Moi Drodzy, Green Morning obchodzi urodziny i to nie byłe jakie! Dacie wiarę, że już całą dekadę jesteśmy tutaj razem?! (Z tej okazji mam dla Was piękne prezenty ale o tym poniżej.) To niesamowite uczucie, patrzeć wstecz i widzieć czego początkiem była decyzja z 2013 roku o pokazaniu moich zdjęć i przepisów światu w formie bloga.
Ten blog nie tylko zupełnie zmienił moje życie zawodowe i otworzył przede mną karierę fotografa kulinarnego ale przede wszystkim spowodował, że poznałam setki wspaniałych ludzi- czyli Was moi czytelnicy. Część znam tylko wirtualnie z pełnych życzliwości komentarzy i prywatnych wiadomości. Część miałam okazję osobiście gościć w moim studio na indywidualnych warsztatach fotografii kulinarnej.
Chciałam Wam tutaj wszystkim serdecznie podziękować i napisać, że czuję się niezwykle obdarowana i zaszczycona Waszym inspirowaniem, komentowaniem, zachęcaniem, wiarą, korzystaniem z fotograficznych rad i przepisów kulinarnych. Jesteście wszyscy bardzo drodzy mojemu sercu- dziękuję, dziękuję, dziękuję, że cały czas tu jesteście!
Przeczytałam dziś mój pierwszy powitalny wpis na blogu i stwierdziłam, że choć ma już 10 lat pozostaje cały czas aktualny pomimo, że tyle w moim życiu się w tym czasie wydarzyło. Zmieniłam zawód na fotografa i nauczyciela fotografii, mój mały synek wyrósł i właśnie zdaje na studia, przeszłam przez wielki kryzys i odbudowanie na nowo swojej relacji, jestem o 10 lat starsza i mądrzejsza, właśnie robię certyfikat w Stanach na trenera terapii dla par IMAGO. Zmiany, zmiany, zmiany a w głębi serca dalej pozostaję tą samą kobietą sprzed 10 lat, która uwielbia gotować, przyjmować gości, dzielić się pięknem oraz swoimi przemyśleniami i przepisami kulinarnymi.
Przez wszystkie te lata prowadzenia bloga i warsztatów fotografii kulinarnej spotkałam naprawdę wiele niezwykłych osób. Było wśród nich parę, których poznanie zmieniło BARDZO WIELE w moim życiu. Jedną z nich niewątpliwie jest najlepsza piernikarka pod słońcem IGA SARZYŃSKA. Przyjechała do mnie na warsztaty fotograficzne pod koniec 2015 roku a już przez cały 2016 rok fotografowałyśmy razem jej pierwszy album cukierniczy. Przerodziło się to w piękną przyjaźń, która z każdym rokiem się rozwija i wnosi wiele dobrego do mojego życia. Igo- dziękuję, że jesteś- dziękuję też za całą Twoją szczodrość i podarowanie tylu kompletów tych przepięknych artystycznych pierniczków- które są dziś prezentami dla Was – Moi Czytelnicy.
Co trzeba zrobić aby dostać takie niezwykłe pudełko pachnących i pięknych 4 pierniczków sygnowanych logo GreenMorning? Wystarczy w komentarzu poniżej napisać krótką historię, jak trafiłaś na mój blog, od kiedy go czytasz i który wpis lub sesja opublikowana przez ostatnie 10 lat jest Twoją ulubioną. Ja wśród wszystkich komentarzy do 15 lipca wybiorę te do których powędrują nagrody. No to jak? Już zabieracie się do dzieła? Jeśli tak to błagam zróbcie to szybko, bo powstrzymywanie się aby nie zjeść tych przepysznych pierniczków- kosztuje mnie BARDZO dużo silnej woli 😉 I jeszcze pragnę napisać, że to dopiero początek jubileuszowego roku na Green Morning i będzie się tutaj działo duużo ciekawych podsumowań, wywiadów i konkursów. Więc zaglądajcie koniecznie.
To był dla mnie- fotografki – rok stabilny i spokojny. Choć od jakiegoś czasu pracuję nad równoległymi projektami mojego życia zawodowego zupełnie nie związanymi z jedzeniem i fotografią (o tym wkrótce) to cały czas ta dziedzina mojego życia i praca w niej przynosi mi dużo satysfakcji, piękna i stabilności finansowej. To był też rok, który zaczął się przepiękna podróżą fotograficzną do Tajlandii w którą zabrałam parę moich wspaniałych kursantek.
W moim corocznym rytualnym, sylwestrowym liczeniu zdjęć które ukazały się w druku osiągnęłam całkiem zadowalający wynik 198 zdjęć. Złożyły się na to głównie publikacje w 2 polskich miesięcznikach (Weranda i Country) oraz w prasie zagranicznej (francuskiej, duńskiej, niemieckiej, włoskiej i holenderskiej- tym zajmuje się moja agencja), zdjęcia do kalendarza, pewnej książki i na okładkę drugiej.
Kontynuowałam również współpracę z firmami spożywczymi w tym z moją ulubioną marką INKA. Dla której przygotowywałam mnóstwo zdjęć i przepisów na wegańskie i wegetariańskie przepisy z ich napojami roślinnymi. W tych sesjach zawsze i nieodmiennie pomaga mi moja asystentka i modelka Renata Mogilewska. Renato- dziękuję- byłaś nieoceniona- z Tobą żadna sesja mi nie straszna.
Jak zwykle od lat już paru – wiele moich sesji – szczególnie tych dekoracyjnych i florystycznych – powstaje we współpracy z Anią Simon- tak też było w tym roku- zrobiłyśmy m.in. piękne sesje o dekoracji z muszelek, które tego lata na pewno będziecie mogli podziwiać w miesięczniku Weranda. Aniu- dziękuję za twój profesjonalizm, piękno i spokój które zawsze wnosisz na plan moich sesji 🙂
W 2021 roku moje możliwości sesyjne poszerzyły się o nowe miejsce- jest nim miejsce zupełnie magiczne- sklep i dom Kasi i Arka Kowalczyk. Niewzruszenie od pierwszego wejrzenia zachwyca mnie to miejsce i Ci ludzie- wracam tu z ogromną przyjemnością. Tak też było i w 2022 roku. Zrobiłam tu wiele sesji, które ukazały się w 2022 roku lub czekają na publikację w 2023. Kasiu, Arku- jesteście wielkim skarbem- wiele Wam zawdzięczam i zawsze czuję się u Was w kulinarno- propsowo- ogrodniczym raju. DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERCA!
Jak co roku moje studio odwiedziło też wiele osób, które na moich kursach uczyłam sztuki fotografii i stylizacji kulinarnej. To jest ten dział mojej pracy fotograficznej, który lubię najbardziej. Lubię pracę z ludźmi, szczególnie tymi kreatywnymi i dbającymi o swój rozwój. Zawsze jestem zaszczycona, że na swoją nauczycielkę fotografii wybraliście właśnie mnie. Od nowa i od nowa zarażam się Waszym entuzjazmem do tego co robię od lat i z wszystkich Was razem i każdego z osobna jestem niesamowicie dumna. Obiecałam sobie, że napiszę kiedyś tutaj jeden wpis TYLKO o moich kursantach- tych, którzy odnoszą wielkie sukcesy w fotografii, tych którzy wykorzystują wiedzę zdobytą u mnie do prowadzenia swoich biznesów oraz tych, którzy sami stali się nauczycielami fotografii. Samej trudno mi w to uwierzyć- ale uczę fotografii już od 10 lat- to naprawdę długo! W tym czasie poznałam i przeszkoliłam dobrych parę setek osób. I mam nadzieję na dużo, dużo więcej w nadchodzących latach. Żegnaj 2022- byłeś dla mnie łaskawy- dziękuję z wdzięcznością! Witaj 2023 – zacząłeś się ciekawie- jestem otwarta na wszystko co mi przyniesiesz!
Zdjęcia:
Styczeń- miska pełna szczęścia-pozuje Renata Mogilewska- zdjęcie z sesji dla marki INKA
Luty- rurki Kinder Bueno- zdjęcie produktowe z sesji dla Cukierni Małgosia
Marzec- zupa chrzanowo-jabłkowa- zdjęcie z sesji wielkanocnej dla miesięcznika Weranda- we współpracy z Anią Simon
Kwiecień- sałatka szparagowo- truskawkowa- mała zapowiedź sesji która ukaże się w majowym wydaniu magazynu Country- we współpracy z Anią Simon
Czerwiec- babeczki z porzeczkowym curdem- zdjęcie wraz z całą sesją porzeczkową czeka na publikacje w 2023 roku
Lipiec- francuskie ciastka z wiśniami i migdałami – zdjęcie wraz z cała sesją wiśniową czeka na publikację w 2023 roku
Sierpień- smoothie z mango i kwiatów nasturcji- zdjęcie z sesji o jadalnych kwiatach we współpracy z Kredens Babci Heli – czeka na publikację w 2023 roku
Wrzesień- marchewkowa zupa z pesto z natki marchewki- zdjęcia opublikowane w październikowym numerze Magazynu Country
Październik- Grillowane plastry bakłażana, z curry, jogurtowym sosem i granatem- zdjęcie ukazało się w październikowym wydaniu miesięcznika Weranda
Listopad- wytrawne ciasteczka serowe w oliwkową niespodzianką- zdjęcie ukazało się w lutowym wydaniu magazynu Country.
Grudzień – Koreczki-Choineczki- zdjęcie z większej sesji o pomysłowych świątecznych daniach- ukazało się w grudniowym wydaniu miesięcznika Country
Witam serdecznie w nowym roku, jak zwykle w permanentnym niedoczasie i z wielkimi zaległościami blogowymi. Już się (wyobraźcie sobie!), nawet z tym pogodziłam, że choćbym nie wiem jak się starała nie potrafię ogarnąć już wszystkiego. Pełen etat fotografa i stylisty kulinarnego, blogowanie, dziesiątki prowadzonych kursów i warsztatów, zagraniczne wyprawy fotograficzne, obowiązki w zupełnie oddzielnej rodzinnej firmie. Do tego (bardzo dla mnie ważne) bycie mamą i żoną i tak na zupełną dokładkę w sezonie letnim własny ogród warzywny. Trochę dużo jak na jedną osobę. Ogarniam więc tyle ile się da a w reszcie pozwalam sobie na zaległości.
Przy tym wszystkim wychodzę jednak z założenia, że zawsze „lepiej późno niż wcale”. Więc kiedy tylko znajduję choć trochę wolnego czasu siadam i nadrabiam co mogę. Dziś wybrałam blogowanie bo mocno się za Wami Moi czytelnicy stęskniłam. I choć mnie tutaj ostatnio mało dla Was jest to- wiedzcie, że dużo o Was myślę, cenię każdy komentarz, każdą wiadomość od Was- nieustannie dodają mi skrzydeł i inspirują aby choć nieregularnie to jednak pochylać się nad blogiem . Postanowiłam dziś opowiedzieć Wam czym byłam tak zajęta przez cały ostatni rok czyli podsumować bardzo pracowity dla mnie rok 2016. Wyjdzie na to, że się trochę pochwalę ale ja osobiście uważam, że w chwaleniu nie ma nic złego. Jeśli robi się to szczerze bez chęci wzbudzenia zazdrości jest w tym dużo pozytywnej energii- „zobacz mnie się udało- dlaczego Tobie miałoby się nie udać – spróbuj”- oto mój przekaz . Poza tym każda forma samo-docenienia (nie mylić z narcyzmem) jest moim zdaniem cenna w procesie samorozwoju.
A więc do dzieła: O ile końcówka 2015 roku była dla mnie niezwykle przełomowa (założyłam firmę fotograficzną, kupiłam nowy sprzęt, podpisałam kontrakt z zagraniczną agencją, zaczęłam stałą współpracę z paroma magazynami, podpisałam umowę na fotografowanie dużej książki) o tyle rok 2016 był w dużej mierze realizacją wszystkich tych projektów. I to niestety nie było „odcinanie kuponów” tylko bardzo ciężka systematyczna praca, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu.
Zaczęło się bardzo przyjemnie- wyjazdowym „Fotograficznym SPA” , które zorganizowałam dla moich kursantek na Sycylii. Był to tak cudowny wyjazd, że w tym roku powtarzam go znowu. Miło jest rozpoczynać rok w gronie parunastu tak samo jak ja zakręconych nt. fotografii kulinarnej kobiet. A skoro już jesteśmy przy wyjazdach to w drugiej połowie roku odwiedziłam też hiszpańska Andaluzję, gdzie fotografowałam moje ukochane mango, awokado oraz zbiory oliwek (relacja z tego miejsca cały czas czeka na opisanie tutaj). Do Hiszpanii na pewno jeszcze wrócę- najprawdopodobnie z większą grupą moich kursantek. Jednym z projektów nad którym pracowałam przez cały 2016 rok były zdjęcia do pierwszej cukierniczej książki Igi Sarzyńskiej. Pozycja ukaże się już w lutym tego roku- jej tytuł to „Moje Cztery Pory Roku” i jest przewodnikiem po zdobieniu tortów i innych wypieków w stylu angielskim. Miałyśmy z Igą komfort aby robić zdjęcia do poszczególnych rozdziałów- dokładnie w tych porach roku o których opowiadają. Więc tak naprawdę od marca do grudnia parę dni w miesiącu przeznaczałam na regularne słodkie spotkania z Igą i jej cukierniczymi dziełami sztuki. Na potrzeby tej książki i jej promocji powstała astronomiczna liczba 430 pięknych zdjęć! O książce na pewno opowiem wkrótce jeszcze więcej a po jej premierze pokaże trochę zdjęć na blogu. Jak co roku pracowałam również na zlecenia magazynów kulinarnych. Tym razem jednak nie tylko dla polskich ale dzięki mojemu kontraktowi z agencja również dla zagranicznych. To jest praca, którą lubię najbardziej i staram się (obok uczenia innych fotografii) poświęcać jej jak najwięcej czasu. We współczesnym wirtualnym świecie miło jest oglądać swoje zdjęcia w druku- dlatego skrupulatnie zbieram magazyny z moimi publikacjami. Jednego z grudniowych świątecznych wieczorów wyciągnęłam z wielkiej wieży ułożonej w moim pokoju tylko te które ukazały się w 2016 roku. Porozkładałam na podłodze w moim studio- i szczerze, nawet samą mnie zaskoczyło jak tego było dużo. Ponad 180 moich zdjęć w prasie polskiej, niemieckiej, francuskiej, norweskiej i kanadyjskiej a większość z nich to publikacje całostronicowe. Gdybym chciała można by tym wytapetować parometrową ścianę od podłogi do sufitu 😉 Ale nie chcę- wystarczy mi, że w maju jedno z moich zdjęć (to październikowe z talerzem tureckich słodyczy) zakupił hotel Hilton aby w jakiś niebotycznych rozmiarach powiesić je w foyer jednego ze swoich hoteli w Sao Paulo w Brazylii (do tej pory brzmi to dla mnie zupełnie kosmicznie!).
No i na koniec to co moim zdaniem, w mojej pracy najwartościowsze- kursy fotografii kulinarnej. Jak co roku tak i w 2016 odwiedziło mnie w moim studio dziesiątki osób (przyjechały z Polski i z całej Europy, m.in. z Litwy, Irlandii, Włoch, Niemiec, Norwegii). Bez względu na jakim etapie swojej drogi fotograficznej się znajdowały starałam się im pomóc w rozwijaniu ich fotograficzno- kulinarnych pasji. Uczę już od 3 lat, sprawia mi to niesamowita frajdę oraz daje dużo satysfakcji.
Zaczęłam uczyć ponieważ dobrze pamiętałam jak to jest kiedy się rozpoczyna. Jak trudno wtedy znaleźć kogoś kto autentycznie chciałby się podzielić swoją wiedzą i potrafił pomóc. Kiedy na początku swojej drogi odbijałam się od wielu drzwi z napisem „nie będziemy sobie szkolić konkurencji” lub traciłam czas (i pieniądze) na bezwartościowych zajęciach- obiecałam sobie, że kiedy w końcu się czegoś nauczę- będę organizować kursy, dokładnie takie na jakie sama chciałabym chodzić. Kameralne, szyte na miarę, w atmosferze sprzyjającej nawiązywaniu relacji i uczące w skondensowany i praktyczny sposób. Chyba mi się udało bo wiele z moich kursantek odnosi sukcesy, wraca do mnie ponownie,wiele cały czas do mnie dzwoni, chwali się osiągnięciami, pyta o radę a niektóre z nich zostały nawet moimi przyjaciółkami. Jestem z nich wszystkich bardzo dumna i cieszę się ich sukcesami. Chyba nawet bardziej niż swoimi.
Jaka wielka była moja radość gdy w jedynym liczącym się w Polsce konkursie fotografii kulinarnej w 2016 roku, dwoje z trojga laureatów okazało się być moimi kursantami. A w grupie 40 wyróżnionych zdjęć znalazłam jeszcze około 10 osób które miałam zaszczyt uczyć. To naprawdę jest budujący dla mnie wynik- daje prawie taką samą frajdę jak codzienne „AHA!” widziane w oczach kursantów, kiedy pokazuje im jak coś w lepszy i prostszy sposób osiągnąć i kiedy tłumaczę zawiłe z pozoru rzeczy tak, że nareszcie wydają się proste. Wyobraźcie sobie, że te „AHA” oraz uśmiechnięte twarze i szczere uściski moich kursantów są dla mnie nawet więcej warte niż przyjęcie w 2016 roku do elitarnego grona nauczycieli Akademii Nikona.(choć to naprawdę duże osiągnięcie dla samouka, który fotografuje zaledwie od 6 lat.)
Moi Drodzy- rozpisałam się jak zwykle trochę za dużo na swój temat. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Wierzę, że takie podsumowania mogą być źródłem inspiracji dla wielu z Was, szczególnie tych, którzy stoją na początku swojej drogi.
Oto jestem- naoczny przykładem tego, że można i trzeba sięgać po marzenia, rozwijać swoje pasje, ciężko pracować i się nie poddawać a sukces z czasem przyjdzie. Widzę to na swoim przykładzie, widzę na przykładzie wielu moich kursantek. Najpierw wiara we własne możliwości a potem determinacja w dążeniu do celu potrafią zdziałać cuda. Wiem, że to nie jest łatwe ale wiem też, że naprawdę potrafi się udać. Spójrzcie na mnie -po raz pierwszy wzięłam lustrzankę do ręki w 2010 roku, nie wiedziałam wtedy o fotografii absolutnie nic. Dziś po 6 latach jestem zawodowym fotografem pracującym m.in. dla zagranicznych magazynów kulinarnych i uczącym fotografii innych. Da się? DA SIĘ!
A wiecie co w tym wszystkim jest najpiękniejsze- ja nie jestem ani jakaś szczególna ani uzdolniona, ani wybitna. Jestem zupełnie zwyczajna – taka sama jak Wy. Więc skoro mnie się udało to dlaczego nie miałoby się udać Wam??? Pomyślcie chwilę… Dlaczego nie?
Życzę Wam, z całego serca, abyście uwierzyli w siebie i aby się Wam udało. Sięgajcie po swoje marzenia, realizujcie swoje pasje, stawiajcie sobie cele i z determinacją do nich dążcie. Niech 2017 rok należy do Was! Trzymam mocno kciuki i kibicuje.
Więc jak- macie już jakieś plany i marzenia na rozpoczynający się rok, zaczęliście je już realizować? A może macie już swoje pierwsze małe lub duże sukcesy? Pochwalcie się i opowiedzcie mi o nich koniecznie…
Ps. zdjęcia: styczeń, marzec, maj, lipiec, sierpień, wrzesień- powstały na zlecenie magazynu Weranda Country, zdjęcia: październik, grudzień – powstały na zlecenie magazynu Voyage
Witam serdecznie i przedstawiam mój debiut w profesjonalnej niekulinarnej sesji na zlecenie Magazynu Weranda Country (cały materiał z tutorialami jak zrobić wianek znajdziecie w październikowym numerze). Sesja powstała w moim ogrodzie i trwała aż 3 dni (powstało w tym czasie dużo więcej materiału niż tu widzicie). Współautorką sesji jest jedna z moich bardzo zdolnych kursantek Ania Simon, która wykonała wspaniałe wianki i dekoracje jesienne oraz pomagała w wielu innych aspektach. Aniu -dziękuję serdecznie. Praca z Tobą powoduje, że 2+2 (zawsze) = (co najmniej) 5.
Od dawna chciałam spróbować w fotografii czegoś innego niż kulinaria. Miałam nadzieję, że będzie prościej i szybciej. Bez całego tego: gotowania, dbania aby było na planie ciepłe i piękne i nie wyglądało jak breja o niezidentyfikowanym kolorze. Niestety moje nadzieje okazały się płonne- roboty z dekoracjami tyle samo (może nawet i więcej) a na dodatek nie ma co podjadać na planie 😉 A już całkiem na poważnie- niestety zasada wpajana mi całe dzieciństwo przez babcię- „im więcej pracy w coś włożysz tym lepszy rezultat osiągniesz”- w fotografii sprawdza się tak samo dobrze jak w życiu. W obecnych czasach kiedy każdy jest fotografem i ma dostęp do profesjonalnego sprzętu i wiedzy w Internecie- czym można się wyróżnić z tego tłumu? Otóż moim zdaniem pozostaje tylko ciężka praca i ciągłe doskonalenie. Nie kupię sobie lepszego sprzętu niż X,Y, Z, nie odkryję Eureki i nie znajdę niczego innego do fotografowania czego oni by nie znaleźli- mogę tylko poświęcić tej pracy więcej czasu, więcej uwagi i więcej determinacji i tym odróżnić się od innych. I wbrew pozorom to nie jest wywód o tym jak wyprzedzić konkurencję a raczej o tym jak podchodzić do życia. Oczekiwania niektórych osób co do rezultatów ich działania potrafią mnie mocno zadziwić. Wielkie rozczarowanie, że 15 minutowy wysiłek daje tylko 15 minutowy efekt jest we współczesnym świecie powszechne. Moim skromnym zdaniem przyczyniają się do tego gry komputerowe, gdzie przez 15 minut można zbudować dom, znaleźć się na drugim końcu świata, zabić wszystkich dookoła, 5 razy zmartwychwstać i to wszystko w ciągu jednego wieczoru nie ruszając się z fotela. Daj współczesnemu dziecku scyzoryk i kawałek drewna i poproś, żeby coś wyrzeźbiło- po 5 minutach będzie sfrustrowane, że nie trzyma w ręku miniaturki wieży Eiffla.
Z wieloma dorosłymi jest tak samo. Mnie przychodzi obserwować tych, którzy zabierają się za fotografię (choć pewna jestem, że dziedzina nie ma tu za dużego znaczenia). Ile to osób zgłasza się do mnie na kurs i uważa, że w 5 godzin zrobię z nich genialnego fotografa, który będzie sypał wspaniałymi fotkami jak z rękawa. A tu niestety rozczarowanie, bo choćbym nie wiem jak chciała nie potrafię nauczyć czegoś czego sama nie umiem. „Jak zrobić coś genialnego nie wysilając się przy tym wcale”- nie ma w zakresie mojego kursu. Oczywiście pomogę i pokieruję, dużo nauczę i opowiem jak uniknąć błędów oraz pułapek ale ciężką pracę każdy musi wykonać samemu. Fotografia jest jak każde rzemiosło- zasada, że musisz coś wykonać co najmniej 10 tysięcy razy aby stać się w tym ekspertem sprawdza się tutaj doskonale.
Ja, moim skromnym zdaniem jestem gdzieś przy 4 tysiącu… A jak mnie zapytacie jaka jest średnia czasowa powstawania jednego mojego dobrego kulinarnego zdjęcia, jednej potrawy (od wymyślenia przepisu, przez znalezienie dobrych składników,ugotowanie, dobranie lub zrobienie elementów stylizacyjnych, oświetlenie, sfotografowanie, wyselekcjonowanie najlepszych zdjęć i ich obróbkę) to obliczyłam ostatnio, że pomiędzy 2 a 4 godziny. I NIE, nie jest to 5 minut, nie kwadrans, nie nawet pół godziny… wybaczcie, że niektórych z Was rozczarowałam…
Obiecuję jednak, że jeśli nad czymś się pochylicie, poświęcicie temu wystarczająco czasu, uwagi i pracy oraz będziecie wytrwali to w końcu dostaniecie rezultat. Na początku będzie zadowalający, potem dobry a z czasem stanie się zachwycający. Życzę Wam tego z całego serca, trzymam kciuki za Waszą wytrwałość i determinację. I mocno kibicuję wszystkim, którzy się nie poddają i brną naprzód.
A tymczasem idę fotografować cztery tysiące pierwszy raz , będę się wściekać, nic mi nie będzie wychodzić, będę padać na twarz, podnosić się znowu, robić coś po raz czwarty, godziny będą lecieć, plecy będą boleć, aparat tylko siłą woli nie zostanie roztrzaskany o najbliższą ścianę, zmarnuję mnóstwo jedzenia i całą noc na obróbkę zdjęć- by potem pokazać Wam tu rezultat w postaci 8 mniej lub bardziej udanych kadrów.
I mam nadzieję, że jeśli dotarliście do końca mojego dzisiejszego wywodu następnym razem spojrzycie na moje zdjęcia inaczej. Zrozumiecie, że to wierzchołek góry lodowej zbudowanej z: ciężkiej pracy, bezpowrotnie utraconego czasu, paru lat doświadczeń i długich godzin poświęconych na dokształcanie się i zdobywanie wiedzy. I nie przyjdzie Wam do głowy „chyba coś ze mną nie tak, bo tak ciężko pracowałam przez AŻ 30 minut i nie udało mi się zrobić pięknego zdjęcia”.
Zdradzę Wam mój największy sekret… mnie by się też nie udało…
Cała banda w komplecie, po mojej lewej Edyta, Kasia, Jowita, Iwona, Ania, powyżej druga Ania, Olimpia, Magda , Klaudyna , Dominika, Dorotka i Jadwiga.
Odkąd po raz pierwszy w styczniu 2015 roku odwiedziłam cytrusową farmę rodziny Valenzianich– wiedziałam, że chcę to miejsce pokazać innym. Spotkać ludzi tak dedykowanych swojej pracy, ekologicznemu spojrzeniu na świat a przy okazji z dobrym pomysłem na siebie i swoją działalność to niezwykła rzadkość. A jeśli jeszcze okazuje się, że to wspaniała sycylijska rodzina- niezwykle ciepła, gościnna i otwarta- to stwierdzasz, że MUSISZ o Nich opowiedzieć całemu światu.
Od ponad dwóch lat uczę fotografii kulinarnej. Moje kursy to kameralne spotkania w domowym studio (najczęściej jeden do jednego). Spędzam z kursantami naprawdę wiele swojego czasu i często nasze drogi nie rozchodzą się po skończonej nauce. Wręcz przeciwnie- nawiązujemy przyjaźnie, robimy coś wspólnie. Z tych „kursowych znajomości” zrobiło mi się duuuuże grono przyjaciół, którzy nie tylko podzielają moją fotograficzną pasję ale często i spojrzenie na świat. Bardzo sobie cenię te relacje i jeśli tylko mogę staram się je kultywować. Jednym z pomysłów aby to robić jest idea corocznego wspólnego wyjazdu fotograficznego dla moich kursantów. Kiedy rodzina Valenzianich poinformowała mnie, że właśnie na swojej farmie otworzyli mały cudny hotelik – nie zastanawiałam się nawet chwili i wybór lokalizacji pierwszego wyjazdu padł na Sycylię.
Oto mój widok z okna na dymiącą Etnę. Sycylia zimą jest zupełnie zielona- to sam środek sezonu cytrusowego.
To miał być pierwszy pilotażowy wyjazd. Nie byłam pewna czy spełnię oczekiwania wszystkich uczestniczek postanowiłam więc nie ogłaszać rekrutacji publicznie. Za to zapytałam parę z tych dziewczyn, które znam dobrze i wiem, że przymkną oko na potencjalne niedogodności i wybaczą mi wiele. Odzew przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i w parę dni miałam już ekipę „na dobre i na złe” nawet z dużym nadkompletem. Dlatego proszę o wybaczenie wszystkie inne moje kursantki, które licznie do mnie piszą z pytaniem „jak to się stało, że przeoczyłam ogłoszenie o tym wyjeździe?”. Otóż tym razem żadnego ogłoszenie nie było ale… jeśli naprawdę macie ochotę na taki wyjazd- piszcie do mnie a jeśli zbierze się odpowiednia grupa -spróbuję zrobić dla Was „drugi turnus”.
Czasami czujesz się jakbyś znalazł się w raju, szczególnie kiedy spadnie deszcz i wszystko od nowa się zazielenia.
Miejsce w którym mieszkałyśmy było przeurocze, tylko pół godziny drogi od lotniska w Katanii, mały hotelik wśród 20 hektarów upraw cytrusowych, z widokiem z okien na dymiącą Etnę. Pokoje dwu, trzy i czteroosobowe urządzone przepięknie „meblami z duszą”. Bardzo rodzinnie, bardzo włosko i bardzo smacznie. Posiłki gościom gotuje Pani Domu- Sylvia Costarelli– sycylijska arystokratka- jedna z najlepszych kucharek jakie znam. Codziennie zasiadałyśmy do wspaniałej wegetariańskiej (na moje życzenie) uczty i zachwycałyśmy się prostotą i niezwykłym smakiem potraw, gotowanych z lokalnych, ekologicznych produktów. Wzbudzić podziw 13 blogerek i fotografek kulinarnych siedzących przy jednym stole- to naprawdę wielki wyczyn :)) Sylvi udawało się to 3 razy dziennie!
Z Sylvią Costarelli jedną z najcieplejszych osób jakie znam. Pomimo bariery językowej (Sylvia z oporami mówi po angielsku) zaprzyjaźniłyśmy się bardzo. Mam nadzieję w przyszłym roku wrócić aby fotografować książkę tej najwspanialszej sycylijskiej kucharki.
Jeśli macie ochotę wyruszyć na Sycylię i zobaczyć ten kraj inaczej, „od kuchni” bardzo polecam wam agroturystykę u Valenzianich. Moim zdaniem jest to też genialne miejsce do organizowania wszelkiego rodzaju warsztatów, kursów, sesji, turnusów (np. jogi) etc. (jeśli potrzebujecie więcej szczegółów zanim ruszy strona hotelu, piszcie na info@incampagna.pl , do Justyny, która mówi po polsku ). Och i jeszcze dla tych, którzy mówią po włosku i są gotowi na super przygodę w życiu, farma szuka wolontaruiszy (lub nawet pracowników- najlepiej Panów- tzw. „złotej rączki”), którzy zamieszkają tam i pomogą przy rozwoju niektórych z projektów. I jeszcze, jeśli się zastanawiacie- to TAK- to jest to samo miejsce skąd wysyłane są do całej Polski ekologiczne cytrusy w sprzedaży bezpośredniej. Nigdy jeszcze ich nie próbowaliście??- czas to zmienić- tutaj możecie zamówić karton sycylijskiego słońca z dostawą prosto do domu. Jak już zaczniecie zamawiać to polecam nie tylko cytrusy ale i pyszne awokado oraz oliwę z oliwek, która jest tak świeża że aż pachnie zielenią, dla smakoszy polecam prażone sycylijskie migdały (nigdy nie jadłam lepszych) oraz niebezpiecznie uzależniający pistacjowy krem do smarowania pieczywa (Nutella nie ma przy nim żadnych szans!).
Justyna Podlaska, dobry duch farmy Valenzianich, to ona stoi za otwarciem polskiego rynku na ekologiczną żywność z Sycylii.
Nasi gospodarze nie tylko okazali się świetnymi rolnikami ale i wspaniałymi organizatorami wycieczek. Plan wyjazdu układałam długo, chciałam aby był przeżyciem dla każdej z osób, którą zaprosiłam do udziału w projekcie. Dlatego (oprócz bezcennego towarzystwa 13 kompletnie zakręconych nt. fotografii kobiet) w porozumieniu z rodzina Valenzianich -przygotowaliśmy ogrom różnorakich atrakcji.
Po lewej Iwona przyłapana przez Kasię podczas fotografowania na katańskim targu, po prawej Jadwiga i Dorotka udają, że zwiedzają miasto a tak naprawdę to szukają kolejne cukierni w której można by skosztować cannoli lub słynnych ciasteczek w kształcie „cycuszków św. Agaty”.
Zaczęło się już pierwszego dnia od zwiedzania Katanii. Rozpoczęłyśmy jak na kulinarne fotografki przystało od porannej wizytą na lokalnym targowisku. Dziewczyny fotografowały ogromną część gdzie sprzedaje się ryby i owoce morza, ja- wegetarianka odwiedzałam stragany z warzywami i owocami. Gdzie się nie zatrzymywałam z aparatem uprzejmi Sycylijczycy pytali skąd jestem. Kiedy odpowiadałam, że z Polski, kiwali głowami i mówili „tu dzisiaj przyjechało chyba 5 autokarów fotografek z Polski!!”.
Jowita zawiera bliższe znajomości z jednym ze sprzedawców owoców morza. Zima to czas na wiele lokalnych warzyw, właśnie zaczyna się sezon na karczochy, słynne sycylijskie fioletowe kalafiory, dzikie szparagi, fenkuł i wszelką zieleninę.
A więc po zrobieniu zamieszania i zaprzyjaźnieniu się z większością sprzedawców na targu pojechałyśmy dalej spełniać oczekiwania i marzenia dziewczyn. To był nasz jedyny, podczas tej wyprawy,” dzień w cywilizacji” więc oczywiście, jak na kobiety przystało, wpadłyśmy w szał zakupów.
Ania Zabrowarny- gwiazda filmowa wśród sycylijskich zaułków.
Odwiedziłyśmy antykwariaty (gdzie nabyłyśmy duże ilości propsów do fotografii kulinarnej), specjalne sklepy z żywnością lokalna, parę cukierni, lodziarnię i cudną budkę (taką luksusową wersję polskiego saturatora) gdzie sprzedawano najpyszniejszą mandarynkową lemoniadę jaką piłam w życiu (prototyp Mirindy)- kwintesencja cytrusowego orzeźwienia. A było nam ono potrzebne bo pogoda na Sycylii rozpieszczała- choć był zaledwie początek lutego-miałyśmy pełne słońce i prawie 20st.C.
Iwonka i Kasia opalają się w pięknym sycylijskim słońcu.
W takiej atmosferze zwiedzałyśmy to urocze miasto, z jego pięknymi starymi budowlami, wąskimi uliczkami, przestronnymi parkami i cudnym barokowym kościołem w samym centrum. Wszędzie było kolorowo i świątecznie gdyż Katania przygotowywała się właśnie do swojego największego święta- procesji na cześć św. Agaty- patronki miasta. Nie omieszkałyśmy oczywiście zjeść pysznego obiadu w lokalnej knajpce i objuczone setką toreb wróciłyśmy na farmę.
Zmęczone ale szczęśliwe czekamy na obiad, który przygotowywała nam urocza sycylijska kucharka (na zdjęciu po prawej).
Kolejne dni spędziłyśmy wspólnie fotografując na paru farmach i plantacjach, które odwiedziłyśmy. Zobaczyłyśmy jak rosną liczne odmiany cytrusów: pomarańcze, cytrony, mandarynki, kumkwaty, cytryny, klementynki oraz awokado i marakuje. Wszystkie bez wyjątku BIO. Rozmawiałyśmy z rolnikami, zadawałyśmy pytania, nauczyłyśmy się miliona pożytecznych rzeczy. A co najważniejsze, każdy z naszych gospodarzy z anielską cierpliwością znosił nasze zatrzymywanie się przy każdym drzewku aby uwiecznić je na zdjęciu, nasze tysiące dociekliwych pytań i nasze wypchane kieszenie uszczypniętymi tu czy tam owocami do późniejszej stylizacji. Oraz nasze czasami naprawdę dziwne zachowania.
Olimpia uprawia fotograficzną jogę w awokadowym gaju.
Po lewej Jowita medytuje w cytrynowym sadzie (zwróćcie uwagę na wypchane kieszenie 😉 ) po prawej Ania Simon fotografuje kwitnące drzewo migdałowe.
Co tutaj robimy???? Domyślcie się sami. Ja nie mam bladego pojęcia.
Jednego dnia miałyśmy też okazję pobierać lekcję gotowania od Pani domu. Wspólnie w wielkiej kuchni przyrządziłyśmy nasz ostatni obiad- 3 rodzaje ravioli, pyszne kotlety z plastrów bakłażana i sałatkę z warzyw oraz cytrusów zebranych na farmie. To dopiero była kulinarna przygoda!
Klaudyna uczy się jak wyciągać ciasto na ravioli podczas wałkowania. To dużo trudniejsze niż Wam się wydaje. Stąd takie wielkie skupienie na jej twarzy.
Oprócz lokalnych atrakcji nie zabrakło oczywiście czasu na naukę oraz wspólne stylizowanie i fotografowanie kulinarne. Obiektów było pod dostatkiem, światło genialne – to miejsce to raj dla fotografów kulinarnych. Wszystkie dziewczyny jako wielki bonus do wyjazdu dostały też niesamowitą okazję aby uczyć się fotografii przyrody od genialnej Magdy Wasiczek, którą zaprosiłam na naszą wyprawę jako gościa honorowego.
Co Magda próbuje uwiecznić na wiekopomnym zdjęciu ..?? Nie, to nie jest zwisający z drzewa korniszon, choć tak wygląda… to malutki niedojrzały jeszcze owoc awokado.
W tej wyprawie nie chodziło jednak głównie o naukę (to moim zdaniem lepiej zdobywać w kameralnej atmosferze kursu jeden do jeden), tu chodziło przede wszystkim o niezapomniane przeżycia w doborowym towarzystwo. Spotykając na co dzień w moim studio tyle wspaniałych, niebanalnych kobiet zafascynowanych fotografią często myślę sobie- jak to byłoby wspaniale poznać je ze sobą nawzajem. Ten wyjazd był właśnie po to aby nawiązały się przyjaźnie i znajomości, aby wzrosła inspiracja, aby zobaczyć, że na świecie jest „dużo więcej tak szalonych osób jak ja”.
Dominika zagubiona wieczorową porą w oliwnym gaju.
I przyznać się Wam muszę, że to założenie udało mi się w dwustu procentach. Dziewczyny zaskoczyły od razu, już w samolocie nie można ich było oderwać od siebie, choć przecież wcześniej nie znały się osobiście. Po pierwszym wieczorze już były jak najlepsze przyjaciółki, nie było sztucznych barier, były poważne rozmowy o wszystkim, grupowe terapie śmiechem i długie wieczory spędzone nad butelką limoncello.
Wszystkie bez wyjątku wspaniałe choć tak różne a zarazem tak podobne. Niektóre na początku swojej drogi w fotografii kulinarnej, jak choćby Jadwiga Bernie czy Ania Simon czy Edyta Kolasińska trzy wspaniałe kobiety, które pomagają mi w sesjach fotograficznych. Na co dzień matki i żony, na wyjeździe dusze towarzystwa nie rozstające się z aparatami.
Po prawej u mojego boku kochana Jadwiga- dobry duch tej wyprawy, który zaraził swoim optymizmem wszystkich. Po lewej Edytka robi mi zdjęcie choć to przecież ja miałam portretować ją. Pojedynkom na obiektywy nie było na tej wyprawie końca. W końcu każda z nas ma swoje zdjęcie po drugiej stronie obiektywu, a jak wiecie-to towar deficytowy każdego fotografa :))) Zdjęcie po prawej wykonała Katarzyna Tkaczyk.
Na wyprawie były też blogerki kulinarne, (choć niby moje kursantki to uważam, że czasami dużo lepsze fotografki niż ja) : Klaudyna Hebda-z Ziołowego Zakątka , Olimpia Davies z Pomysłowe Pieczenie Kasia Tkaczyk z Katies Happy Clouds, Jowita Stachowiak z Crazy Little Polka, Ania Zabrowarny z Addio Pomidory i Dominika Wójciak z Kulinarne Bezdroża (zwyciężczyni ostatniej edycji Master Chefa) oprócz tego Iwona Kowalska fotografka kulinarna z Trójmiasta i Dorota Tyszka, która na co dzień fotografuje nie kulinaria lecz modę i duże imprezy sceniczne (np. Wybory Miss Polonia). Dlatego też na wszystkich jej zdjęciach wyglądamy jak Miss Sycylia- same spójrzcie.
Olimpia zwana powszechnie podczas tego wyjazdu Pimpkiem- ponieważ podbiła nas swoją bezpretensjonalnością i zaraźliwym poczuciem humoru.
Klaudyna jak zwykle w pracy. Tutaj przyłapana przez Dorotkę w czasie nakręcania filmu na jej bloga.
Powiem Wam szczerze- to była wspaniała, wybuchowa mieszanka: osobowości, talentów, pasji, babskiej energii i humoru. Morze śmiechu, tysiące zdjęć, dziesiątki godzin przygadanych do białego rana, mnóstwo pyszności i piękna dookoła. Wymiana wiedzy, doświadczeń i poglądów na najwyższym poziomie. Przyznam się Wam też, że trochę się obawiałam,czy ten wyjazd będzie taki jaki sobie wymarzyłam… ale przeszedł wszelkie moje oczekiwania i okazał się być niezapomnianym wydarzeniem. A to wszystko dzięki tym wspaniałym i pięknym kobietom. No spójrzcie tylko na nie – Czy nie wyglądają na zaraźliwie szczęśliwe i spełnione!
Iwonka, Kasia, Jadwiga- fotograficzne trio.
Jadwiga moja asystentka, choć na wakacjach to jak zwykle w pracy. Tu pozuje w kumkwatowym sadzie.
Olimpia – niezwykle fotogeniczna modelka.
Pełna seksapilu Edytka za którą oglądał się każdy Włoch a obok niej skromnie wyglądająca Kasia. Niech Was jednak nie zmylą pozory, ta dziewczyna jest mistrzynią… tańca na rurze!
A to już wynik naszego spontanicznego wyjazdu, do lokalnej cukierni gdzie zabrał nas, któregoś popołudnia Pan Valenziani po cichutkiej wzmiance, ze do tego „espresso to by się jakieś ciasteczko przydało”. Nie wiem jak pozostałe dziewczyny ale mnie wróciło z Sycylii o co najmniej kilogram więcej.
Dziewczyny- DZIĘKUJĘ Wam za wszystko! To było wspaniałe doświadczenie. Dałyście mi wiarę, że pomysł takich wyjazdów to wspaniała idea. Już nie mogę się doczekać gdzie pojadę z moimi kursantami za rok! Mam nadzieję, że Was również tam nie zabraknie…
To był wspaniały rok. Trudno go opisać bo tyle się działo, że musiałabym tu opublikować 20 stron aby wszystko zmieścić. Wiem jednak, że podsumowania są w życiu ważne. Pozwalają popatrzeć na nasze życie z perspektywy, zatrzymać się, spojrzeć wstecz i powiedzieć sobie „ciężko pracowałam i dużo osiągnęłam, dałam radę i zasłużyłam na te wszystkie dobre rzeczy, które mnie spotkały”. Wiem, że to trudne i wielką sztuką jest zrozumieć , że MY I TYLKO MY SAMI jesteśmy kowalem własnego losu i tylko my i nikt inny odpowiadamy za to jak ono wygląda. I dopóki sami nie damy sobie prawa do tego aby przydarzały nam się w życiu piękne rzeczy dopóty one nie przyjdą, dopóki odpowiednio nie doceniły tych które się już pojawiły- dopóty pozostaniemy w dziwnym uczuciu niespełnienia które podszeptuje nam, że „nie masz wpływu na swoje życie, nic już nie zmieni się na lepsze”. Otóż to nieprawda!! Wszystko się może zmienić- trzeba tylko dać sobie szansę i dostrzec, że „przecież tak wiele już osiągnęłam”. Dlatego podsumowania są ważne, zróbcie je a zobaczycie, że Was pozytywnie zaskoczy. Oto moje (w bardzo dużym skrócie).
2015 rok zaczęłam wielką cytrusową przygodą na Sycylii. Pamiętacie? Tutaj i tutaj. Z cytrusowego raju nie tylko przywiozłam wiele pięknych zdjęć ale i wspaniałe nowe znajomości, które owocują do dziś. Między innymi tym, że na początku 2016 roku wracam na Sycylię znowu. Tym razem organizuje tam wyjazd fotograficzny dla grupy moich 11 wspaniałych kursantek. Oj będzie się działo!
W kwietniu odwiedziłam Dublin aby (po wielkich wahaniach czy dam radę) po raz pierwszy uczyć fotografii kulinarnej PO ANGIELSKU i to w dużej grupie. To było ogromne wyzwanie i wydawało mi się, że pokonałam Golita do czasu aż na tym właśnie kursie poznałam głucho-niemą dziewczynę, która przyszła do mnie z dwójką tłumaczy języka migowego aby spełniać swoje marzenia i uczyć się fotografii kulinarnej. Pomyślałam sobie wtedy -Wójcicka- gdybyś miała choć trochę determinacji i odwagi tej wspaniałej dziewczyny- zawojowałabyś świat. Jeśli kiedykolwiek jeszcze powiesz sobie, „to dla mnie za trudne” lub „nie dam rady” – urwę Ci ten rudy łeb!
I… poskutkowało:)
Wiosną nawiązałam współpracę z magazynem Weranda Country i wydaje się, że będzie to romans na dłużej. Moje zdjęcia i przepisy ukazały w marcowym, sierpniowym i grudniowym numerze. A już w następnym lutowym wydaniu będzie ich tam cała masa- (prawie 20 na 9 stronach!!!). Już od 2 lat stale współpracuje także z Magazynem Voyage, tutaj moja sesja do listopadowego numeru a tutaj do grudniowego, moje zdjęcia z przepisami ukazały się też w lutowym i kwietniowym wydaniu. Po raz kolejny kupiły też ode mnie zdjęcia: niemiecki magazyn Burdy- „Sweet Dreams”, oraz francuski „Plantes & Sante”. Pracowałam też dla moich wspaniałych klientów z kanadyjskiej agencji reklamowej.
Cały maj fotografowałam przecudny projekt społeczny dla Fundacji Rozwoju Obywatelskiego. Spotkałam wielu wspaniałych ludzi, którzy poprzez jedzenie pomagają innym. Np. fundacja Kisz-Misz w której gotują uchodźcy. Kobiety z Senegalu, Syrii, Czeczenii znalazły tu nowy start i pracę gotując w firmie kateringowej serwującej ich narodowe specjały na przyjęciach zamawianych przez klientów. Lub tutaj gdzie „trudna” młodzież „wzięła się sama za siebie” i stworzyła sobie miejsca pracy a przy okazji jedno z najlepszych wegańskich bistro w Warszawie. Do pomocy w projekcie zaprosiłam Magdę Klimczak z bloga Daretocook, która wyobraźcie sobie była moją pierwszą kursantką, kiedy rozpoczynałam moją przygodę z uczeniem innych. Teraz Magda jest cudnym fotografem kulinarnym i pracuje m.in. dla Magazynu KUKBUK. Nasze wspólne zdjęcia posłużyły do zilustrowania specjalnego katalogu opisującego 10 cudnych społecznych inicjatyw na terenie całej Polski. Niedawno dowiedziałam się, że publikacją jako wyjątkową zainteresowało się prestiżowe wydawnictwo Delicious Book Design- zbierające najciekawsze publikacje kulinarne 2015 roku do swojej specjalnej książki.
W wakacje po raz pierwszy odwiedziłam Chorwację i zakochałam się bez reszty w tym kraju. Lato były też dla mnie bardzo intensywne po względem prowadzonych kursów fotografii kulinarnej. . W tym roku z moich kursów skorzystało szalenie dużo osób (mój mąż niezmiennie jest zadziwiony – „Naprawdę tyle osób w Polsce chce uczyć się fotografii kulinarnej?!).
Były u mnie wielkie sławy jak Dominika Wójciak (zwyciężczyni ostatniej edycji Master Chef), Kinga Paruzel, Tomasz Deker czy Iga Sarzyńska (z którą się bardzo polubiłyśmy i na pewno jeszcze zrobimy bardzo wiele dobrych rzeczy razem). Były też dziesiątki innych osób profesjonalnych fotografów i zupełnych amatorów, każdą z nich polubiłam, każdą pamiętam, każdej kibicuję, i za każdą trzymam kciuki. Wiele osób przyjechało z zagranicy (Turcji, Niemiec, Luksemburga, Islandii, Belgii, Anglii, Litwy) Z wieloma osobami zawarłam przyjaźnie, bliższe znajomości, angażuję je w swoje projekty, pomagam jak potrafię. Wiele osób wraca do mnie po roku lub dwóch aby nauczyć się czegoś nowego. Niektórzy z moich kursantów robią kariery fotograficzne i zaczynają zarabiać na fotografii kulinarnej. Wiedzieć, że miałam w tym swój malutki udział- jest jednym z najwspanialszych uczuć w moim życiu. Pozdrawiam Was wszystkich moi kursanci! Zaczyna mi się z Was robić wielka fotograficzna rodzina. Tak wielka, że powoli wydaje mi się, że mnie lekko to wszystko przerasta. I wtedy sobie powtarzam „Wójcicka jeśli kiedykolwiek….. to w…. łeb!…” I….wyobraźcie sobie … cały czas skutkuje :)))
Jesienią moje życie fotograficzne bardzo przyspieszyło. Dzięki jednej z moich niemieckich kursantek pojechałam pod Hamburg fotografować dla cudownej rodziny Ellenbergów ich wielką ziemniaczaną bio-farmę. Uprawia się tam ponad 100 odmian ziemniaków we wszystkich kolorach tęczy. I tu powinien być link do wpisu o tej wyprawie ale niestety cały czas czeka aż się nad nim do końca pochylę. Zupełnie nie miałam na to czasu… gdyż w październiku okazało się, że dostałam dotację unijną na zakup nowego sprzętu fotograficznego i założenie swojej własnej firmy fotograficznej. Wszystko potoczyło się tak szybko, ze aż trochę zakręciło mi się od tego w głowie. Mam więc teraz w pełni profesjonalny sprzęt oraz własną firmę i mogę się tytułować „Panią Fotograf”. Ale co dla mnie najważniejsze w końcu dostałam bodziec aby kupić wyposażenie studia fotograficznego i pójść krok do przodu i spróbować pracy ze światłem studyjnym. Dopiero się uczę i jeszcze długa droga przede mną ale jak zwykle okazało się to nie być takie trudne jak mi się na początku wydawało. „Wszystko jest skomplikowane dopóki nie zacznie być proste”- tam mawiał mój dziadek i miał zupełna rację. Powoli więc widzę już światełko w tunelu a co najważniejsze jestem dumna bo nauka fotografowania przy sztucznym świetle- była jednym z moich noworocznych postanowień na 2015 rok. Udało mi się je zrealizować dzięki -nomen-omen- jednemu z moich kursantów. Tomku– dziękuję bardzo!
Koniec roku przyniósł kolejne wyzwania. Moimi zdjęciami zainteresowały się dwie prestiżowe europejskie agencje fotograficzne. To był zupełny szok- chcą mnie w miejscach, gdzie swoje prace sprzedają wszystkie „moje guru fotografii kulinarnej”! Co ciekawsze bardzo szybko okazało się, że nie tylko chcą ale i sprawnie sprzedają moje fotografie. Dostałam też pierwszą na tyle zachwycającą propozycję sfotografowania książki kulinarnej, że zdecydowałam się na odważny i trudny projekt przełożenia na język fotografii czyichś wizji kulinarnych. To będzie parę miesięcy ciężkiej i odpowiedzialnej pracy za to już wiem, że w cudnym towarzystwie. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało- ruszam pełną parą w marcu.
2016 roku- mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i będziesz dla mnie tak samo dobry jak twój poprzednik. Życzę tego sobie i Wam też życzę samych spełnionych marzeń, wykorzystanych szans i zrealizowanych postanowień w 2016 roku. Bo po podsumowaniach przeszłości warto przecież przejść do postanowień na przyszłość. Macie jakieś postanowienia na 2016 rok? Pochwalicie się? Bardzo jestem ich ciekawa! Moja lista cały czas powstaje…