IMG_4544ffb-(1)-copy-tile
Tort jest bardzo prosty w wykonaniu i cały pachnie oraz smakuje latem. Jeśli nie chce się Wam odcedzać jogurtu użyjcie więcej mascarpone i więcej soku z cytryny do kremu. Jeśli nie macie wegetariańskiej galaretki, użyjcie dżemu lub kisielu owocowego. Dzieci uwielbiają ten tort i chętnie go jedzą (co nie jest taką oczywistością jak wie każda mama). Dlatego z całego serca rekomenduje dzisiejszy przepis jako tort urodzinowy dla Waszych pociech. IMG_4655-tile        Podobno w niektórych częściach Polski cały czas są truskawki ( w moim lokalnym warzywniaku w każdym razie sprzedają). A jeśli chodzi o poziomki to każdy kto ma je w ogródku wie, że zaraz zaczną owocować drugi raz. Oczywiście te z ogródka choć większe i czerwieńsze nie mogą się równać smakiem do tych zbieranych w lesie i na dzikich polanach.

       Mieszkam w lesie, więc mam tej przywilej, że wystarczy wyjść przed dom by na trawniku pod drzewami nazbierać dzikich leśnych poziomek prosto z krzaczków. Żeby jednak zrobić takie zdjęcie jak poniżej muszę wstać rano i nazbierać świeżych poziomek jako pierwsza. Jak zaśpię poziomki oberwie jakiś domownik lub jeden z naszych licznych gości. To zawsze jest wyścig, tak samo jak z szukaniem grzybów na naszym domowym trawniku (poczytajcie tutaj). W tym roku mi się udało! Moje portfolio poszerzyło się o parę naprawdę dobrych zdjęć poziomek.

      Życzę powodzenia z pieczeniem tortu- to naprawdę nie takie straszne jak się wydaje i na pewno nie takie skomplikowane jak brzmi mój opis. Wśród licznych talentów danych mi od Boga nie ma niestety daru „klarownego, skondensowanego i oszczędnego wypowiadania się” 🙂 No cóż! Jak mawiała moja Babcia „nie można mieć wszystkiego bo się od tego w głowie przewraca.” Pozdrawiam upalnie. Lato trwaj! strawberry



Mus czekoladowy z jeżynami

jeżyny i czekolada

     Od ponad 15 lat prowadzimy z mężem rodzinną firmę, która zajmuje się oprawą obrazów. Wykonujemy nasze usługi dla: muzeów, galerii, kolekcjonerów sztuki, domów aukcyjnych oraz dużej rzeszy „zwykłych ludzi”. Moim zadaniem w firmie jest bezpośrednia praca z klientem i muszę Wam powiedzieć, że kocham to robić.  Lubię wszystkich swoich klientów, spotkania z nimi, ich obrazami  i kolekcjami. Wszystkich ich (w liczbie paru tysięcy) pamiętam i cenię. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, którzy z nich zostaną w mojej pamięci najdłużej? To odpowiem- Nie Ci, których kolekcje są warte więcej niż ja zarobię przez całe swoje życie. Nie Ci, dzięki, którym obcuję i dotykam sztuki, którą wszyscy inni oglądają tylko za szybą w muzeum. Nawet nie Ci ,którzy zostawiają u nas ogromne pieniądze urządzając swoje domy, biura czy wielkie hotele. Wszyscy oni są mili i naprawdę świetnie się z nimi współpracuje.

       Jednak kiedy po latach moje wnuki zapytają mnie: Babciu o kogo naj, naj najciekawszego spotkałaś w swojej pracy zawodowej? Nie opowiem im o słynnych malarzach, twórcach muzeów, wielkich projektantach (o tym też opowiem ale innym razem). Za to na pewno usłyszą historię o „pewnym portrecie zwykłej dziewczyny i o niezwykłym staruszku, który ten portret do mnie przyniósł”.

       Przyszedł parę dobrych lat temu, powolutku, wspierając się o lasce do jednego z naszych sklepów. W zimowym płaszczu choć była połowa sierpnia, nieogolony i nieuczesany. Najpierw posiedział chwilkę na ławeczce przed sklepem bo bardzo się zmęczył taszcząc  pod pachą wielką tekturową teczkę. Po dziesięciu minutach zebrał się w sobie, wszedł i drżącą ręką wyciągnął z teczki portret przepięknej młodej uśmiechniętej dziewczyny.

       To moja żona- powiedział z dumą. Tyle razem przeżyliśmy, tyle smutków i szczęścia, tyle historii, tej dobrej i złej. W domu bez niej tak jakoś dziwnie i pusto i odezwać się nie mam do kogo. Taki obszarpany chodzę bo Ona zawsze o wszystko dbała, Proszę Pani. Ja to się muszę wszystkiego od nowa uczyć, jak się pierze i prasuje i jak coś ugotować. A ona to takie cuda gotowała, jej ogórkowa Proszę Pani była poezja.  A jak ona dbała o ogród, jej to się rośliny słuchały, Proszę Pani, jakby jakimś magikiem była, takie wielkie wszystko rosło. A teraz zmarniało, tylko te jeżyny jakby się nie dowiedziały, że jej już nie ma bo jak szalone zakwitły i owocować zaczynają.

jeżyny

       No ale ja tu nie o ogrodzie przyszedłem opowiadać. Pani wybaczy staremu. Całe dnie siedzę w domu sam to nie mam do kogo buzi otworzyć. Synów niby mam dwóch ale oni zapracowani i dzieci swoje mają i nie mają czasu  mnie odwiedzać. Więc tak sobie pomyślałem, że jakbym ja na ścianie miał Jej portret to bym mógł z Nią sobie czasami porozmawiać.

       Dałem do namalowania, ze zdjęcia. Sąsiad ma syna artystę i nawet niedrogo wzięli i niech Pani spojrzy jaki piękny wyszedł. Moja Agnieszka jak żywa! Tak wyglądała jak się poznaliśmy. 2 sierpnia 1944 roku , pamiętam dokładnie bo to drugi dzień Powstania był. Boże! Jacy my byliśmy wtedy młodzi i piękni, Proszę Pani. Ona była sanitariuszką a ja poparzyłem sobie rękę benzyną. Jak spojrzałem wtedy w te oczy to ich nie mogłem zapomnieć przez całe Powstanie. No niech Pani spojrzy jakie zielone. Wymykałem się do niej ukradkiem, że niby coś jej tam przynoszę, a to bandaż, a to chininę, którą znalazłem w opuszczonym domu a raz to jej nawet zaniosłem tabliczkę czekolady. Boże jaki to był wtedy rarytas. Siedzieliśmy w jakiejś piwnicy, trzymaliśmy się za ręce i jedliśmy tą czekoladę a tam na zewnątrz cały czas słychać było strzały. Nie pozwoliła jednak zjeść mi jej do końca, zabrała resztę dla „swoich chłopaków”- tak mówiła o rannych, którymi się opiekowała.

       Bo Ona, proszę Pani uwielbiała opiekować się innymi. Potem już po wojnie ja chciałem wyjechać z kraju bo wiedziałem, że to się dobrze dla Nas nie skończy. Ale ona się uparła, że nie może, bo się musi opiekować starą ciotką,  jedyną rodziną, która po wojnie jej ocalała. „Tu będziemy żyć, o ten kraj walczyliśmy” -powiedziała. No i zostaliśmy.

        Ale, powiem Pani, to życie do łatwych nie należało. My podczas Powstania po naście lat mieliśmy, prawie dzieci byliśmy. Dzieciństwo nam wojna i okupacja całe zabrała a młodość zostawiliśmy w tych kanałach. Poszliśmy do Powstania jako dzieciaki- wróciliśmy tak pokiereszowani jak niejeden dorosły.

     Byliśmy głodni normalnego życia, od razu chcieliśmy rodzinę zakładać, domu szukać. Ale nic z tego nie wyszło, bo „Ojczyna znowu się o nas upomniała” i wysłali nas kraj odbudowywać. Niedługo to trwało, bo szybko okazałem się „wrogiem ludu”. Cztery lata mi Agnieszka paczki do więzienia nosiła a sama jako szwaczka pracowała. Jak już w końcu mnie wypuścili to nie mogłem żadnej pracy znaleźć, chciałem maturę zdać, iść na studia ale wtedy nie miałem nawet co marzyć. Urodził nam się pierwszy syn i on stał się wtedy najważniejszy. Dostałem w końcu pracę w fabryce FSO i składałem samochody. Warszawa się nazywały .Pamięta Pani?

        Mieszkaliśmy z ciotką Agnieszki, w jej przedwojennym mieszkaniu jeszcze długich 15 lat aż wreszcie dostaliśmy własne M2. Boże jacy my byliśmy szczęśliwi! To nic, że nie mieliśmy mebli. Spaliśmy na jednym łóżku razem z dziećmi (bo już dwójkę mieliśmy) i snuliśmy plany na przyszłość.

       A potem Agnieszka przyszła kiedyś z pracy z całą torbą ulotek, które pod tym łóżkiem trzymaliśmy i ja krzyczałem, że „tak nie można, że mamy dzieci, że znowu mnie do więzienia wsadzą i co ona wtedy zrobi” a ona krzyczała, że „tak jak teraz jest to też NIE MOŻNA, że co to za życie, że ona nie o taką Polskę w Powstaniu walczyła, że nic nie ma w sklepach, że dzieciom nawet boi się powiedzieć co podczas wojny robiliśmy, żeby w szkole nie miały problemów, że to czas już najwyższy znowu walczyć i że kto to ma zrobić jak nie my”.

       No i tym razem to ja jej paczki do tego więzienia nosiłem. Ależ ona była uparta, proszę Pani, co ją wypuścili to ona znowu swoje. Żartowała, że od 10 lat to ona nic innego nie robi tylko w kolejkach stoi albo w więzieniu siedzi.

       No i w końcu się doczekała! Jaka ona była szczęśliwa kiedy na pierwsze wolne wybory szliśmy! „Teraz w końcu Włodziu zaczniemy normalnie żyć” -mówiła. A potem, w 1992 roku zrestrukturyzowali jej zakład i choć jej tylko parę lat do emerytury zostało po prostu ją wyrzucili na bruk, że niby nowoczesnych maszyn obsługiwać nie umiała, na komputerach się nie znała. Nie pomogły żadne zasługi ani to, że w czasie stanu wojennego była internowana i zdrowie straciła na tych wszystkich przesłuchaniach.
Wie Pani, ona się nawet jeszcze wtedy nie załamała. Chodziła do tych wszystkich nowych sklepów i mówiła „no patrz Włodziu, w końcu się doczekaliśmy, tyle mamy dobrego, nowego. Szkoda tylko, że nas na to wszystko już nie stać”.

      Jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, żyliśmy skromnie i dopiero kiedy nam zaczęło brakować na leki (bo moja emerytura za duża nie była) i jak jej lekarz powiedział, że ona musi 3 lata na operację czekać- to się załamała.

      Wie Pani ona już tej operacji nie doczekała. Zmarła rok temu i… tak mi jej brakuje…, że z tej tęsknoty jej portret postanowiłem sobie na ścianie powiesić. Syn mnie miał do Pani przywieźć ale od dwóch miesięcy nie znalazł czasu więc dziś w końcu sam przyjechałem.

– Oprawi mi Pani ten portret najpiękniej na świecie? Bo ja to i bez tej ramy będę na niego codziennie patrzył ale pomyślałem, że jak ładna rama będzie to może wnuki po mojej śmierci nie wyrzucą tylko do siebie zabiorą. Będzie im przypominać jaką wspaniałą Babcię mieli.
– Oprawię Panu, oczywiście. A jaką ramę by Pan chciał?
– Och ja się na tym nie znam, proszę Pani, od takich rzeczy u nas to była Agnieszka.
– To może ja Panu parę pokażę i spróbujemy coś wybrać?
– Ale proszę Pani, czy mnie będzie na to stać?
– Szanowny Pani, Pana Agnieszce należy się najpiękniejsza rama na świecie i zrobimy to tak aby Pana było na to stać. Bardziej martwi mnie czy Pan zdoła do mnie przyjechać jeszcze raz, żeby ten obraz odebrać?
IMG_1325-tile
Przyjechał za dwa tygodnie taksówką i kamień spadł mi z serca, bo bałam się, że tramwajem tej pięknej ale i ciężkiej ramy, którą dla „jego Agnieszki” zrobiłam by nie udźwignął. Stał przed obrazem długo i ukradkiem ocierał łzy rękawem pogniecionego zimowego płaszcza.
-Wyszło przepięknie, dziękuję Pani. Wyciągnął z małego portfelika odliczone pieniądze i zapłacił całą sumę pomimo moich zapewnień, że dziś promocja i wszystkich liczymy tylko 50%.
Wziął obraz pod pachę i już miał wychodzić, kiedy sobie coś przypomniał. Pogrzebał w swojej wysłużonej teczce i wyjął dwa prezenty zapakowane niewprawna ręką w papier śniadaniowy i przewiązane pogniecioną wstążeczką.

– To dla Pani, w podziękowaniu za pomoc. Przepraszam, że tak brzydko opakowane. Wie Pani, ja tego nie umiem robić, to zawsze robiła Agnieszka.

Och, gdyby moja Agnieszka żyła….

Machnął ręką i odszedł.

IMG_1331-tile

       Zostawił mnie osłupiałą z małą miseczką wielkich czarnych jeżyn w jednej ręce i dużą tabliczką gorzkiej czekolady w drugiej. A w mojej głowie już od jakiegoś czasu śpiewał Jaromir Nohavica TĄ OTO PIOSENKĘ (posłuchajcie koniecznie patrząc na polski tekst).

Panie Prezydencie -Jaromir Nohavica
(tłumaczenie Jacek Lewiński)

Panie Prezydencie przez naród swój wybrany
Pisze skargę bo przez dzieci czuję się zapomniany
Mówię o synu Karlu i młodszej córce Ewie
Rok już nie przyjeżdżali
nawet nie pisali
co mam robić nie wiem.

Niech mnie Pan zrozumie,
Pan przecież wczuć się umie,
Pan może to naprawić,
Pan się za mną wstawi,  Mnie tak nie zostawi.

Czy ja chcę zbyt wiele
Szczęścia kąsek mały,
Czyśmy po to walczyli
by nasze marzenia w końcu się rozwiały??

Panie Prezydencie skargę też dodaję
że podrożały: piwo, jogurty, parówki i tramwaje
i znaczki pocztowe
notesy kolorowe
nawet cielęcina
trudno to wytrzymać.
Jak mam się utrzymać?

Niech mi Pan pomoże
Pan przecież wszystko może,
Pan wszystko załatwi,
Panu przecież łatwiej.
(…)

Panie Prezydencie mojej republiki
Właśnie dzisiaj mnie zwolnili z mej fabryki,
Całych lat trzydzieści wszystko cacy było
Przyszli nowi młodzi jak zaczęli- wszystko się skończyło.

Niech mi Pan pomoże
Pan przecież wszystko może,
Pan wszystko załatwi,
Panu przecież łatwiej.
(…)

Panie Prezydencie gdyby moja Agnieszka żyła
Za ten list co tu piszę to normalnie by mnie zabiła
Rzekłaby Jaromiru zachowujesz się jak dziecko
On ma ważną robotę dba o kraj i Europę.

Ale Pan mnie zrozumie,
Pan przecież wczuć się umie,
Pan może to naprawić,
Pan się za mną wstawi,  Mnie tak nie zostawi.

Czy ja chcę zbyt wiele?
Szczęścia kąsek mały.
Czyśmy po to walczyli
by nasze marzenia właśnie się rozwiały???

    IMG_1314v-(1)-tile

PS. Długo nie mogłam się zdecydować co zrobić ze wspaniałymi prezentami. Leżały w mojej kuchni całe popołudnie i nikomu nie pozwoliłam ich tknąć aż w końcu wieczorem postanowiłam zrobić z nich jakieś danie godne takiego prezentu i takiej historii. Tak powstał ten oto deser nazywany w naszym domu „Czekoladowym Deserem Powstańca”. Zawsze na początku sierpnia kiedy dojrzewają jeżyny cała moja rodzina zajada go ze smakiem. Siedzę wtedy w kuchni i często myślę o Agnieszce i całym jej pokoleniu. Pokoleniu, któremu przyszło żyć NIE W TYM MOMENCIE w kraju nad Wisłą. Myślę, że o nich zapominamy. Myślę, że powinniśmy znaleźć czas, pochylić się, wysłuchać, być z nimi więcej. Moją nam do zaoferowania tak dużo, dużo więcej niż nam się wydaje. Tak szybko odchodzą i tak cicho. Za cicho. Zdecydowanie zasłużyli na więcej niż „kąsek szczęścia mały”, choć i tego niektórym z nich nie udało się zaznać.