Moi Drodzy,
po długiej przerwie przyjmuję znowu zapisy na moje kursy fotografii kulinarnej. Trochę zmieniam zasady i chcę dać pierwszeństwo osobom, które zgodzą się uczestniczyć w kursach dwuosobowych zamiast indywidualnych. Mam nadzieję, że ten zabieg znacznie skróci czas oczekiwania na warsztaty ze mną- bo teraz potrafił on wynosić nawet do 3 miesięcy.
Zaczęłam uczyć fotografii kulinarnej w określonym celu- chciałam pomagać tym, którzy zaczynają przygodę z tą trudną sztuką. Dobrze pamiętałam jakie to uczucie, kiedy na początku drogi tak bardzo pragniesz zdobyć wiedzę a nie znajdujesz nikogo, kto chciałby się nią z Tobą w uczciwy, prosty i rzetelny sposób podzielić.
Sama swoją wiedzę zdobywałam żmudną metodą prób i błędów oraz nauki na własnych porażkach. Dobrze pamiętam do jakiej frustracji i straty czasu potrafi to zaprowadzić. Dlatego obiecałam sobie, że kiedy już dojdę do etapu w którym tą wiedzę w końcu zdobędę- postaram się nią podzielić z innymi. Wiem też, że jeśli na tym początkowym etapie bardzo wiedzy potrzebujesz – to pragniesz ją dostać „tu i teraz” a nie czekać aż 3 miesiące.
Dlatego po długich przemyśleniach postanowiłam zmienić trochę system szkoleń u mnie i spróbować zastąpić kursy indywidualne- dwuosobowymi. Pozwoli mi to skrócić kolejkę oczekujących bez straty na kameralności i efektywności zajęć. Przez ostatnie miesiące testowałam takie rozwiązanie wielokrotnie i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że dobrze się sprawdza i ma nawet wiele plusów.
Bez wątpienia należą do nich znajomości, które kursanci u mnie zawierają- wielu z nich zaprzyjaźnia się a potem wspiera i inspiruje w swojej drodze fotograficznej. Jeśli jest to kurs „zaawansowany” – kursanci uczą się nie tylko ode mnie ale i od siebie nawzajem, wymieniają poglądy oraz zdobyte wcześniej doświadczenia.
I choć organizacja takich kursów wymagać będzie ode mnie dużo więcej pracy logistycznej:
a/. dobierania zgłaszających się osób w pary na odpowiednim poziomie wiedzy
b/. dopasowania im odpowiedniego terminu.
Uważam, ze jest to warte świeczki i zamierzam spróbować.
Właśnie udostępniłam trochę terminów wakacyjnych i jeszcze nie wszystkie są zajęte. Starałam się wysłać informację do wszystkich oczekujących w kolejce, jeśli jednak kogoś pominęłam to bardzo przepraszam i piszcie na mail lub ponawiajcie zgłoszenie przez formularz na dole tej strony.
Więc jak? Do zobaczenia w te wakacje? Będzie mi bardzo miło gościć Was w moim studio!
Cała banda w komplecie, po mojej lewej Edyta, Kasia, Jowita, Iwona, Ania, powyżej druga Ania, Olimpia, Magda , Klaudyna , Dominika, Dorotka i Jadwiga.
Odkąd po raz pierwszy w styczniu 2015 roku odwiedziłam cytrusową farmę rodziny Valenzianich– wiedziałam, że chcę to miejsce pokazać innym. Spotkać ludzi tak dedykowanych swojej pracy, ekologicznemu spojrzeniu na świat a przy okazji z dobrym pomysłem na siebie i swoją działalność to niezwykła rzadkość. A jeśli jeszcze okazuje się, że to wspaniała sycylijska rodzina- niezwykle ciepła, gościnna i otwarta- to stwierdzasz, że MUSISZ o Nich opowiedzieć całemu światu.
Od ponad dwóch lat uczę fotografii kulinarnej. Moje kursy to kameralne spotkania w domowym studio (najczęściej jeden do jednego). Spędzam z kursantami naprawdę wiele swojego czasu i często nasze drogi nie rozchodzą się po skończonej nauce. Wręcz przeciwnie- nawiązujemy przyjaźnie, robimy coś wspólnie. Z tych „kursowych znajomości” zrobiło mi się duuuuże grono przyjaciół, którzy nie tylko podzielają moją fotograficzną pasję ale często i spojrzenie na świat. Bardzo sobie cenię te relacje i jeśli tylko mogę staram się je kultywować. Jednym z pomysłów aby to robić jest idea corocznego wspólnego wyjazdu fotograficznego dla moich kursantów. Kiedy rodzina Valenzianich poinformowała mnie, że właśnie na swojej farmie otworzyli mały cudny hotelik – nie zastanawiałam się nawet chwili i wybór lokalizacji pierwszego wyjazdu padł na Sycylię.
Oto mój widok z okna na dymiącą Etnę. Sycylia zimą jest zupełnie zielona- to sam środek sezonu cytrusowego.
To miał być pierwszy pilotażowy wyjazd. Nie byłam pewna czy spełnię oczekiwania wszystkich uczestniczek postanowiłam więc nie ogłaszać rekrutacji publicznie. Za to zapytałam parę z tych dziewczyn, które znam dobrze i wiem, że przymkną oko na potencjalne niedogodności i wybaczą mi wiele. Odzew przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i w parę dni miałam już ekipę „na dobre i na złe” nawet z dużym nadkompletem. Dlatego proszę o wybaczenie wszystkie inne moje kursantki, które licznie do mnie piszą z pytaniem „jak to się stało, że przeoczyłam ogłoszenie o tym wyjeździe?”. Otóż tym razem żadnego ogłoszenie nie było ale… jeśli naprawdę macie ochotę na taki wyjazd- piszcie do mnie a jeśli zbierze się odpowiednia grupa -spróbuję zrobić dla Was „drugi turnus”.
Czasami czujesz się jakbyś znalazł się w raju, szczególnie kiedy spadnie deszcz i wszystko od nowa się zazielenia.
Miejsce w którym mieszkałyśmy było przeurocze, tylko pół godziny drogi od lotniska w Katanii, mały hotelik wśród 20 hektarów upraw cytrusowych, z widokiem z okien na dymiącą Etnę. Pokoje dwu, trzy i czteroosobowe urządzone przepięknie „meblami z duszą”. Bardzo rodzinnie, bardzo włosko i bardzo smacznie. Posiłki gościom gotuje Pani Domu- Sylvia Costarelli– sycylijska arystokratka- jedna z najlepszych kucharek jakie znam. Codziennie zasiadałyśmy do wspaniałej wegetariańskiej (na moje życzenie) uczty i zachwycałyśmy się prostotą i niezwykłym smakiem potraw, gotowanych z lokalnych, ekologicznych produktów. Wzbudzić podziw 13 blogerek i fotografek kulinarnych siedzących przy jednym stole- to naprawdę wielki wyczyn :)) Sylvi udawało się to 3 razy dziennie!
Z Sylvią Costarelli jedną z najcieplejszych osób jakie znam. Pomimo bariery językowej (Sylvia z oporami mówi po angielsku) zaprzyjaźniłyśmy się bardzo. Mam nadzieję w przyszłym roku wrócić aby fotografować książkę tej najwspanialszej sycylijskiej kucharki.
Jeśli macie ochotę wyruszyć na Sycylię i zobaczyć ten kraj inaczej, „od kuchni” bardzo polecam wam agroturystykę u Valenzianich. Moim zdaniem jest to też genialne miejsce do organizowania wszelkiego rodzaju warsztatów, kursów, sesji, turnusów (np. jogi) etc. (jeśli potrzebujecie więcej szczegółów zanim ruszy strona hotelu, piszcie na info@incampagna.pl , do Justyny, która mówi po polsku ). Och i jeszcze dla tych, którzy mówią po włosku i są gotowi na super przygodę w życiu, farma szuka wolontaruiszy (lub nawet pracowników- najlepiej Panów- tzw. „złotej rączki”), którzy zamieszkają tam i pomogą przy rozwoju niektórych z projektów. I jeszcze, jeśli się zastanawiacie- to TAK- to jest to samo miejsce skąd wysyłane są do całej Polski ekologiczne cytrusy w sprzedaży bezpośredniej. Nigdy jeszcze ich nie próbowaliście??- czas to zmienić- tutaj możecie zamówić karton sycylijskiego słońca z dostawą prosto do domu. Jak już zaczniecie zamawiać to polecam nie tylko cytrusy ale i pyszne awokado oraz oliwę z oliwek, która jest tak świeża że aż pachnie zielenią, dla smakoszy polecam prażone sycylijskie migdały (nigdy nie jadłam lepszych) oraz niebezpiecznie uzależniający pistacjowy krem do smarowania pieczywa (Nutella nie ma przy nim żadnych szans!).
Justyna Podlaska, dobry duch farmy Valenzianich, to ona stoi za otwarciem polskiego rynku na ekologiczną żywność z Sycylii.
Nasi gospodarze nie tylko okazali się świetnymi rolnikami ale i wspaniałymi organizatorami wycieczek. Plan wyjazdu układałam długo, chciałam aby był przeżyciem dla każdej z osób, którą zaprosiłam do udziału w projekcie. Dlatego (oprócz bezcennego towarzystwa 13 kompletnie zakręconych nt. fotografii kobiet) w porozumieniu z rodzina Valenzianich -przygotowaliśmy ogrom różnorakich atrakcji.
Po lewej Iwona przyłapana przez Kasię podczas fotografowania na katańskim targu, po prawej Jadwiga i Dorotka udają, że zwiedzają miasto a tak naprawdę to szukają kolejne cukierni w której można by skosztować cannoli lub słynnych ciasteczek w kształcie „cycuszków św. Agaty”.
Zaczęło się już pierwszego dnia od zwiedzania Katanii. Rozpoczęłyśmy jak na kulinarne fotografki przystało od porannej wizytą na lokalnym targowisku. Dziewczyny fotografowały ogromną część gdzie sprzedaje się ryby i owoce morza, ja- wegetarianka odwiedzałam stragany z warzywami i owocami. Gdzie się nie zatrzymywałam z aparatem uprzejmi Sycylijczycy pytali skąd jestem. Kiedy odpowiadałam, że z Polski, kiwali głowami i mówili „tu dzisiaj przyjechało chyba 5 autokarów fotografek z Polski!!”.
Jowita zawiera bliższe znajomości z jednym ze sprzedawców owoców morza. Zima to czas na wiele lokalnych warzyw, właśnie zaczyna się sezon na karczochy, słynne sycylijskie fioletowe kalafiory, dzikie szparagi, fenkuł i wszelką zieleninę.
A więc po zrobieniu zamieszania i zaprzyjaźnieniu się z większością sprzedawców na targu pojechałyśmy dalej spełniać oczekiwania i marzenia dziewczyn. To był nasz jedyny, podczas tej wyprawy,” dzień w cywilizacji” więc oczywiście, jak na kobiety przystało, wpadłyśmy w szał zakupów.
Ania Zabrowarny- gwiazda filmowa wśród sycylijskich zaułków.
Odwiedziłyśmy antykwariaty (gdzie nabyłyśmy duże ilości propsów do fotografii kulinarnej), specjalne sklepy z żywnością lokalna, parę cukierni, lodziarnię i cudną budkę (taką luksusową wersję polskiego saturatora) gdzie sprzedawano najpyszniejszą mandarynkową lemoniadę jaką piłam w życiu (prototyp Mirindy)- kwintesencja cytrusowego orzeźwienia. A było nam ono potrzebne bo pogoda na Sycylii rozpieszczała- choć był zaledwie początek lutego-miałyśmy pełne słońce i prawie 20st.C.
Iwonka i Kasia opalają się w pięknym sycylijskim słońcu.
W takiej atmosferze zwiedzałyśmy to urocze miasto, z jego pięknymi starymi budowlami, wąskimi uliczkami, przestronnymi parkami i cudnym barokowym kościołem w samym centrum. Wszędzie było kolorowo i świątecznie gdyż Katania przygotowywała się właśnie do swojego największego święta- procesji na cześć św. Agaty- patronki miasta. Nie omieszkałyśmy oczywiście zjeść pysznego obiadu w lokalnej knajpce i objuczone setką toreb wróciłyśmy na farmę.
Zmęczone ale szczęśliwe czekamy na obiad, który przygotowywała nam urocza sycylijska kucharka (na zdjęciu po prawej).
Kolejne dni spędziłyśmy wspólnie fotografując na paru farmach i plantacjach, które odwiedziłyśmy. Zobaczyłyśmy jak rosną liczne odmiany cytrusów: pomarańcze, cytrony, mandarynki, kumkwaty, cytryny, klementynki oraz awokado i marakuje. Wszystkie bez wyjątku BIO. Rozmawiałyśmy z rolnikami, zadawałyśmy pytania, nauczyłyśmy się miliona pożytecznych rzeczy. A co najważniejsze, każdy z naszych gospodarzy z anielską cierpliwością znosił nasze zatrzymywanie się przy każdym drzewku aby uwiecznić je na zdjęciu, nasze tysiące dociekliwych pytań i nasze wypchane kieszenie uszczypniętymi tu czy tam owocami do późniejszej stylizacji. Oraz nasze czasami naprawdę dziwne zachowania.
Olimpia uprawia fotograficzną jogę w awokadowym gaju.
Po lewej Jowita medytuje w cytrynowym sadzie (zwróćcie uwagę na wypchane kieszenie 😉 ) po prawej Ania Simon fotografuje kwitnące drzewo migdałowe.
Co tutaj robimy???? Domyślcie się sami. Ja nie mam bladego pojęcia.
Jednego dnia miałyśmy też okazję pobierać lekcję gotowania od Pani domu. Wspólnie w wielkiej kuchni przyrządziłyśmy nasz ostatni obiad- 3 rodzaje ravioli, pyszne kotlety z plastrów bakłażana i sałatkę z warzyw oraz cytrusów zebranych na farmie. To dopiero była kulinarna przygoda!
Klaudyna uczy się jak wyciągać ciasto na ravioli podczas wałkowania. To dużo trudniejsze niż Wam się wydaje. Stąd takie wielkie skupienie na jej twarzy.
Oprócz lokalnych atrakcji nie zabrakło oczywiście czasu na naukę oraz wspólne stylizowanie i fotografowanie kulinarne. Obiektów było pod dostatkiem, światło genialne – to miejsce to raj dla fotografów kulinarnych. Wszystkie dziewczyny jako wielki bonus do wyjazdu dostały też niesamowitą okazję aby uczyć się fotografii przyrody od genialnej Magdy Wasiczek, którą zaprosiłam na naszą wyprawę jako gościa honorowego.
Co Magda próbuje uwiecznić na wiekopomnym zdjęciu ..?? Nie, to nie jest zwisający z drzewa korniszon, choć tak wygląda… to malutki niedojrzały jeszcze owoc awokado.
W tej wyprawie nie chodziło jednak głównie o naukę (to moim zdaniem lepiej zdobywać w kameralnej atmosferze kursu jeden do jeden), tu chodziło przede wszystkim o niezapomniane przeżycia w doborowym towarzystwo. Spotykając na co dzień w moim studio tyle wspaniałych, niebanalnych kobiet zafascynowanych fotografią często myślę sobie- jak to byłoby wspaniale poznać je ze sobą nawzajem. Ten wyjazd był właśnie po to aby nawiązały się przyjaźnie i znajomości, aby wzrosła inspiracja, aby zobaczyć, że na świecie jest „dużo więcej tak szalonych osób jak ja”.
Dominika zagubiona wieczorową porą w oliwnym gaju.
I przyznać się Wam muszę, że to założenie udało mi się w dwustu procentach. Dziewczyny zaskoczyły od razu, już w samolocie nie można ich było oderwać od siebie, choć przecież wcześniej nie znały się osobiście. Po pierwszym wieczorze już były jak najlepsze przyjaciółki, nie było sztucznych barier, były poważne rozmowy o wszystkim, grupowe terapie śmiechem i długie wieczory spędzone nad butelką limoncello.
Wszystkie bez wyjątku wspaniałe choć tak różne a zarazem tak podobne. Niektóre na początku swojej drogi w fotografii kulinarnej, jak choćby Jadwiga Bernie czy Ania Simon czy Edyta Kolasińska trzy wspaniałe kobiety, które pomagają mi w sesjach fotograficznych. Na co dzień matki i żony, na wyjeździe dusze towarzystwa nie rozstające się z aparatami.
Po prawej u mojego boku kochana Jadwiga- dobry duch tej wyprawy, który zaraził swoim optymizmem wszystkich. Po lewej Edytka robi mi zdjęcie choć to przecież ja miałam portretować ją. Pojedynkom na obiektywy nie było na tej wyprawie końca. W końcu każda z nas ma swoje zdjęcie po drugiej stronie obiektywu, a jak wiecie-to towar deficytowy każdego fotografa :))) Zdjęcie po prawej wykonała Katarzyna Tkaczyk.
Na wyprawie były też blogerki kulinarne, (choć niby moje kursantki to uważam, że czasami dużo lepsze fotografki niż ja) : Klaudyna Hebda-z Ziołowego Zakątka , Olimpia Davies z Pomysłowe Pieczenie Kasia Tkaczyk z Katies Happy Clouds, Jowita Stachowiak z Crazy Little Polka, Ania Zabrowarny z Addio Pomidory i Dominika Wójciak z Kulinarne Bezdroża (zwyciężczyni ostatniej edycji Master Chefa) oprócz tego Iwona Kowalska fotografka kulinarna z Trójmiasta i Dorota Tyszka, która na co dzień fotografuje nie kulinaria lecz modę i duże imprezy sceniczne (np. Wybory Miss Polonia). Dlatego też na wszystkich jej zdjęciach wyglądamy jak Miss Sycylia- same spójrzcie.
Olimpia zwana powszechnie podczas tego wyjazdu Pimpkiem- ponieważ podbiła nas swoją bezpretensjonalnością i zaraźliwym poczuciem humoru.
Klaudyna jak zwykle w pracy. Tutaj przyłapana przez Dorotkę w czasie nakręcania filmu na jej bloga.
Powiem Wam szczerze- to była wspaniała, wybuchowa mieszanka: osobowości, talentów, pasji, babskiej energii i humoru. Morze śmiechu, tysiące zdjęć, dziesiątki godzin przygadanych do białego rana, mnóstwo pyszności i piękna dookoła. Wymiana wiedzy, doświadczeń i poglądów na najwyższym poziomie. Przyznam się Wam też, że trochę się obawiałam,czy ten wyjazd będzie taki jaki sobie wymarzyłam… ale przeszedł wszelkie moje oczekiwania i okazał się być niezapomnianym wydarzeniem. A to wszystko dzięki tym wspaniałym i pięknym kobietom. No spójrzcie tylko na nie – Czy nie wyglądają na zaraźliwie szczęśliwe i spełnione!
Iwonka, Kasia, Jadwiga- fotograficzne trio.
Jadwiga moja asystentka, choć na wakacjach to jak zwykle w pracy. Tu pozuje w kumkwatowym sadzie.
Olimpia – niezwykle fotogeniczna modelka.
Pełna seksapilu Edytka za którą oglądał się każdy Włoch a obok niej skromnie wyglądająca Kasia. Niech Was jednak nie zmylą pozory, ta dziewczyna jest mistrzynią… tańca na rurze!
A to już wynik naszego spontanicznego wyjazdu, do lokalnej cukierni gdzie zabrał nas, któregoś popołudnia Pan Valenziani po cichutkiej wzmiance, ze do tego „espresso to by się jakieś ciasteczko przydało”. Nie wiem jak pozostałe dziewczyny ale mnie wróciło z Sycylii o co najmniej kilogram więcej.
Dziewczyny- DZIĘKUJĘ Wam za wszystko! To było wspaniałe doświadczenie. Dałyście mi wiarę, że pomysł takich wyjazdów to wspaniała idea. Już nie mogę się doczekać gdzie pojadę z moimi kursantami za rok! Mam nadzieję, że Was również tam nie zabraknie…
To był wspaniały rok. Trudno go opisać bo tyle się działo, że musiałabym tu opublikować 20 stron aby wszystko zmieścić. Wiem jednak, że podsumowania są w życiu ważne. Pozwalają popatrzeć na nasze życie z perspektywy, zatrzymać się, spojrzeć wstecz i powiedzieć sobie „ciężko pracowałam i dużo osiągnęłam, dałam radę i zasłużyłam na te wszystkie dobre rzeczy, które mnie spotkały”. Wiem, że to trudne i wielką sztuką jest zrozumieć , że MY I TYLKO MY SAMI jesteśmy kowalem własnego losu i tylko my i nikt inny odpowiadamy za to jak ono wygląda. I dopóki sami nie damy sobie prawa do tego aby przydarzały nam się w życiu piękne rzeczy dopóty one nie przyjdą, dopóki odpowiednio nie doceniły tych które się już pojawiły- dopóty pozostaniemy w dziwnym uczuciu niespełnienia które podszeptuje nam, że „nie masz wpływu na swoje życie, nic już nie zmieni się na lepsze”. Otóż to nieprawda!! Wszystko się może zmienić- trzeba tylko dać sobie szansę i dostrzec, że „przecież tak wiele już osiągnęłam”. Dlatego podsumowania są ważne, zróbcie je a zobaczycie, że Was pozytywnie zaskoczy. Oto moje (w bardzo dużym skrócie).
2015 rok zaczęłam wielką cytrusową przygodą na Sycylii. Pamiętacie? Tutaj i tutaj. Z cytrusowego raju nie tylko przywiozłam wiele pięknych zdjęć ale i wspaniałe nowe znajomości, które owocują do dziś. Między innymi tym, że na początku 2016 roku wracam na Sycylię znowu. Tym razem organizuje tam wyjazd fotograficzny dla grupy moich 11 wspaniałych kursantek. Oj będzie się działo!
W kwietniu odwiedziłam Dublin aby (po wielkich wahaniach czy dam radę) po raz pierwszy uczyć fotografii kulinarnej PO ANGIELSKU i to w dużej grupie. To było ogromne wyzwanie i wydawało mi się, że pokonałam Golita do czasu aż na tym właśnie kursie poznałam głucho-niemą dziewczynę, która przyszła do mnie z dwójką tłumaczy języka migowego aby spełniać swoje marzenia i uczyć się fotografii kulinarnej. Pomyślałam sobie wtedy -Wójcicka- gdybyś miała choć trochę determinacji i odwagi tej wspaniałej dziewczyny- zawojowałabyś świat. Jeśli kiedykolwiek jeszcze powiesz sobie, „to dla mnie za trudne” lub „nie dam rady” – urwę Ci ten rudy łeb!
I… poskutkowało:)
Wiosną nawiązałam współpracę z magazynem Weranda Country i wydaje się, że będzie to romans na dłużej. Moje zdjęcia i przepisy ukazały w marcowym, sierpniowym i grudniowym numerze. A już w następnym lutowym wydaniu będzie ich tam cała masa- (prawie 20 na 9 stronach!!!). Już od 2 lat stale współpracuje także z Magazynem Voyage, tutaj moja sesja do listopadowego numeru a tutaj do grudniowego, moje zdjęcia z przepisami ukazały się też w lutowym i kwietniowym wydaniu. Po raz kolejny kupiły też ode mnie zdjęcia: niemiecki magazyn Burdy- „Sweet Dreams”, oraz francuski „Plantes & Sante”. Pracowałam też dla moich wspaniałych klientów z kanadyjskiej agencji reklamowej.
Cały maj fotografowałam przecudny projekt społeczny dla Fundacji Rozwoju Obywatelskiego. Spotkałam wielu wspaniałych ludzi, którzy poprzez jedzenie pomagają innym. Np. fundacja Kisz-Misz w której gotują uchodźcy. Kobiety z Senegalu, Syrii, Czeczenii znalazły tu nowy start i pracę gotując w firmie kateringowej serwującej ich narodowe specjały na przyjęciach zamawianych przez klientów. Lub tutaj gdzie „trudna” młodzież „wzięła się sama za siebie” i stworzyła sobie miejsca pracy a przy okazji jedno z najlepszych wegańskich bistro w Warszawie. Do pomocy w projekcie zaprosiłam Magdę Klimczak z bloga Daretocook, która wyobraźcie sobie była moją pierwszą kursantką, kiedy rozpoczynałam moją przygodę z uczeniem innych. Teraz Magda jest cudnym fotografem kulinarnym i pracuje m.in. dla Magazynu KUKBUK. Nasze wspólne zdjęcia posłużyły do zilustrowania specjalnego katalogu opisującego 10 cudnych społecznych inicjatyw na terenie całej Polski. Niedawno dowiedziałam się, że publikacją jako wyjątkową zainteresowało się prestiżowe wydawnictwo Delicious Book Design- zbierające najciekawsze publikacje kulinarne 2015 roku do swojej specjalnej książki.
W wakacje po raz pierwszy odwiedziłam Chorwację i zakochałam się bez reszty w tym kraju. Lato były też dla mnie bardzo intensywne po względem prowadzonych kursów fotografii kulinarnej. . W tym roku z moich kursów skorzystało szalenie dużo osób (mój mąż niezmiennie jest zadziwiony – „Naprawdę tyle osób w Polsce chce uczyć się fotografii kulinarnej?!).
Były u mnie wielkie sławy jak Dominika Wójciak (zwyciężczyni ostatniej edycji Master Chef), Kinga Paruzel, Tomasz Deker czy Iga Sarzyńska (z którą się bardzo polubiłyśmy i na pewno jeszcze zrobimy bardzo wiele dobrych rzeczy razem). Były też dziesiątki innych osób profesjonalnych fotografów i zupełnych amatorów, każdą z nich polubiłam, każdą pamiętam, każdej kibicuję, i za każdą trzymam kciuki. Wiele osób przyjechało z zagranicy (Turcji, Niemiec, Luksemburga, Islandii, Belgii, Anglii, Litwy) Z wieloma osobami zawarłam przyjaźnie, bliższe znajomości, angażuję je w swoje projekty, pomagam jak potrafię. Wiele osób wraca do mnie po roku lub dwóch aby nauczyć się czegoś nowego. Niektórzy z moich kursantów robią kariery fotograficzne i zaczynają zarabiać na fotografii kulinarnej. Wiedzieć, że miałam w tym swój malutki udział- jest jednym z najwspanialszych uczuć w moim życiu. Pozdrawiam Was wszystkich moi kursanci! Zaczyna mi się z Was robić wielka fotograficzna rodzina. Tak wielka, że powoli wydaje mi się, że mnie lekko to wszystko przerasta. I wtedy sobie powtarzam „Wójcicka jeśli kiedykolwiek….. to w…. łeb!…” I….wyobraźcie sobie … cały czas skutkuje :)))
Jesienią moje życie fotograficzne bardzo przyspieszyło. Dzięki jednej z moich niemieckich kursantek pojechałam pod Hamburg fotografować dla cudownej rodziny Ellenbergów ich wielką ziemniaczaną bio-farmę. Uprawia się tam ponad 100 odmian ziemniaków we wszystkich kolorach tęczy. I tu powinien być link do wpisu o tej wyprawie ale niestety cały czas czeka aż się nad nim do końca pochylę. Zupełnie nie miałam na to czasu… gdyż w październiku okazało się, że dostałam dotację unijną na zakup nowego sprzętu fotograficznego i założenie swojej własnej firmy fotograficznej. Wszystko potoczyło się tak szybko, ze aż trochę zakręciło mi się od tego w głowie. Mam więc teraz w pełni profesjonalny sprzęt oraz własną firmę i mogę się tytułować „Panią Fotograf”. Ale co dla mnie najważniejsze w końcu dostałam bodziec aby kupić wyposażenie studia fotograficznego i pójść krok do przodu i spróbować pracy ze światłem studyjnym. Dopiero się uczę i jeszcze długa droga przede mną ale jak zwykle okazało się to nie być takie trudne jak mi się na początku wydawało. „Wszystko jest skomplikowane dopóki nie zacznie być proste”- tam mawiał mój dziadek i miał zupełna rację. Powoli więc widzę już światełko w tunelu a co najważniejsze jestem dumna bo nauka fotografowania przy sztucznym świetle- była jednym z moich noworocznych postanowień na 2015 rok. Udało mi się je zrealizować dzięki -nomen-omen- jednemu z moich kursantów. Tomku– dziękuję bardzo!
Koniec roku przyniósł kolejne wyzwania. Moimi zdjęciami zainteresowały się dwie prestiżowe europejskie agencje fotograficzne. To był zupełny szok- chcą mnie w miejscach, gdzie swoje prace sprzedają wszystkie „moje guru fotografii kulinarnej”! Co ciekawsze bardzo szybko okazało się, że nie tylko chcą ale i sprawnie sprzedają moje fotografie. Dostałam też pierwszą na tyle zachwycającą propozycję sfotografowania książki kulinarnej, że zdecydowałam się na odważny i trudny projekt przełożenia na język fotografii czyichś wizji kulinarnych. To będzie parę miesięcy ciężkiej i odpowiedzialnej pracy za to już wiem, że w cudnym towarzystwie. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało- ruszam pełną parą w marcu.
2016 roku- mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i będziesz dla mnie tak samo dobry jak twój poprzednik. Życzę tego sobie i Wam też życzę samych spełnionych marzeń, wykorzystanych szans i zrealizowanych postanowień w 2016 roku. Bo po podsumowaniach przeszłości warto przecież przejść do postanowień na przyszłość. Macie jakieś postanowienia na 2016 rok? Pochwalicie się? Bardzo jestem ich ciekawa! Moja lista cały czas powstaje…
This is a message for my English speaking „readers”. (Yes, there are few of them, who use gogle translator to read my blog, and many more who visit to view my photography work ).
As you may know (or not) I run food photography & styling workshops regulary for Poles. They are very successful and I’m booked 2-3 monts in advance. But sometimes I also get requests from English speaking photographers. Rarely I travel to their country (if they organise a workshop for me there) but usually I put them in small groups (2-3 person) and invite them to my home studio in Warsaw. Here, for two days, I share with them my knowledge about composition, styling and lighting and we try to put this knowledge into action photographing together.
Next of such a meeting will take place this summer, on August 3th-4th. Unfortunately one of the ladies who suppose to come, had to cancel her participation because of family issue. So, her place is avalaible for anybody who wants to join us 🙂
The course last for 12 hours (two days) and the cost is 1200PLN (what is arround 300Euro. Please notice that price does not include hotel acomodation or meals cost- this you have to take care of yourself. If you want I can recommend you the nearest hotel).
For more details, any questions or booking the place- please contact me on greenmorning.pl@gmail.com.
Moi Drodzy!
Uprzejmie informuję, że otworzyłam zapisy na moje indywidualne wakacyjne kursy fotografii kulinarnej. Najpierw poinformowałam kolejkę osób oczekujących (terminy przed wakacyjne skończyły się już jakiś czas temu) a teraz ogłaszam wszem i wobec, że cały czas zostało jeszcze parę terminów w sierpniu do wzięcia. Jeśli ktoś zainteresowany to zapraszam do wypełnienia formularza zgłoszeniowego w zakładce kursy.