Kompostujecie swoje organiczne odpadki? My kompostujemy wszystko co się da- odpadki z naszej kuchni, chwasty z ogródka, skoszona trawę, przycinane gałęzie krzewów i drzew a nawet tony gromadzących się w naszej parkowej części ogrodu liści. Pierwszą budowlą która powstała w naszym ogrodzie tuż po przeprowadzce był kompostownik. Na początku malutki sklecony naprędce z paru desek- szybko okazał się jednak za mały. Z roku na rok budowla powiększała się i ewoluowała aż osiągnęła potężne rozmiary i zaczęła odrobinę szpecić ogród. Z kompostownikami zawsze jest ten problem, najchętniej chciałbyś je mieć gdzieś w rogu ukryte za krzakami w najdalszej części ogrodu ale jak tam są to nie chce Ci się tak daleko do nich biegać. Szczególnie zimą, po kolana w śniegu, kiedy potrzebujesz wyrzucić organiczne śmieci z kuchni. Musisz więc wybrać jakiś kompromis. My postawiliśmy kompostownik pod płotem ale w centralnej części ogrodu, jest do niego idealny dostęp i leży dość blisko warzywnika. Stoi jednak na samym widoku. Często śmiejemy się, że mamy werandę z widokiem na kompostownik.
Długo zastanawiałam się jak zamaskować tą nieszczególnie piękną budowlę. Myślałam, żeby posadzić obok jakieś krzaki ale wtedy mąż zaprotestował, że nie będzie miał tam dojazdu swoim „super wypasionym” traktorkiem do koszenia trawy. Dopiero odwiedzając któregoś lata znajomych mieszkających na wsi-zobaczyłam i zrozumiałam, że kompostownik może być po prostu kolejną grządką warzywną.
W naszym ogrodzie kompostujemy w systemie 3 letnim. Znaczy to, że nasz kompostownik ma 3 olbrzymie skrzynie. Jedna skrzynia zapełnia się przez 1 sezon. Oznacza to, że pierwsza skrzynia jest właśnie zapełniana, druga odpoczywa i dojrzewa a trzecia jest gotowa do użycia jako nawóz w warzywniku, który najczęściej rozrzucamy jesienią. Dlatego wiosną i latem- skrzynia druga i trzecia mogą służyć (i od lat służą nam z powodzeniem) jako grunt do posadzenia warzyw.
Idealnie na kompostowniku rosną dynie. To jest dla nich raj. Ziemia jest tu przebogata we wszystkie składniki potrzebne do rozwoju tej wielkiej i wymagającej rośliny. Jeśli dodatkowo zadbamy o odpowiednie podlewanie- dynia wyrośnie jak szalona i wyda dorodne plony. A co najważniejsze jej piękne ogromne liście, kwiaty i owoce idealnie oplotą i zamaskują naszą szpetną budowlę- tak, że będzie wyglądała jak z ogrodniczego żurnala. Wystarczą 2-3 sadzonki, wsadzone wiosną w rozgrzebany po wierzchu roczny kompost. Jeśli wasz roczny kompost jest mało dojrzały, wysypcie na niego worek ziemi i w nim posadź sadzonki to wystarczy aby ładnie się ukorzeniły a dalej one już same znajdą sposób aby wydobyć z waszego kompostu to co najlepsze. A do tego pomogą mu się szybciej rozłożyć.
Co ciekawsze w skrzyniach kompostowych dobrze rosną nie tylko dyniowate. Ja np. oprócz posadzonych w tym roku dyni mam też ogromną dżunglę pomidorowych krzaków. Wysiały się same, wyrastając najprawdopodobniej z wyrzucanych przez zeszłą jesień i zimę resztek z naszej kuchni. Dopiero zawiązują im się owoce ale już widzę, że jest ich tam przynajmniej z pięć różnych rodzajów. Mam nadzieję, ze jedne z nich to przepyszne przywiezione z Mediolanu karbowane tęczowe pomidory. Kiedy już je po ostatnim przyjeździe z Włoch całe spałaszowaliśmy i nie został po nich nawet ślad w wiaderku kompostowym w mojej kuchni- dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że przecież „trzeba było głupia Babo” zostawić parę nasionek i zrobić z nich na wiosnę rozsady. Wtedy miałabyś takie pomidory częściej a nie tylko przy okazji wyjazdów służbowych do Włoch. Na całe szczęście natura potrafi być mądrzejsza i zadbać o siebie sama. Za parę dni powinno się okazać czy włoskim pomidorom spodobała się ziemia na moim kompostowniku. Jeśli tak to ułożę „Odę do kompostownika”- publicznie obiecuję 🙂
O ile pomidory dopiero zawiązują owoce (bo wyrosły zdecydowanie później niż te sadzone z rozsad w warzywniaku) o tyle dynia- królowa kompostownika- rozgościła się już tu na dobre. Oplotła liśćmi wszystkie 3 skrzynie i powoli rozrasta się na trawnik dookoła. Kwitnie już od prawie miesiąca ku uciesze wszystkich domowników. W naszym domu kwiaty dyni są cenione dużo bardziej niż jej owoce. Zjadamy je w sałatkach, zupach i zapiekankach a nawet na pizzy. Jednak najbardziej lubimy je wg. dzisiejszego przepisu. To danie które zaspokoi podniebienia nawet najbardziej wybrednych smakoszy. Wkładasz takie cudo do ust i czujesz eksplozje smaku. Na twoim języku wybucha: delikatność i aromat kwiatu dyni, połączony z łagodnością serów oraz wyraźnym smakiem oliwek. Wszystko to zamknięte w cieniutkiej ale niezwykle aromatycznej i chrupiącej skorupce. Ciecierzyca nadaje ciastu niezwykłej chrupkości a przyprawy dodatkowego egzotycznego smaku. Natomiast smażenie w klarowanym maśle – zamyka ten dyniowy bukiet orzechowym aromatem smażonego masła. Mniam! Koniecznie spróbujcie póki jeszcze kwitnie dynia bo to już niestety ostatni dzwonek. Trochę się z tym przepisem spóźniłam, za co was serdecznie przepraszam. Ale to tylko dlatego, że te smażone kwiaty zawsze znikają w okamgnieniu i nigdy nie udało mi się ich odłożyć do sfotografowania.
|
SMAŻONE KWIATY DYNI 10-12 kwiatów dyni
Jeśli zbieracie kwiaty dyni po raz pierwszy, zwróćcie uwagę na to, że są ich 2 rodzaje: te z pręcikami w środku i na cienkiej owłosionej łodyżce to kwiaty męskie (widoczne na pierwszym i ostatnim dyptyku w tym poście). Kwiaty męskie warto zrywać bo jest ich więcej i nie będzie z nich owoców. Roślinie wystarczy ich tylko parę sztuk aby zapylić mniej liczne kwiaty żeńskie. Te wyrastają na ogonkach dużo grubszych (takich jak łodygi całej rośliny) i mają pod spodem okrągłe zgrubienie- taki niby zalążek przyszłego owocu. (Żeński kwiat z malutka dynią pod spodem możesz podziwiać w drugim dyptyku tego postu.)
Warto zrywać nie tylko te kwiaty, które właśnie kwitną ale i zbierać te, których roślina już się pozbyła i opadły na ziemię- są równie pyszne. Oczywiście tak samo możecie usmażyć kwiaty cukinii. Choć moim zdaniem te dyniowe są smaczniejsze. Mają tylko jeden feler łodygi przy zrywaniu wydają nieprzyjemny zapach, który na długo zostaje na dłoniach, dlatego warto zrywać kwiaty dyni w rękawiczkach. |

Żebyście nie zrozumieli mnie źle. Nie mam wielkiego gospodarstwa ekologicznego czy półhektarowego zagonu. Mam tylko mały warzywniak gdzie przez większość sezony i tak rośnie więcej chwastów niż roślin jadalnych. Nie jadam TYLKO produktów z mojego ogrodu- zaopatruje się również na lokalnym targu czy w supermarketach. Jednak te rośliny które udaje mi się własnoręcznie wyhodować uznaję za bezcenne dobro rodzinne. Posiłki z nich przyrządzane to zawsze wielka przyjemność i celebracja. Nie mogę sobie nigdy podarować by przy stole nie ogłosić – „dziś jemy posiłek w 100% składający się z tego co zebrałam w ogródku” lub ” to już nasze pomidory na tych kanapkach” lub „gdzie byśmy dostali kwiaty cukinii o tej porze?- super mieć ogródek”. Nie muszę tego zresztą mówić bo to po prostu czuć- warzywa uprawiane we własnym ogrodzie i zbierane tuż przed gotowaniem smakują po prostu inaczej, lepiej, pełniej. A co ważniejsze ich mozolne uprawianie uczy pokory i szacunku wobec jedzenia oraz powoduje, że pusty frazes „Dzięki Ci Panie za Twe hojne dary” nabiera zupełnie innego znaczenia.
Lato to dla nas zawsze okres intensywnych spotkań z przyjaciółmi. Dzieciaki biegają po ogrodzie, szaleją w basenie, grają z nami w siatkówkę czy piłkę nożną, urządzają podchody, bitwy, poszukiwania skarbów, zawody łucznicze i turnieje strzeleckie a kiedy już znudzą się tym wszystkim przychodzą na naszą dużą werandę i wołają JEŚĆ!!! Po całym dniu szaleństw są tak głodne, że oprócz domowej pizzy i gofrów, które obowiązkowo muszą być w jadłospisie letnich spotkań, udaje nam się „przemycić” również tą oto „ogródkową sałatkę”.
Do „ogrodowej sałatki” bardzo często używam moczonej w śmietance mozarelli. Jest ona dodatkiem i sosem sałatkowym w jednym. Kremową śmietankę (najlepiej 36%) należy wymieszać z przyprawami- w moim wypadku jest to czarna sól, asafetyda, suszone i świeże oregano. Wy jeśli nie używacie tych przypraw możecie dodać ostrej, słodkiej lub wędzonej papryki, czosnku, pieprzu, pieprzu ziołowego. Dobrze sprawdzi się również świeża bazylia, mięta czy tymianek cytrynowy. Kawałki mozarelli zostawia się w śmietance na pół godziny aby namokły i nabrały aromatu. Jeśli nie lubicie lub nie jecie produktów mlecznych pomińcie mozzarellę i podajcie sałatkę z odrobina oliwy z oliwek.
Cała Polska pachnie bzem. Aż kręci się od tego w głowie. Pachnie na każdej randce, w każdym ogrodzie, w każdym domu ( bo przecież „kwiaty już w wazonach”). Gdzie się nie obrócisz fioletowo-aromatyczne szaleństwo. Uwielbiam maj właśnie za to, że pachnie bzem. Bzowa chwilo trwaj!
Czy wiecie, że każdy bez pachnie inaczej? Tylko na pozór wszystkie mają ten sam aromat. Kiedy zaczniesz wąchać je wszystkie po kolei w niedużych odstępach czasu zaczynasz rozumieć, że to cała paleta liliowego szaleństwa. Doświadczyłam tego ostatnio, kiedy wpadłam na pomysł aby zrobić cukier aromatyzowany kwiatami bzu. (A tak przy okazji to najwięcej odmian bzu w jednym ogrodzie widziałam w Żelazowej Woli- jeśli planowaliście się tam wybrać to warto właśnie teraz- będzie dodatkowa atrakcja do obejrzenia i … powąchania.)
Od jakiegoś czasu zmieniłam trasę moich porannych spacerów aby mieć po drodze jak najwięcej krzaków bzowych i cieszyć się ich zapachem. We wsi, gdzie mieszkam- bez rośnie przy większości dróg i prawie w każdym ogrodzie . Czasami nawet po parę drzew- cała liliowa tęcza: od głębokiej purpury, przez wszystkie odcienie różu, lila i fioletu, po najczystszą biel. Sama mam w ogrodzie parę drzew i krzewów. Odkąd idea aromatyzowanego cukru zakiełkowała w mojej głowie zaczęłam wąchać wszystkie napotkane kwiaty w poszukiwaniu tej odmiany która pachnie najintensywniej.

