Sałatka z kwiatów jarmużu

kwiaty jarmużu       Właśnie trwa sezon na kwiaty jarmużu.  Mają je w ogrodzie tylko ci, którzy nie zjedli całego jarmużu zimą (co jest nie lada wyzwaniem!).  To, że kwiaty jarmużu są pyszne odkryłam zupełnie niedawno czyli w zeszłym roku. Jakimś cudem został mi w ogrodzie po zimie jeden samotny krzak jarmużu a raczej resztki krzaka z paroma pozostawionymi na czubku listkami. Nie wiem dlaczego go nie wyrwałam podczas wiosennych porządków o ogrodzie? W każdym razie został i stara łodyga wraz z pierwszymi ciepłymi dniami wiosny zaczęła się pokrywać od nowa małymi listkami (przepysznie delikatnymi w porównaniu nie tylko do starych zimowych ale i do zupełnie młodych które kiełkują z nasion późną wiosną).  To był już wielki plus- mieć świeżą delikatną zieleninę w ogrodzie zanim się  posiało cokolwiek w tym sezonie.

IMG_2534-horz        Potem na przełomie kwietnia i maja krzaki strzelają łodygami w górę i najpierw pojawiają się na nich malutkie zielone pączki, które bardzo szybko – bo w ciągu zaledwie paru dni zamieniają się morze małych żółtych kwiatuszków. Kwiaty (tak samo jak liście) jarmużu są jadalne i są pyszne. Mnie najbardziej jednak smakują kiedy jeszcze są zielonymi pączkami. Są wtedy delikatne, chrupiące i  słodziutkie. W smaku przypominają mi  trochę brokuły, trochę szparagi a trochę same liście jarmużu, mają lekko orzechowy smak. Kiedy pączki rozkwitają nabierają ostrzejszego posmaku. Wtedy bardziej przypominają rzodkiewkę lub rukolę.

IMG_2506bb-horz        Kwitnący jarmuż przypomina wyglądem kwitnące brokuły. Nie ma się czemu dziwić bo należą do tej samej rodziny roślin. I choć kwiatki obu warzyw można by pomylić wizualnie to moim zdaniem nie da się pomylić ich w smaku. Kwiaty jarmużu są wykwintniejsze i słodsze, po prostu pyszne. Mnie tak zasmakowały zeszłego roku, że posadziłam dodatkowych parę krzaków i oszczędzałam je przez zimę aby dotrwały do wiosny. Długo nie mogłam się doczekać ale oto nadszedł… ten jeden tydzień w roku kiedy na jarmużu są już pączki ale jeszcze nie zaczynają wszystkie rozkwitać jak szalone. Korzystam jak mogę jedząc te małe pyszne witaminowe bomby codziennie w sałatkach lub pochrupując prosto z krzaczków podczas  pracy w ogrodzie( której ostatnio mam sporo bo się bardzo spóźniłam z  sianiem i rozsadzaniem w tym roku). Mam parę pomysłów jakby kwiatów jarmużu użyć  do innych dań, nie na surowo (np. do spaghetti primavera lub do zapiekanki warzywnej z gorgonzolą lub smażone w tempurze) ale za każdym razem jak się przymierzam to mi ich jakoś szkoda a raczej szkoda mi mnie, która wiosną pilnie potrzebuje dużej dawki witamin i zjadam je jednak na surowo.

       A wy? Odkryliście już kwiaty jarmużu? Jeśli nie to musicie poczekać do następnej wiosny. Teraz przyszedł dobry czas na posianie jarmużu w ogrodzie, będzie dawał plony przez całe lato (można zrywać już malutkie listki do sałatek), jesień i zimę (jarmuż spokojnie zimuje pod śniegiem i zdarza mi się jego zamrożone liście przynosić do kuchni nawet jeszcze w lutym i gotować z nich różne potrawy) a potem następnej wiosny zastaniecie taki piękny widok w ogródku jak na moich dzisiejszych zdjęciach. Najpierw się nim pozachwycacie  a potem schrupiecie go ze smakiem. Może w takiej sałatce jak moja? Polecam!IMG_2580-horz



Guacamole z kiszonymi ogórkami

IMG_4014-horzn        Kiedy byłam na początku tego roku na Sycylii miałam okazję odwiedzić pierwszy raz w życiu awokadowy sad. Drzewa awokadowe są podobne do naszych drzew czereśniowych. W uprawach komercyjnych nie są bardzo wysokie, pozostawione same sobie i nie przycinane potrafią osiągać naprawdę duże rozmiary. Liscie są ciemnozielone ,  podłużne i dość grube tak jak u roślin zimozielonych, mogą osiągać rozmiary nawet do 20cm.  Za to kwiatki zupełnie niepozorne, malutkie nawet nie centymetrowe w kolorze jasnozielonym. IMG_2424        Owoce rosną na długich gałązkach, często zwisają w całych kiściach rzadziej pojedynczo. I znowu mam skojarzenie z czereśniami choć te gatunki nie są w żaden sposób spokrewnione. Awokado jest za to z tej samej rodziny co drzewo dające słynną wschodnią przyprawę- liście tejpat (zwane indyjskimi liśćmi laurowymi choć przypominają je tylko z wyglądu a w smaku są bardziej cynamonowe- lubię ich używać do indyjskich słodyczy ale o tym może innym razem).
quacamole        Uprawa, którą odwiedziłam leży na zboczach wulkanu Etna i należy do rolników zrzeszonych w grupie Incampagna a więc jest w pełni ekologiczna. Uprawiają tam głównie odmianę hass o podłużnych gruszkowatych owocach. Ale awokado potrafi mieć różne kształty- również jajka i zupełnej kuli. Tak samo pestki potrafią różnić się rozmiarami i kształtami w zależności od gatunku. Mnie najbardziej zauroczyły malutkie owoce awokado, które wyglądały zupełnie jak zwisające z drzewa… korniszony.

awokado na drzewie       Owoce awokado są jak banany- dojrzewają na drzewach, jednak nigdy tam nie miękną. Robią to dopiero kiedy z drzewa spadną lub kiedy zostaną zebrane. Proces ten trwa około dwóch tygodni i można go skrócić lub wydłużyć sterując temperaturą przechowywania lub używając etylenu (gazu, który przyspiesza dojrzewanie owoców). Na odwiedzanej przeze mnie farmie nikt tego nie robi- owoce są zbierane dojrzałe ale twarde jak kamienie, tylko tyle- ile trzeba pod specjalne zamówienie klienta. Nie są nigdzie przechowywane lecz od razu transportowane do odbiorców (także do Polski!).

IMG_4090-horz
Dzieje się tak dlatego, że awokado jako jedne z nielicznych owoców mogą pozostawać dojrzałe na drzewach nawet parę miesięcy. Jest to niezwykłym błogosławieństwem dla rolników ponieważ nie muszą inwestować w wielkie chłodnie do ich przechowywania. Jak się dowiedziałam uprawa awokado nie jest bardzo wymagająca ale drzewa potrzebują odpowiedniej gleby i dobrego nawodnienia. Sezon na awokado trwa na Sycylii przez całą zimę aż do końca maja. Drzewa jednak nie są odporne na silne wiatry i mocne sycylijskie nawałnice potrafią powalać całe sady. Tak niestety stało się z ta uprawą, którą odwiedziłam na zboczach Etny. W jedno popołudnie po wielkiej burzy z gradobiciem rolnicy stracili 80% zbiorów :(((( quacamole        Zanim to się jednak stało narwałam w tym przepięknym awokadowym sadzie cały kosz tych cudownych owoców aby je zabrać do Polski i obfotografować w swoim studio. Potem przez całe dwa tygodnie jedliśmy w domu tylko potrawy z awokado. Guacamole z kiszonymi ogórkami na pełnoziarnistych tostach okazało się być naszym rodzinnym hitem. Może i Wam posmakuje??

 



Galaretka cytrusowa

dżem pomarańczowy przepis         Uwielbiam cytrusy za ich soczystość, kwaskowość i świeży aromat. Skórkę otartą z cytryny mogłabym dodawać do absolutnie każdego deseru. Mam jednak zawsze duży problem bo wiem, że woskowane cytryny w skórce mają właśnie najwięcej chemii. Dlatego kiedy w zeszłym roku jedna z moich kursantek (Aniu dziękuję bardzo) opowiedziała mi o projekcie Incampagna byłam zachwycona. Jest to zrzeszenie ekologicznych rolników na Sycylii, które co miesiąc wysyła do Polski swoje produkty. Możesz zamówić z dostawą do domu karton ekologicznych cytryn, pomarańczy, mandarynek czy awokado. Możesz też podłączyć się pod jedną z grup i kupować razem, żeby płacić mniej za transport. Moja kursantka Ania właśnie jedna z takich grup prowadzi.

      Nareszcie mogłam mieć pod dostatkiem niepryskanych cytryn i pomarańczy. I oczywiście od razu chciałam je zamówić! Okazało się jednak, że musze poczekać aż do listopada, na sezon cytrusowy na Sycylii. Cierpliwość nie jest moją „cechą przewodnią” ale jakoś dotrwałam. Pod koniec października, dostałam od Ani mail, że „to już czas”. IMG_2497-tile       No, ale ja nie byłabym przecież sobą, gdybym przy okazji nie pomyślała o fotografii. „Ależ cudnie byłoby dostać te cytrusy z liśćmi i gałązkami, żeby pięknie wyglądały na zdjęciach”- myślałam. W moim portfolio cały czas brakuje dobrych zdjęć cytrusów. Kiedy tylko odwiedzam Włochy w interesach zawsze przywożę, ze sobą ich piękne cytryny ale nie udało mi się jeszcze ich dobrze sfotografować. Weszłam więc na stronę kooperatywy, odnalazłam numer telefonu i zadzwoniłam. Na moje wielkie szczęście odebrała Polka, żona jednego z włoskich rolników. Krótko i zwięźle, bez zagłębiania się w szczegóły fotograficzne, spróbowałam wyjaśnić nietypowe oczekiwania co do mojej paczki. Przesympatyczna Pani Justyna po drugiej stronie linii była jednak dociekliwa.

– Ale po co Pani liście i gałęzie? I dlaczego chce Pani również mniejsze niedojrzałe owoce?
– Bo jestem fotografem kulinarnym i potrzebne są mi do zdjęć?
– O? A można, gdzieś te Pani zdjęcia zobaczyć?
– A jest Pani przed komputerem? To proszę wpisać greenmorning.pl.
– Oooooooo!!!…… Ależ piękne!…. A może zamiast przesyłać Pani te liście i gałęzie chciałaby Pani przyjechać do nas i pofotografować te owoce na drzewach? Bardzo potrzebujemy dobrych zdjęć naszych produktów.

       No i tak od słowa do słowa, od listu do listu, okazuję się, że…  za 10 dni lecę na Sycylię fotografować cytrusowe uprawy i lokalne produkty!!!  Czyż życie nie jest piękne!!! Trzymajcie za mnie kciuki abym sprostała zadaniu. Jak wrócę wszystko Wam opowiem, opiszę, wytłumaczę i pokażę na zdjęciach. Obiecuję! Musicie poczekać tylko do lutego.
IMG_2521-tile        A na koniec jeszcze parę słów o galaretce. Zrobiłam ją właśnie z pomarańczy i cytryn które (z pięknymi liśćmi oczywiście)  przysłała mi Pani Justyna z kolejnym transportem do Polski. „Zamknięta w słoikach kwintesencja cytrusowego orzeźwienia”- tak opisałabym tą galaretkę. Jest bardzo słodka, jest bardzo świeża, jest odrobinę cierpka z nutką aromatu imbirowego na końcu, a przy tym naprawdę nieskomplikowana w przygotowaniu. Z przepisu wychodzą 2 małe słoiczki. Zróbcie koniecznie, na próbę i sprawdźcie czy tak samo jak ja zakochacie się w tym smaku. konfitura pomaranczowa



Zupa z pieczonych marchewek

IMG_1009-tilebb      Ostatnio jedna z moich czytelniczek zadała mi w mailu dość dziwne pytanie- „Co sądzisz o fioletowych marchewkach?”. Otóż jeśli jest jeszcze ktoś kogo interesuje co sądzę o fioletowych marchewkach to ogłaszam wszem i wobec, że… „sądzę, że są PYSZNE”. Tak samo jak pomarańczowe, żółte i białe, ni mniej ni więcej- tak samo. IMG_1028-tileb       Co roku uprawiam w moim ogrodzie parę odmian i kolorów jednego szczególnego warzywa specjalnie do fotografii. (Taki jestem świr fotograficzny, a co! ). W zeszłym roku były to pomidory (popatrzcie tutaj) w tym roku była marchewka. Cała marchewkowa tęcza! (Stąd moja świeża i klarowna opinia na temat każdego koloru marchewki.)  Co prawda, przez całe lato nie mogłam się zebrać, żebym wam tą marchew zfotografować i pokazać. Dopiero niedawno, kiedy wyrywałam ostatnie małe sztuki z ogrodu skonstatowałam, że przecież jeszcze w tym roku nie uwieczniłam na zdjęciach kolorowej marchewki, którą to przecież w tym celu właśnie posadziłam (taki ze mnie pokracznie zakręcony świr fotograficzny!) !  Zabrałam się wiec do dzieła a przy okazji wypróbowałam pomysł na przepis, który chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. IMG_1043-tile       Zupy z pieczonych warzyw goszczą dość często na naszym stole. Uwielbiamy tą z pieczonej dyni i z pieczonej papryki. Moja najlepsza pomidorowa to ta przyrządzana z pieczonych pomidorów. Uważam, że uprzednie pieczenie warzyw pomaga osiągnąć zupie lepszy, głębszy, pełniejszy smak. Tym razem postanowiłam spróbować z marchewkową i też się nie zawiodłam. Dodatek imbiru, dużej ilości soku z cytryny, pieczonego czosnku i mojego ulubionego ostatnio tymianku cytrynowego bardzo pomaga.

       Tak naprawdę to same pieczone marchewki są już wystarczająco pyszne i w takiej pieczonej formie można je pałaszować. Ja tak właśnie robię a  tylko z niewielkiej ich części robię sobie bardzo gęstą zupę, która służy mi  jako dip marchewkowy do…  marchewek.

 Jak marchewkowo- to na całego!  A co! W końcu świrom można wszystko 😉

IMG_0893-(1)-tilevv



Chutney ze śliwek

IMG_0154-horz        Chutney to bardzo popularne w kuchni indyjskiej danie.  Jest to rodzaj słodko- kwaśno-pikantnego sosu. Może być przyrządzany z takich składników jak: świeżo tarty orzech kokosowy (bardzo popularny w południowych Indiach sos podawany jest do Dosy- placków z maki ryżowo- fasolowej), świeża kolendra lub mięta (my bardziej nazwalibyśmy te chutneye pesto), cebuli i czosnku, pomidorów lub owoców.

       Owocowe chutney-e, nam kojarzące się z pikantnymi dżemami, są bardziej popularne na północy Indii. Najpopularniejszy z nich to ten z owoców mango (szeroko dostępnych w Indiach tak jak u nas jabłka). Wykorzystuje się do niego zarówno zielone, twarde jak i w pełni dojrzałe i miękkie owoce. Mnie jednak zawsze szkoda (tak trudnego do dostania w Polsce) mango na chutney. Jak już uda mi się zdobyć np. takie Alphonso Mango (podobno najpyszniejsze na świecie- z czym zgadzam się w pełni) to nie w głowie mi gotowanie go i zabijanie jego smaku dużą ilością pikantnych przypraw. Jeśli nie zjem samego na surowo, wolę użyć go do lassi lub kulfi (indyjskich lodów). W ogóle nie przepadam za chutney-ami.  Z jednym wyjątkiem- chutney-em śliwkowy.

       Ten lekko pikantny, soczysty i słodki sos śliwkowy gotuję tylko raz do roku- podczas indyjskiego święta Radha-astami. Radha-astami ma ruchomą datę, jak wszystkie hinduistyczne święta określane wg. kalendarza księżycowego. Przypada w 8 dzień po pełni księżyca indyjskiego miesiąca Bhadrapada.  A więc najczęściej w naszym wrześniu, w samym środku sezonu śliwkowego. Nic dziwnego, że tego dnia we wszystkich zachodnich krysznaickich świątyniach podczas uczty tradycyjnie gotuje się  i podaje słynny śliwkowy chutney- nazywany Radha-Red.

IMG_8781-horzv

        Radha-astami to święto celebrujące dzień narodzin Radhy -ukochanej Kryszny. Radha w tradycji wisznuickiej uznawana jest za ideał dwóch uczuć :oddania i miłości- zarówno tych materialnych jak i tych ważniejszych skierowanych do Boga. Jej postać przez wieki była inspiracją dla licznych indyjskich pieśniarzy, poetów, dramatopisarzy czy malarzy. Szczególnie tych skupiony w okolicach Vrindavany, Mathury czy Jaypur i Udaipur gdzie kult Radhy w licznych świątyniach przetrwał do dziś. Co ciekawe ma się  tak dobrze, że zwrot „Jay Radhe!” („Niech będzie pochwalona Radha!”) z powodzeniem zastępuję tu „dzień dobry” czy telefoniczne „hallo” a imię Radha, Radharani, Radhika nadawane jest co piątej dziewczynce rodzącej się w okolicy.

       Jednym ze współczesnych najsłynniejszych indyjskich malarzy portretujących Radhę jest ( a raczej był bo zmarł niedawno) pochodzący z Udaipur B.G.Sharma. Uwielbiam jego styl oparty na klasyce rajastańskiej miniatury (tak naprawdę dzięki Sharmie styl ten w Indiach odkryto od nowa i powoli wraca on do głównego trendu indyjskiego malarstwa). Prace Sharmy udowadniają, że sakralne malarstwo indyjskie nie musi być kiczowate i zupełnie mijać się z  estetyka zachodniego odbiorcy.  Geniusz Sharmy pozwolił zachodniemu światu od nowa odkryć artyzm indyjskiej sztuki klasycznej. Pierwsze zdjęcie po lewej w tym poście to okładka albumu malarstwa Sharmy , którego szczęśliwą posiadaczką jestem. Nosi on tytuł „The Form of Beauty” i pełen jest wspaniałych arcydzieł rajastańskiej miniatury. Jak choćby tej, przedstawiającej Radhę i Krysznę potajemnie spotykających się w lesie Vrindavany podczas pory deszczowej. Ile tu detali, ornamentów,  precyzji- szczególnie jeśli wiemy, ze oryginalny obraz jest bardzo niewielkich rozmiarów i wykonany przy użyciu tylko naturalnych farb. Ale ile też tu uczuć (Jak oni na siebie patrzą!!!) ile znajomości złożonej tradycji, religii  i mitologii indyjskiej. Od razu widać, że autor pochodzi z szacownego rodu malarzy od pokoleń mieszkającego i tworzącego na potrzeby słynnej świątyni Shrinathji Krsna niedaleko Udaipur. IMG_9302-2-horz
No dobrze ale wróćmy może do Radhy i jej chutney-u śliwkowego. We wszystkich poematach i pismach świętych Radha przedstawiana jest jako najlepsza z kucharek, potrafiąca zamienić wszystko co gotuje w ambrozję. Wiele pobożnych hindusek swoje obowiązki w kuchni zaczyna od modlitwy do Radhy prosząc, aby wszystko co przyrządzą smakowało tym dla których z miłością gotują . Mnie też często zdarza się prosić Radharani o błogosławieństwa, zwłaszcza wtedy kiedy gotuję dla kogoś szczególnego. Dlatego obraz Radhy i Kryszny (zresztą reprodukcja dzieła Sharmy) stoi w mojej kuchni.

       W tym roku Radha-astami obchodziliśmy 2 września. Tradycyjna świąteczna uczta zawierała oczywiście chutney śliwkowy. Wyszedł tak pyszny (dosłownie jak ambrozja!), że nie mogłam sobie podarować, złamałam swoją tradycję  i zrobiłam go we wrześniu jeszcze parę razy. Z ostatnią partią postanowiłam poeksperymentować i użyć jej jako sosu do nowatorskiej wersji pizzy…śliwkowej. Wow! To dopiero było pyszne. Po szczegóły zapraszam jednak do następnego postu. Dziś przepis na moją wersję Chutney-u RadhaRed a za tydzień pizza śliwkowa z jego wykorzystaniem.  IMG_8708-tilebb



Sałatka „To jest pyszne!”

IMG_6913-3-horzbbb        Jestem bardzo wybrednym konsumentem i naprawdę trudno zadowolić moje podniebienie (nawet mnie samej). Wiedzą o tym domownicy, którzy wprowadzili dla mnie całkowity zakaz marudzenia przy stole. Inaczej wiecznie bym narzekała, że to czy tamto danie mi nie wyszło, że jednak mogłoby być lepsze, bardziej słone, mniej lub bardziej przypieczone, ciutkę pikantniejsze itd.  Narzekałabym tak długo aż w końcu zepsułabym wszystkim apetyt oraz frajdę ze smacznego posiłku.  „To nie tak”, „tamto jeszcze gorzej”- klasyczna perfekcjonistka, która podaje obiad poprzedzając go długą listą, co mogłoby smakować lepiej i co jej zdecydowanie nie wyszło tak jak powinno. IMG_7199l-horz
Czasami zdarza się jednak, że perfekcjonistka wcale nie ma ochoty na narzekanie a wręcz przeciwnie zajada z wielkim apetytem. Milczy nie dlatego, że ma zakaz narzekania tylko dlatego, że właśnie kontempluje coś przepysznego.  Wygląda na ukontentowaną i spokojną. Jednak to tylko pozory.  W  jej głowie właśnie odbywa się wielka gonitwa. To jej umysł biega w kółko jak oszalały  krzycząc „Jak to było, jak to było!” i próbuje sobie przypomnieć jakie przyprawy, składniki i proporcje zostały użyte podczas przygotowywania potrawy.IMG_7057-2-horzbb       Tak się najczęściej dzieje (przynajmniej w mojej kuchni- czy w Waszych również?), że największe odkrycia kulinarne powstają przez przypadek, mimochodem, wtedy kiedy najmniej się o to staram. Kiedy spontanicznie powrzucam trochę tego czy tamtego do garnka. Kiedy zabrakło jakiegoś składnika, lub kiedy mam jakiegoś w nadmiarze. Kiedy coś poszło nie tak lub kiedy musiałam „ratować coś awaryjnie”  schodząc ze ścieżki wydeptanej przez rutynę.

       Lubię takie sytuacje i  lubię gotować spontanicznie. Lubię być zmuszana do porzucania rutyny i komponowania dania z tego co znajdę w ogródku lub lodówce. Nie należę do tych kucharzy, którzy rozpisują jadłospisy tygodniowe i jeżdżą do sklepu z listą zakupów. Wręcz przeciwnie, uwielbiam kiedy moja lodówka świeci pustkami i otwierając ją muszę się nieźle nagłówkować jak to wszystko połączyć w jakieś ciekawe danie. Jeśli lodówka jest pełna moich ulubionych produktów- możecie być pewni, że pójdę na łatwiznę i ugotuję coś sprawdzonego, co przyrządzałam już tysiąc razy i pewnie mogłabym to zrobić z zamkniętymi oczami (A propos- gotowaliście kiedyś z zamkniętymi oczami? Spróbujcie- niesamowite doświadczenie!).  IMG_7013-horznap       Dzisiejsza sałatka powstała właśnie w taki spontaniczny sposób. Zaczęło się od resztki kaszy jaglanej z obiadu, przesuwanej przez domowników z miejsca na miejsce i jakoś przez nikogo niechcianej. Doszły do tego łodygi ucięte z selerów (korzenie upieczone z przyprawami stanowiły dodatek do kaszy jaglanej pałaszowanej na obiad) oraz ogórki przyniesione z ogrodu. Dalej już poszło bardzo sprawnie- klasyczne sprzątanie lodówki- w której znalazłam kukurydzę, pora, paprykę i awokado. Na koniec odrobina luksusu- smażone nerkowce. Powstała bardzo subtelna sałatka, której najmocniejszym smakiem jest anyżkowy aromat łodyg selera. Świeże łodygi selera zerwane prosto z ogródka pachną przepięknie- jak najlepsze perfumy, sprawdźcie to koniecznie!

         Sałatka jest świeża (ogórki, papryka) a za razem sycąca (kasza, orzechy) i lekko słodkawa (kukurydza i seler). Śmiało może stanowić osobny posiłek. Będzie idealna np. na lunch do pracy.  Dla mnie  po prostu pyszna. Jeśli do tego dodamy, że jest wegańska, bezglutenowa, prosta w przygotowaniu i wygląda bajecznie kolorowo to czyni ją daniem zdecydowanie wartym wypróbowania. Polecam- szczególnie wszystkim kuchennym perfekcjonistkom- będziecie milczeć przy stole- obiecuję.IMG_7094b-horz