Świat się zatrzymał

IMG_1601-horz
Siedziałam zaledwie parę dni temu w biurze mojej firmy i w kilka godzin usiłowałam nadrobić zaległości, które gromadzą mi się od jakiegoś czasu. „Hobby fotograficzne” rozrosło mi się do rozmiarów drugiego pełnoetatowego zajęcia. To już chyba ten etap, kiedy powinnam (żeby nie zwariować) zrezygnować z jednej pracy aby w pełni zając się drugą ale jeszcze nie potrafię. Jeszcze cały czas mi się wydaję, że firma, którą przecież rewelacyjnie prowadzi mąż, sobie beze mnie nie poradzi. Tkwię więc w jakimś ekwilibrystycznym szpagacie (bo już nawet nie rozkroku) pomiędzy dwoma etatami i usiłuję, zupełnie nieskutecznie, rozciągać czasoprzestrzeń.

       W takim momencie właśnie, kiedy próbuję jednocześnie płacić rachunki, zamawiać towar, układać grafik pracy dla pracowników, rozmawiać z klientami, wyjaśniać tym niecierpliwym dlaczego towar dla nich jeszcze nie zjechał z Włoch i tym bardziej cierpliwym, że musze przełożyć termin montażu bo rozchorowało mi się pół ekipy monterskiej… w całym tym stresie i harmiderze słyszę „pip pip”… To mój telefon daje znać, że przyszedł do mnie sms. Sięgam po telefon, przekonana, że to wiadomość od importera o terminie przesyłki a tam… !!! zupełnie co innego.

       ” Hej Cintamani! (tak nazywają mnie przyjaciele z którymi przez lata podróżowałam w grupie artystycznej, więcej tutaj i tutaj oraz tutaj) Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Ja właśnie siedzę w Klinice Hematologii w Londynie, bo zdiagnozowano u mnie raka krwi … takie tam … Nie wiem dlaczego ale przyszłaś mi na myśl, że chciałabym z Toba porozmawiać…”

IMG_1653-horz

       … !!! … Świat wokół mnie na chwilę zwolnił. Nagle przestały być już ważne te tysiące spraw do załatwienia, klienci, zlecenia, problemy i niezapłacone rachunki. Ważne zaczęło być zupełnie co innego- życie i zdrowie- bo to fundamentalne- a zaraz za nimi przyjaźń, miłość, relacje, związki- czyli to co w życiu najbardziej realne- warte zachodu.

      Zostawiłam rozbabrane na biurku sprawy firmowe (czekały tyle- mogą poczekać jeszcze), wzięłam telefon by zadzwonić do przyjaciółki, z którą nie widziałam się od paru lat. Wspaniała dziewczyna, matka dwójki fajnych nastoletnich córek, energiczna bizneswomen, śmieszka, która potrafi zarazić swoim śmiechem i entuzjazmem świat w promieniu co najmniej kilometra. Niedaleki czas temu walczyła dzielnie z ciężką choroba swojej córki i wygrała…  A teraz TO!

      Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.

      Usłyszałam klasyczną historię matki, żony, zapracowanej kobiety. O bagatelizowanych objawach, wizycie u lekarza kiedy już coś jest naprawdę nie tak, nagłym niedowierzaniu, potem buncie, „że dlaczego ja!”, wylanym morzu łez i śmiechu przez te łzy. O tym, że nagle twój świat się zatrzymuje choć ten dookoła pędzi dokładnie tak samo jak przedtem, że nagle dostrzegasz co jest ważne a co już zupełnie nie.

      Cóż mogłam zrobić przez ten telefon? Nie za wiele.  Mogłam po prostu być, wysłuchać.  Starałam się zrobić to najlepiej jak potrafię…

       a potem…

        Cicho odłożyłam słuchawkę, popłakałam się jak bóbr, poszłam ucałować męża i podzielić się złymi wieściami. Następnie jeszcze ciszej zamknęłam za sobą drzwi biura z porozkładanymi na biurku „już nie tak ważnymi” sprawami. Pojechałam do domu wyciągnęłam magiczny notes i zaczęłam dzwonić.

IMG_1684-horz

            Umówiłam się do ginekologa (Pani Kingo?! Jak dawno Pani u mnie nie było!), i na badania cytologiczne. Odwiedziłam mammobus bo akurat zatrzymał się w moim mieście. Odgrzebałam stare skierowanie do neurologa, które już 3-krotnie wypisywał mi lekarz rodzinny, znalazłam odpowiedniego lekarza i zapisałam się na wizytę. Odgrzebałam moje stare badania po przebytym zabiegu, zobaczyłam, że już rok temu powinnam zgłosić się na kontrolne prześwietlenie- zadzwoniłam i zapisałam się.

     Kiedy skończyłam ze swoimi sprawami wzięłam telefon i zadzwoniłam do przyjaciół i bliskich. „Kiedy robiłyście ostatnio badania?” zapytałam. Co usłyszałam w odpowiedzi?- To samo co zawsze.

IMG_1585-horz

    Ponieważ Was, moje czytelniczki, także uważam za kogoś ważnego i bliskiego- postanowiłam napisać dziś i Wam o tym oraz zapytać: Kiedy ostatnio się badałyście? Pamiętacie w ogóle? Jeśli nie- to najwyższy czas coś z tym zrobić.

        Dlatego, SORRY, ale dziś nie będzie przepisu i dziś nie będzie obiadu. Dziś nie gotujecie. Za to bierzecie telefon do ręki i dzwonicie po kolei do wszystkich miejsc do których powinnyście zadzwonić już dawno. Umawiacie się na wizyty i badania kontrolne.

        Kiedy ostatnio byłyście u ginekologa? Jeśli dłużej niż pół roku temu- dzwońcie. Kiedy robiłyście badania krwi? Jeśli dłużej niż rok temu- idźcie do lekarza po skierowanie. A co z cytologią? Co z mammografią? Robicie je w ogóle???  Nie chcę słyszeć, że nie macie czasu i pieniędzy i że kolejki do specjalisty za długie. Tutaj macie namiar na BEZPŁATNE BADANIA mammograficzne i cytologiczne. Zapiszcie się, błagam Was.

    Dostajecie zawału serca i ciągniecie dzieci po lekarzach za każdym razem kiedy mają katar lub wysoką temperaturę, wozicie psa i kota regularnie do weterynarza, troszczycie się o swoich rodziców pilnując by brali leki i dbali o siebie. A wy?! Kto dba o Was i o Wasze zdrowie?

    Bądźcie dla siebie dobre, zadbajcie o siebie same, nie bagatelizujcie objawów, badajcie się regularnie. Nie ignorujcie tego- to Wasze życie, Wasze zdrowie- warte jest dużo więcej niż wszystkie te „ważne” sprawy za którymi codziennie gonicie.

     Zwolnijcie proszę, zróbcie co trzeba, zanim świat się dla Was zupełnie zatrzyma, zanim będzie za późno…

     Och i jeszcze, bardzo proszę- jeśli możecie- pomódlcie się za moją przyjaciółkę, pomyślcie o niej ciepło lub wyślijcie jej do tego Londynu jakieś pozytywne energie- bardzo tego teraz potrzebuje…

Pozdrawiam Was ciepło
z zatrzymanej na chwilę karuzeli życia
Kinga



Dajcie czasowi czas.

IMG_0256-tile

Posłuchaj, porzucony przez nią, Nieznany mój przyjacielu:
W rozpaczy swojej nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj, zaczekaj, trochę zaczekaj!

Posłuchaj, porzucona przezeń, Nieznana mi przyjaciółko:
W rozpaczy swojej nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj, Zaczekaj, trochę zaczekaj!

Przysięgam wam, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że zabija rany – przysięgam wam!
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas.

Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom-
po was, przez was i między ustami,
I oto dzień przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!

Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas,

Bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!

(Edward Stachura- „Czas płynie i zabija rany”.)

IMG_2194-tilenn        Piszę dla Was ten tekst od paru tygodni, siadam do niego i mnie odpycha. Zmuszam się i … nie daje rady. Znajduję tysiące wymówek, żeby tego nie robić ale wiem, że temat jest ważny. Siedzi we mnie gdzieś głęboko i nie odejdzie dopóki się z nim nie zmierzę.

       ROBIN WILLIAMS NIE ŻYJE, POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO!- krzyczały jakiś czas temu wszystkie dostępne media. Dziś już temat dawno nieaktualny. Przykryła go- nowa afera, nowa wojna czy nowy romans znanego celebryty. Ot medialna rzeczywistość- „Umarł król, niech żyje król!”. Mnie jednak to samobójstwo dotknęło do żywego, pozostawiło zadrę w sercu, która jakoś nie chce się zagoić. Szczególnie, że zbiegło się to z rocznicą śmierci wspaniałego przyjaciela. Przyjaciela, który również odebrał sobie życie. Był osobą bardzo szczególną, nie tylko dla mnie ale dla wielu, wielu osób. Na imię miał Aleksander.

IMG_2224-tile

       Nie znałam Aleksandra dobrze- choć długo. Myślę, że prawie nikt z nas (którzy mieniliśmy się jego przyjaciółmi) nie znał go naprawdę. Był postacią bardzo złożona i niezwykłą zarazem, zdecydowanie nadprzeciętną.

       W wieku lat prawie pięćdziesięciu, po wielu latach prób, niepowodzeń i ciężkiej pracy Aleksander odniósł duży sukces finansowy. Wprowadził na polski rynek farmaceutyczny lek, który, okazał się pomocny w licznych kuracjach i zaczął się rewelacyjnie sprzedawać. W ciągu paru lat zarobił naprawdę duże pieniądze. Dla nas, jego znajomych, pozostał jednak cały czas tym samym skromnym człowiekiem. Bogactwo w żaden zły sposób nie wpłynęło na jego niematerialny światopogląd życiowy. Wręcz przeciwnie- odkąd odniósł sukces życiową misją Aleksandra stało się- pomaganie innym.

             Nie spotkałam w całym swoim życiu drugiego tak bezinteresownie dzielącego się swoimi pieniędzmi człowieka.
Zachowywał się jak dziecko, które zupełnie niespodziewanie znalazło wielkie pudło słodyczy i zamiast zjeść je samemu- postanowiło podzielić się z innymi. Wzięło swoje magiczne pudełko i ruszyło w poszukiwaniu tych, którym „jego słodycze” mogłyby odmienić życie. Dziecko miało w sobie jakąś niesamowitą wewnętrzną wrażliwość oraz potrzebę aby „osłodzić życie” jak największej ilości osób. Mogło przecież podzielić się słodyczami z rodziną, no może nawet poczęstować kolegów na podwórku a resztę schować na później lub wymienić na inne przyjemności? Mogło tak zrobić i tak pewnie zrobiłaby większość dzieci? To dziecko było jednak inne, wrażliwsze na niedolę, bardziej współodczuwające i czerpiące radość z pomagania innym. Robiło to z głową i „po swojemu” tak aby słodyczy starczyło dla wielu i aby Ci którzy je dostaną faktycznie mogli w jakiś sposób zmienić swoje życie. Skąd to wiem? Było mi dane spróbować słodyczy z tego pudełka.
IMG_3272-tile

       Całą naszą młodość mój mąż i ja (wtedy jeszcze nie para) spędziliśmy mieszkając w różnych świątyniach i aśramach. Podróżowaliśmy po świecie i braliśmy udział w licznych religijnych, charytatywnych i kulturalnych przedsięwzięciach. W wieku lat 30 postanowiliśmy założyć rodzinę oraz biznes aby tą rodzinę utrzymać. I tu niestety okazało się, że oto przystępujemy do maratonu który wystartował jakąś dekadę temu. Oboje bez ukończonego wyższego wykształcenia, bez bogatego cv, bez doświadczenia w pracy zawodowej, bez żadnego kapitału (przynajmniej tego materialnego). Za to z wielkim zapałem i czystymi motywacjami. Zaczęliśmy nasz mały biznes w piwnicy wynajmowanego mieszkania i powoli ciułaliśmy grosz do grosza aby związać koniec z końcem.

       Wtedy w naszym rodzinnym życiu pojawił się Aleksander. „Pomogę Wam” -powiedział, widząc jak się zmagamy- „jesteście dobrzy w tym co robicie, rozwińcie skrzydła, otwórzcie swój pierwszy sklep. Zróbcie to od razu z rozmachem nie bójcie się”. Pamiętam siedzieliśmy przy stole i długo argumentowaliśmy, że to za duże ryzyko, że nie mamy takiej gotówki, ani takiego doświadczenia, że dopiero raczkujemy w tym biznesie, że to się nie uda. Aleksander wysłuchał wszystkiego cierpliwie- spojrzał na nas i powiedział-  „Widzę, że wierzę w Wasz sukces bardziej niż Wy sami! Zróbmy więc tak -pożyczę Wam pieniądze, po prostu w Was zainwestuje.  Jeśli się nie uda- sam poniosę ryzyko, jeśli odniesiecie sukces- będzie to nasz wspólny sukces. Co Wy na to?”

       To było jakieś 13 lat temu i 2 lata przed śmiercią Aleksandra. Gdyby żył byłby z nas dumny. Przez wszystkie te lata  pracowaliśmy bardzo ciężko aby stworzyć naszą rodzinną firmę. Nigdy nie dostalibyśmy takiej szansy gdyby nie On i jesteśmy tego w pełni świadomi. Dziś, nawet w kryzysie mamy dobrze prosperującą firmę,  zatrudniamy 8 osób, mamy 3 sklepy, liczymy się w branży, cały czas się rozwijamy. A zaciągnięty u Aleksandra dług  spłaciliśmy jego żonie. Udało nam się i wiemy dzięki komu się to stało. Oczywiście liczyła się nasza ciężka praca, nasze zaangażowanie i talenty ale równie ważne było to, że… spotkaliśmy swojego  „Anioła z pudełkiem czekoladek”.

       Jesteśmy też świadomi, że byliśmy jednymi z bardzo wielu, którym pomógł Aleksander. Nie wiem czy tych ludzi nie należy liczyć w setkach. Jednym po prostu pomagał finansowo (jak np. matce nieuleczalnie chorego, podłączonego do respiratora dziecka) innym udzielał kredytów na skończenie edukacji, jeszcze innym pomagał skończyć wymarzone projekty (wybudować dom, pojechać w podróż marzeń, wydać książkę) dla jeszcze innych był Aniołem biznesu jak dla nas. Człowiek instytucja a na dodatek tak skromny, że o rozmiarach tej pomocy nie wiedział nikt oprócz niego. (Miałam okazję prowadzić jego ceremonię pogrzebową, która zgromadziła ponad 200 osób i każda osoba tam obecna twierdziła, że zawdzięczała coś Aleksandrowi).

IMG_2302-tile

       I taki właśnie człowiek pewnej pięknej letniej niedzieli, na wakacjach w domku letniskowym, zostawia żonę na chwilę w salonie, idzie na górę do pokoju, siada przy biurku, wyciąga pistolet i… (!!!)  strzela sobie w głowę. Człowiek, którego wydawało nam się wszystkim : znamy, szanujemy, wspieramy i uznajemy za swojego przyjaciela.

       Taka wiadomość wbija Cię w fotel. Rujnuje całą Twoje wyobrażenie, że dbasz i rozumiesz swoje związki z innymi. No bo jak możesz sobie wytłumaczyć, że osoba z która żyjesz tak blisko, jest tak zrozpaczona, taki odczuwa bezsens istnienia, niemoc zmiany, że nie znajduje innego wyjścia niż skończyć ze sobą. A ty tego wszystkiego nie dostrzegałeś!? Gdzie byłeś?! Dlaczego nie widziałeś symptomów?!  Czy mogłeś coś zrobić aby temu zapobiec?! Czy to twoja wina?! Dlaczego on to zrobił? Dlaczego Ty nic nie zrobiłeś?

       Oto pytania, które będziesz sobie zadawał przez najbliższe miesiące a nawet lata. Ja przynajmniej tak robiłam. Nie mogłam pogodzić się z tą śmiercią, próbowałam ja zrozumieć i znaleźć w niej jakikolwiek sens. Dlaczego straciliśmy tak ważnego w naszej społeczności człowieka w tak bezsensowny sposób. Czy ludzie „wielcy” bardziej narażeni są na taką śmierć?- pytałam sama siebie.

     Patrząc chociażby na historię ostatniego stulecia- wydaje się, że tak- Wirginia Wolf, Kurt Cobain, Edward Stachura, Tomek Beksiński, Jan Lechoń, Vincent Van Gogh, Ernest Hemingway czy wreszcie Robin Williams. Dlaczego tak wielcy, uzdolnieni o nadprzeciętnych talentach ludzie odbierają sobie życie?  W zrozumieniu tego pomógł mi kiedyś ten oto wiersz. Jego autorem jest wybitny polski psycholog Kazimierz Dąbrowski, autor ciekawej teorii dezintegracji pozytywnej.

Posłanie do nadwrażliwych

*

Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata
za niepewność wśród jego pewności…
Bądźcie pozdrowieni
za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych

Bądźcie pozdrowieni
za to, że odczuwacie niepokój świata
jego bezdenną ograniczoność i pewność siebie

Bądźcie pozdrowieni
za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego brudu świata
za wasz lęk przed bezsensem istnienia

Za delikatność niemówienia innym tego, co w nich widzicie

Bądźcie pozdrowieni
za waszą niezaradność praktyczną w zwykłym
i praktyczność w nieznanym
za wasz realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego

Bądźcie pozdrowieni
za waszą wyłączność i trwogę przed utratą bliskich
za wasze zachłanne przyjaźnie i lęk, że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami

Bądźcie pozdrowieni
za waszą twórczość i ekstazę
za nieprzystosowanie do tego co jest, a przystosowanie do tego, co być powinno

Bądźcie pozdrowieni
za wasze wielkie uzdolnienia nigdy nie wykorzystane
za to, że niepoznanie się na waszej wielkości
nie pozwoli docenić tych, co przyjdą po was

Bądźcie pozdrowieni
za to, że jesteście leczeni
zamiast leczyć innych

Bądźcie pozdrowieni
za to, że wasza niebiańska siła jest spychana i deptana
przez siłę brutalną i zwierzęcą

za to, co w was przeczutego, niewypowiedzianego, nieograniczonego

za samotność i niezwykłość waszych dróg

Bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi!

IMG_2357b-tile

        Nadwrażliwość potrafi być błogosławieństwem a zarazem przekleństwem w życiu człowieka nią obdarzonego. Potrafi objawiać się jako geniusz, talent, nadprzeciętna wrażliwość ( np. na piękno).  Częściej jednak objawia się (lub może bardziej postrzegana jest)  jako: nieprzystosowanie, nieporadność, chorobliwe wręcz współodczuwanie, niepraktyczność, niemożliwość życia w „przeciętny” „normalny” sposób. Myślę, że oba aspekty „nadwrażliwości” są bardzo od siebie zależne i nierozerwalnie wplecione w życie „nadwrażliwych”, że w ich przypadku granica pomiędzy geniuszem a „szaleństwem”  jest cienka jak ostrze brzytwy, że żyje im się z tym bardzo trudno, że ilość bodźców, które odbiera ich serce i dusza jest paręset razy większa niż u  nas- pragmatycznych, gruboskórych przeciętniaków.

Dlatego właśnie tak trudno nam ich zrozumieć a jeszcze trudniej z nimi żyć.

Był taki czas, kiedy nienawidziłam „nadwrażliwych”- nazywając ich kosmitami. Byli dla mnie właśnie jak ludzie z innej planety. Zawsze nieprzystosowani, odstający od grupy, niezorganizowani, idący pod prąd,( kiedy właśnie czas i okoliczności wymagały pójścia w innym kierunku). Posiadający dziwną skalę wartości w życiu i zbyt często bujający z głową w chmurach. Irytowali do czerwoności- mnie osobę na wskroś praktyczną i twardo stąpającą po ziemi. Jednak wiele razy przekonałam się, że jeśli mam w życiu „problemy ze sobą” to nikt mnie tak nie zrozumie jak właśnie „kosmici”. Że jako jedni z niewielu mają dar wybaczania i empatii mocno wpisany w geny.

Nierzadko doświadczałam także,  że ludzie o nadprzeciętnych zdolnościach to również moi „kosmici”.  Niektórzy z dalszych, niektórzy z bliższych planet, zdecydowanie jednak ludzie zupełnie nie z tego świata. Aż w końcu zrozumiałam, że to jest niestety całościowy pakiet który dostajesz od losu. Duża paczka z całym spektrum cech pięknie nazwanych przez Kazimierza Dąbrowskiego „nadwrażliwością”.

W końcu do mnie dotarło, że nadwrażliwi to osoby bardzo szczególne i delikatne, że trzeba o nich dbać szczególnie. Że robienie z nich na siłę  „normalnych ludzi” mija się z celem.  Że musimy ich zaakceptować takimi jacy są. Jeśli to zrobimy to dużo łatwiej będzie im (w ich niełatwym przecież życiu) kroczyć po tej cienkiej jak brzytwa linii. Że jeśli otoczymy ich akceptacją i zrozumieniem to- balansując na tym ostrzu- odwdzięczą się tworząc rzeczy genialne i nadprzeciętne.  Że, choć żyje się nam z nimi niełatwo- to bez nich świat byłby dużo gorszy. Mniej w nim byłoby empatii, piękna, wrażliwości, poezji, muzyki, sztuki, wielkich idei  czy  bezinteresownej pomocy.

Dlatego to nasz święty obowiązek- musimy nauczyć się dbać  o nadwrażliwych. Odejście każdego z nich to dla ludzkości wielka strata. Nie możemy sobie pozwolić aby tracić ich w tak bezsensowny sposób…

 

… bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!

 



Konkurs urodzinowy- warsztaty fotografii kulinarnej do wygrania!

       Dokładne informacje o warsztatach fotograficznych, które prowadzę, a które są nagrodą w dzisiejszym konkursie     znajdziecie  tutaj.
jak fotografować jedzenie

       Od tygodnia świętuje  z Wami pierwsze urodziny GreenMorning. Dziękuję serdecznie za wszystkie miłe słowa, życzenia i serdeczności słane w komentarzach i listach. Każdy przeczytałam uważnie i na każdy starałam się odpisać, jeśli jeszcze tego nie zrobiłam uczynię to niebawem-obiecuje!  W mojej tradycji religijnej w dniu urodzin solenizant nie tylko dostaje prezenty ale przede wszystkim powinien obdarowywać nimi innych. Tradycyjnie dzień urodzin to czas w którym należy odwiedzić świątynię, rozdawać jałmużnę, karmić ubogich, służyć świętym osobom, robić coś bezinteresownego, charytatywnego. Nie tylko samemu odbierać przyjemności ale przede wszystkim zabiegać o błogosławieństwa płynące od innych. Wierna tej tradycji postanowiłam ofiarować Wam coś dzisiaj.

      Nie mogę obdarować i uszczęśliwić wszystkich (choć przez cały rok staram się to robić publikując dla Was na blogu). Za to jednej osobie mogę pomóc na pewno! W czym ? W tym co sama robię najlepiej – w fotografii kulinarnej. Wiem, że jest sporo blogerek, które choć bardzo by chciały nie stać ich na kurs u mnie (albo z jakiś innych względów mają problemy z wybraniem się do mnie). Wiem też, ze wśród nich jest wiele które naprawdę zasługują na to aby pomóc im w rozwoju.  Właśnie dla nich jest ten konkurs.

       Jeśli jesteś jedną (lub jednym) z nich czytaj dalej uważnie…

kursy fotografii kulinarnej       Według mnie ofiarowuje Wam coś bardzo cennego- swoje doświadczenie, wiedzę i czas.  Dlatego nie chcę oddać tego pierwszej lepszej osobie, która napiszę w komentarzu „wybierz mnie!”. Chcę obdarować kogoś kto doceni taki prezent, kogoś- komu naprawdę zależy, komu faktycznie potrafię pomóc, kto wykorzysta tą wiedzę w swoim blogowaniu i  kto autentycznie pasjonuje się fotografią. To nie jest zwykły upominek jak kosz produktów kulinarnych ,ani nawet wypasiony robot kuchenny. Wg mnie ofiarowuję coś bezcennego- autentyczną chęć pomocy komuś i bycia jego mentorem. Stąd konkurs nie jest łatwy i trzeba się będzie bardzo postarać. Po co? Choćby po to aby nauczyć robić się takie zdjęcia jak prezentowane w dzisiejszym wpisie. Warto? Gotowi?kurs fotografii kulinarnej

—————————————————————————————————————————————————————————-

REGULAMIN KONKURSU:

Organizatorem konkursu jest autorka bloga GreenMorning.pl- Kinga Błaszczyk-Wójcicka

1. Nagrodą główną w konkursie  jest kurs fotografii kulinarnej z Kingą Błaszczyk-Wójcicką oraz dalsze późniejsze konsultacje (kurs odbędzie się 30 km na południe od Warszawy, dojazd własny, w jednym z 3 terminów do wyboru, wskazanych przez organizatora, jednak nie później niż do 15 października 2014 roku)  .

2. Zgłoszenia do konkursu przyjmowane będę  do dnia 31 sierpnia 2014 roku (włącznie).

3. Uczestnikami konkursu mogą być tylko autorzy blogów kulinarnych lub blogów które choć częściowo mówią o kulinariach (tylko osoby pełnoletnie).

4. Aby zgłosić się do konkursu trzeba spełnić następujące warunki:

a. Napisać na swoim blogu post o którymś z podanych tytułów: „Fotografia Kulinarna”, Jak fotografować jedzenie?”, „Warsztaty Fotografii Kulinarnej”.

b.  W poście należy opisać swoją przygodę i dotychczasowe doświadczenia z fotografią kulinarną. Warto pokazać swoje pierwsze i teraźniejsze zdjęcia, napisać jaką przebyliście drogę w umiejętnościach fotografowania, co wg. Was jest ważne kiedy fotografuje się kulinarnie, jakich rad udzielilibyście innym w tym względzie. Napiszcie jakich aparatów i obiektywów używacie czy stosujecie jeszcze jakieś inne fotograficzne gadgety. Kto Was inspiruje i dlaczego. Jakie zdjęcia chcielibyście robić a jeszcze Wam to nie wychodzi, jakie problemy napotykacie kiedy fotografujecie na bloga. I koniecznie napiszcie dlaczego chcielibyście się uczyć akurat u mnie i czego chcielibyście abym Was nauczyła.

c. Wpis MUSI ZAWIERAĆ pierwsze zdjęcie z tego postu (nie podaje specjalnego kodu po prostu skopiujcie zdjęcie i wklejcie do swojego wpisu) a zaraz pod nim DWA AKTYWNE LINKI: 1. do strony opisującej kurs 2. do tego wpisu opisującego konkurs.

d. Kiedy wpis już opublikujecie powiadomcie mnie o tym umieszczając link  (wraz ze swoim imieniem i nazwiskiem) w komentarzach pod dzisiejszym tekstem, oraz na moim funpage-u facebookowym (w komentarzach pod informacją o konkursie).

5. Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi nie później niż 2 tygodnie od dnia 31 sierpnia na łamach bloga GreenMorning.pl.  Zwycięzca powinien w ciągu 7 dni od ogłoszenia wyników skontaktować się mailowo z organizatorem (pod adresem: greenmorning.pl@gmail.com)- jeśli tego nie zrobi, na jego miejsce wybrana zostanie druga osoba.  Zwycięzca nie może przekazać nagrody innej osobie.

6. W konkursie mogą brać udział również osoby, które uczestniczyły już w moich kursach.

7. Wśród uczestników konkursu wybierzemy też 5 0sób, które dostaną karnety rabatowe na kursy fotografii kulinarnej z Kingą Błaszczyk-Wójcicką ważne do dnia 15 listopada 2014 roku.

8. Konkurs odbędzie się jeśli zgłosi się do niego minimum 10 osób.

—————————————————————————————————————————————————————————————————————-

IMG_5429-tile-(1)napis       Czy wszystko jasne??? Ogłaszam konkurs po raz pierwszy więc nie mam w tym doświadczenia. Jeśli coś pominęłam, proszę pytajcie a będę wyjaśniać.  Już się nie mogę doczekać tych wszystkich Waszych wpisów o fotografii. Pomyślcie ile ciekawej wiedzy i doświadczenia pójdzie w eter Internetu? Ilu przyszłym i teraźniejszym blogerom to pomoże udoskonalać to co robią?

       Mam nadzieję, że osoba, którą wybiorę wyjedzie ode mnie bogatsza o wiedzę. Wiedzę, która pomoże otworzyć jej drzwi do własnego świata fotograficznej magii. Co tam znajdzie? Jak się tam poczuje?…  Mam nadzieję, ze jak…  Alicja w Krainie Czarów…

kurs fotografii kulinarnej

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i czekam na Wasz odzew. Jak tam? Weźmiecie udział?



Spóznione urodziny bloga

       Witam wszystkich wakacyjnie i od razu zaczynam od przeprosin, że nie było mnie tutaj tak długo. Niestety pochłonęła mnie proza życia. Najpierw 2 pracowników z mojej firmy (notabene przyjętych do firmy niedawno) zupełnie nieodpowiedzialnie postanowiło zwolnić się tuż przed samymi wakacjami rujnując w ten sposób plany wakacyjne wszystkim pozostałym osobom (w tym niestety również mnie). Trzeba było to wszystko ratować, łatać dziury, przeprowadzać nową rekrutację, ustawiać grafiki w taki sposób aby  choć część pracowników mogła pojechać  na swój długo oczekiwany urlop. Och, sama proza życia! Potem była jeszcze akcja „Mamo przyjedź i zabierz mnie z obozu!!!”- zażegnana i skończona pomyślnie, jednak przejechać się na drugi koniec Polski musiałam. Potem niefortunne uszkodzenie rogówki oka i kategoryczny zakaz pracy na komputerze przez tydzień. No i na koniec włamanie na serwer bloga oraz trwający chwilę ogromny niepokój, że bloga nie da się uratować. Ostatecznie wielka ulga, że  jednak damy radę (Wojtku- serdeczne dzięki) i wielkie sprzątanie, które trwa do dziś. Wybaczcie więc jeśli nie wszystko działa tu jeszcze i wygląda tak jak byliście do tego przezwyczajeni- niedługo wszystko wróci do normy. I mam wielką nadzieję, że to już koniec złych wiadomości i ze spokojnym sercem mogę świętować z wami pierwsze urodziny Green Morning!IMG_6889-horzmmblog

     Trudno w to uwierzyć (przynajmniej mnie) ale spotykamy się tutaj już ponad rok! Kiedy witałam was wszystkich pod koniec czerwca 2013 roku tym wpisem byłam pełna obaw. Nie obawiałam się ,że nie istnieją ludzie, którym spodoba się moje podejście do życia i jego prezentacja na blogu. Bardziej obawiałam się, że nie odnajdziemy się w tym wielkim zgiełku wiadomości, informacji i danych, którym jest Internet. Szybko okazało się jednak, że nie było się o co martwić i blog (tak jak zakładałam) stał się  platformą do spotkania wspaniałych i podobnie myślących ludzi. Ludzi wrażliwych na piękno zarówno to zewnętrzne jak i to trudniej dostrzegalne kryjące się w sercach, umysłach i duszach wszystkich żyjących istot. Ludzi pięknych, wrażliwych, zabawnych, intersujących, nietuzinkowych- jednym słowem Was- Moi Czytelnicy.

      Jeśli wierzyć Google Analytics jest Was całkiem sporo i mieszkacie na wszystkich kontynentach, zarówno w dużych miastach jak i w małych wioskach. Jesteście w różnym wieku, różnej płci a nawet różnej narodowości (!). Nie znam Was wszystkich a bardzo chciałabym poznać. Z dziesiątek tysięcy odwiedzających ten blog miesięcznie i setek zapisanych do newslettera- poznałam zaledwie garstkę. Jaką wielką przyjemność sprawia mi rozpoznawanie poszczególnych osób, które nawiązały ze mną więź komentując pod wpisami czy pisząc do mnie osobiście.

     To ONI po krótkim czasie stali się Tymi dla których  fotografuję, piszę i wypróbowuję nowe przepisy.  Moi Drodzy- dziękuję Wam za wszystkie serdeczne słowa, komentarze i listy. Każdy doceniam i czytam z wielkim zainteresowaniem, są dla mnie wielką inspiracją, sprawiają ogromną radość a czasami nawet doprowadzają do łez wzruszenia.

IMG_6823-horz

       Ponieważ dziś świętuje urodziny Green Morning postanowiłam sprawić sobie wielką frajdę i zebrać najpiękniejsze komentarze i cytaty z listów od Was w jednym miejscu. Oto one- słowa podziękowania i docenienia, które sprawiają, że chce się ślęczeć po nocach i rezygnować z innych przyjemności aby prezentować Wam na blogu wartościowe treści, piękne zdjęcia i smakowite przepisy. Wiele z nich pochodzi od osób komentujących regularnie, za co chciałam serdecznie podziękować. Z góry przepraszam jeśli kogoś pominęłam (na pewno tak się zdarzyło- nie sposób przedstawić tu wszystkich) mam nadzieję, że się nie obrazicie i wybaczycie. Wybaczcie też, że się tak zwyczajnie i po prostu chwalę Waszymi komentarzami. Ale są one dla mnie dowodem na to, że to co robię tutaj ma sens i jest źródłem inspiracji. Nie tylko dla mnie ale dla wielu innych. Oto niektórzy z nich:

      Na początek  Ala z bloga kuchnia Alicji– moja pierwsza i najwierniejsza czytelniczka- ten blog nie powstałby gdyby nie liczne i regularne listy i komentarze Ali pod moimi zdjęcia na różnych portalach. Tak długo dopytywała się „no kiedy wreszcie ten blog”, … że nie miałam innego wyjścia niż po prostu zacząć. Ala -dziękuję bardzo, za Twój upór!

„A ja wiedziałam, że tak będzie po pierwszych twoich zdjęciach jakie widziałam, wiedziałam ,że masz to coś …i  zawsze będę twierdzić ,że to najpiękniejszy blog w Polsce i świecie też . Ja tego nie odwołam nawet na torturach , nie ma mowy. Uwielbiam te twoje zdjęcia  jasne z poświatą ciepła takiej dobrej energii. Ale przepisy tez uwielbiam, mam takie jeszcze powycinane z ,,Kuchni” i wydrukowane z Uczty Wegetariańskiej.  Mi się wydaje ,że ja jestem coś w rodzaju fana  twojego Kinga … spełniaj swoje marzenia , spełniaj…”

A teraz mój ulubiony komentarz na blogu. Pochodzi od jednej z moich stałych czytelniczek- Wege Danki. Pani Danusi- pozdrawiam.

„Niezmiennie tkwię w zachwycie nad Pani blogiem, Kingo. Ciepłe i mądre teksty, pełne uroku zdjęcia, oryginalne przepisy… Czuję się tu jak Alicja w krainie czarów.”

i Freya

„Trafiłam tu przypadkiem szukając przepisu na jogurt – a znalazłam PIĘKNO w każdym detalu.  Dziękuję za ten wpis… Piękna historia. Piękne zdjęcia, pięknie napisana… Będę tu wracać…”

i Małgosia z bloga ziołowa wyspa, którą spotkałam zupełnie niedawno a czuję jakbyśmy znały się od lat,
oraz jej komentarz pod wpisem o „Tacie z Rybnika”:

„Prowadząc swoją działalność blogową odkryłam, że można spotkać ludzi myślących podobnie i już nie czuć się samotną wyspą pośród morza wyrzeczeń i pretensji. Taki ten czas teraźniejszy, że spotykamy się – myślący inaczej. Nie czujemy potrzeby osądzania, mamy tylko chęć połączenia się w wielkim bólu z człowiekiem dla nas obcym i zrozumienia dla jego wielkiej tragedii. Morze miłości, które dryfuje od nas do wszystkich zabieganych, nie orientujących się, co ważne bardziej, a co mniej – powinno pomóc. Ja mam taką nadzieję. Cieszę, się, że cię znalazłam – jeszcze jedną osobę pełną pokory i miłości.”

i Bocado

„Jestem w pełni oczarowana tym wpisem, jeszcze nie dotarłam dalej, ale już wiem, że to zrobie! Coś pięknego! Jeszcze mi się chyba nie zdarzyło zauroczyć  blogiem kulinarnym, aż tu proszę…”

i Trzcinowisko z bloga zielony stolik

„Dobrze jest czytać coś co tak bardzo przypomina własne myśli. ….dzięki za wpis.”

i Sebastian, lat 15, (pisownia oryginalna)

„Witam, mam tylko 15 lat ale bardzo mnie zaciekawil pani artykól. Ja równiez mam takie zdanie o tym wszystkim co nas otacza, tyle ze ja nie robie zdjec ale mimo to podziwiam wszystko wokól, wszystko jest NA SWÓJ sposób piekne tylko trzeba to dostrzec. Osobiscie uwazam ze to wspaniale gdy ludzie kochaja albo przynajmniej toleruja wszystko wokól…taka umiejetnosc jest naprawde pozyteczna i bardzo cieszy czlowieka.”

i Basia z Krakowa- czytelniczka, która nie tylko ogląda i podziwia ale również… gotuje z moich przepisów.
Z zawodu jest tłumaczem i jej piękny język od razu widać w nietuzinkowych komentarzach:

„Droga Pani Kingo,  dziękuję za tyle dobrych słów od Pani ku mnie słanych.  Z upływem czasu, wytworzył się u mnie już nawyk patrzenia najpierw na źródło skąd płynie przekaz. To co płynie od Pani, to przekaz spójny w słowie, obrazie i smaku, oparty na szlachetności i pięknie, wysublimowanej estetyce i wrażliwości.  Taki rodzaj intymnego świata, zacisznej enklawy, radości tworzenia i harmonii. Ten świat do którego tęsknię, który współtworzę jak potrafię, by serce uchronić przed żałością wobec jego zanikającej obecności w naszym entourage’u. Bogactwo największe, myślę, osiągamy dzieląc się.Za to więc, że zaczerpnąć mi dane z poetyckiego i smakowitego Pani świata, dziękuję z całego serca.”

A to już Róża z mądrego bloga różamarzy.pl

„Weszłam tu dziś pierwszy raz i ONIEMIAŁAM! Najwspanialsze zdjęcia, jakie oglądałam ostatnimi czasy. Cudowne. Klimatyczne. Minimalistyczne, ale pełne. No jestem zachwycona! Pozdrawiam w ten sobotni poranek…”

i  „Tęczowa Panienka” czyli Małgosia z  bloga „ósmy kolor tęczy„, wspaniała matka wspaniałych córek i bardzo ciepła osoba:

„…No i chyba pierwszy raz czytałam z zapartym tchem nie zważając nawet na zdjęcia. Obejrzę je dopiero teraz, bo właśnie zorientowałam się, że nie mam pojęcia jak wyglądał ten cudny tort czekoladowy z nutą pomarańczy i konfiturą śliwkową… Wygląda dokładnie tak, jak go opisałaś… Jak złożony z czystej miłości… „

i Viola, która tak pięknie i bezinteresownie cieszy się z moich sukcesów:

„A mnie do tych Twoich zdjęć Kingo przyciąga biel…Jest niesamowita!!! Przypomina mi gdzieś moje dzieciństwo, a może i tęsknotę do czegoś. Masz racje marzenia są piękne i warto je spełniać. Tak najchętniej to bym zwyczajnie wsiadła w auto i pojechała do Ciebie…Nieco zazdroszczę ale i pełna podziwu jestem dla Twej pracy. Pociąga mnie tez Twa filozofia życiowa, choć sama nie jestem wegetarianka (a strasznie mnie do tego ciągnie)  Ależ mi się dusza raduje…”

Magda z ammniam.pl „co ma małego ssaka przy piersi” ale jak się w końcu ten ssak usamodzielni to mam nadzieję spotkamy się osobiście:

„Kingo, gratuluję sukcesu ! Piękna sesja, piękny tekst i Ty o pięknym sercu:) Pozdrawiam”

i Basia czyli Hajduczek (na cześć Basieńki z Trylogii!)

„Do Twojego bloga przyciąga mnie wszystko – to, że jesteś wegetarianką, to, że kierujesz się głębszą filozofią, to, że masz lekkie pióro/klawiaturę:-) Ale chyba najbardziej przyciągają mnie do Ciebie fotografie.  Są oczywiście piękne, ale przede wszystkim określiłabym je jako świetliste, lekkie, optymistyczne, kobiece, eleganckie… i już sama nie wiem, jakie – brakuje mi słów adekwatnych!  Nie piszę bloga, nie fotografuję jedzenia. Ale pod wpływem Twoich sugestii i inspiracji chyba zacznę robić zdjęcia moim potrawom… Może więc stworzę własną galerię potraw?…”

i Kamila Grotowska- prowadzi rewelacyjny blog  Vegezone–  autorka wielu pięknych i mądrych komentarzy na GreenMorning, dziś jeden króciutki ale taki który trafił mnie prosto w samo serce:

„Jakie to piękne! Niesamowite, że zdjęcia jedzenia mogą wzruszać. „

i Olimpia z bloga Pomysłowe Pieczenie , wspaniała kucharka, wspaniała fotografka zajrzyjcie do niej koniecznie:

„Kingo zdjęcia jak zawsze powalające:-), świeże i bardzo optymistyczne. Patrząc na nie człowiekowi od razu lepiej na duszy:-).”

Magda z bloga konwaliewkuchni jej komentarze zawsze sprawiają, że robi mi się ciepło koło serca:

„Kingo, kiedy pierwszy raz trafiłam na Twój blog, nie mogłam się oderwać od Twoich cudownych zdjęć:) Jest w nich coś magicznego! Bardzo chciałabym trafić do Ciebie na kurs i wierzę, że kiedyś tak się stanie. Póki co jednak nie pozostaje mi nic innego, jak tylko podziwiać i wdrażać w życie wszystkie Twoje cenne rady:) Dziękuję i serdecznie pozdrawiam!”

Asia z odczaruj gary.pl wulkan energii i jednak z moich kursantek z której jestem niesamowicie dumna.

„Kinga, jesteś wspaniała! Polecam kurs u Ciebie każdemu, kto chce choć na chwilę przenieść się do magicznego świata fotografii. Zdjęcia na moim blogu dzielą się na „sprzed” i „po” kursie u Ciebie”

Joanna z naturallyjoanna.pl z Bostonu

„Nie tak dawno zdjęcie twojego „światowego” barszczu zaprowadziło mnie do twojego blog i musze powiedzieć ze jestem wprost zakochana!!! Twój styl pisania jest tak cudowny, jak bym wdychała świeży powiew wiosny:)… Jesteś moją inspiracja. … Dzięki wielkie!!!”

IMG_6833-horz

Nie znudziło Wam się jeszcze? No to:

Rafał i jego rozwiązanie moich finansowych problemów:

„Świetny tekst, rewelacyjne zdjęcia! Zachwycam się od samego rana:) Moim zdaniem, każdy kto czyta tego bloga powinien dobrowolnie opodatkować się na Twoją rzecz. Wiedza, którą tu przekazujesz jest bezcenna.”

i Sylwia, która cieszy się, że nie wyszedł jej jogurt:

„Trafiłam na Twojego bloga zupełnie przypadkowo-zaczęłam robić domowy jogurt, który od razu nie wyszedł. Szukałam powodów i w ten sposób znalazłam Ciebie. Tu jest cudownie! Zupełnie inny świat, aż chciałoby się tutaj zostać na dłużej… Z niecierpliwością będę oczekiwać każdego nowego postu, z przepisem lub bez, byleby tylko był i wprowadzał promyk radości do codzienności.”

i Neff- której komentarze zawsze mnie wzruszają

„Właściwie to miałabym wielką ochotę do Ciebie napisać maila ale odpuszczam bowiem byłby to poplątany ,momentami depresyjny , momentami „nawiedzony” list ;))) Postaram się krótko :
– dziś odkrylam Twój blog i się zakochałam …w zdjęciach i tekstach :)
-podarowałaś mi to co na chwile obecną jest mi najbardziej potrzebne…piękno , bardziej słoneczną stronę świata a przede wszystkim …oderwanie od tego co jest we mnie i wokół mnie = chwila relaksu i spokoju …bezcenne ..dziękuję”

i Kinga z bloga małekulinaria.pl , którą znałam tylko z komentarzy a teraz znam osobiście bo właśnie niedawno spotkałyśmy się na kursie fotograficznym u mnie:

„Uwielbiam Twojego bloga- ja tu odpoczywam:) piękna historia ucząca życiowej pokory; jeśli kiedyś wydasz książkę- z pewnością ją kupię. Pozdrawiam serdecznie”

i Lidia (no jak po takim komentarzu nie czuć się zainspirowanym!- dziękuję Lidio)

„Ja to nawet nie wiem jak ująć w słowa co mi w serduchu gra. Znalazłam Twój blog dopiero dziś, a czuję się jakbym tu mieszkała od zawsze.. Kocham fotografię, kocham wege zdrową kuchnię, kocham naturę, światło i życie.  I od pierwszej chwili pokochałam Twój blog, bo znalazłam tu siebie.  Dziękuję!”

i „zassana” Joanna z bloga skoraczek.bloxpot.com

„Nie wiem jak to się stało, że trafiłam tu dopiero teraz (przez FB), ale czas bez świadomości istnienia Twojego bloga uznaję za stracony. Jak już wstąpiłam, to mnie zassało. Jak tu pięknie. Z moich pierwszych wrażeń wynika, że blog oprócz pięknych zdjęć i wegetariańskich przepisów posiada w sobie coś niewytłumaczalnego, co przyciąga, zasysa i nie pozwala zapomnieć. Już wiem. że będę tu częstym gościem, bo muszę przejrzeć wszystkie przepisy z archiwum no i z niecierpliwością będę czekać na nowe i piękne smakowitości :-)

i Natalia

„Najprościej jak potrafię: przepiękny wpis. Twój blog to moje wielkie odkrycie. Dziękuję:)”

i Aneta Pianka- do której powędrowały zdjęcia jako nagroda za komentarz pod tym wpisem:

„Za każdym Twoim przepisem kryją się piękne i niepowtarzalne historie, które uwielbiam czytać. I … wiedz, że każdy taki wpis pozostaje długo w mojej pamięci. „

 i Magda z  bloga trzy metry herbatki

„Uwielbiam wprost Twe opowieści! Dziękuję.”

i TPRO- czyli tato małej Hanki-weganki i jego jak najbardziej prawidłowa reakcja na mojego bloga:

„Dostaje ślinotoku ilekroć zaglądam na Twoją stronę :) mniam!”

i Kathleene oraz jej ujmujący komentarz:

„Właściwie niewiele jest osób, które piszą ciekawie a wśród nich jeszcze mniej, które piszą normalnie, bez przesadnej delikatności i romantyzu i które mają naprawdę coś do powiedzenia! Pierwszy raz czytam bloga, który wciąga mnie tak, że zapominam, gdzie jestem bo przenoszę się w Twoją opowieść i jest mi ona bardzo bliska, czuję jak mnie porusza i sięgam po więcej. … U Ciebie jest inaczej, piękniej, wrażliwiej, prawdziwiej…”

i Zosia:

„Kinga, jesteś kochana. Tyle ciepła i życzliwości dla ludzi na Twoim blogu. Taka znajomość duszy kobiecej, że każda z nas może tam siebie odnaleźć. Łezka mi się zakręciła w oku czytając… Dzięki.”

i Kasia i jej piękny list:

„Witaj! Właśnie się w Tobie zakochałam! W Twoich kulinarnych mądrościach, radach, przepisach, szacunku i miłości do natury, zwierząt, innych ludzi, smakach, które czuć nawet tylko czytając, Twoich pięknych opowiadaniach, sposobach na wykorzystanie serwatki, którą inni wylewają (przestępstwo!!) ech długo mogę wymieniać. A spotkałam Cię za sprawą poszukiwań przepisu na domowy jogurt 🙂 Oh! Jak cudownie jest mieć internet i spotykać w nim takich ludzi jak Ty :), którzy dzielą się swoją wiedzą z innymi. Chciałam Ci również powiedzieć, że wszystko co piszesz w Green Morning ogromnie pozytywnie wpływa na moje życie :). Będę Cię czytać i uczyć się od Ciebie. …A jutro wybieram się na poszukiwanie mojego Pana Mleczarza 🙂 Dziękuję że jesteś Kasia 🙂 „

i Agata:

„Witaj Jestem oczarowana Twoim blogiem, zdjęcia, teksty… cały ekran wypełnił się czystą aurą, spokojem i miłością. Dziękuję za te ucztę 🙂 Czekam na następne wpisy, pozdrawiam „

i Staszek:

„Wiem że nie łatwo jest zaakceptować taką opinię jaką Ci wystawiłem, nie dziwię się też że nie uważasz się za Anioła, bo skrzydła są na plecach i po prostu ich nie widzisz :)) Jednak gdy czytam dowolną Twoją wypowiedź to dokładnie wiem i czuje kim jesteś …”

A na koniec jeszcze, żeby nie było tak słodko cytat z listu z obelgami (tak, dostaje też takie!). Pozdrawiam autorkę listu i choć wiem, ze jej intencje były zupełnie inne, sprawiła mi tym listem dużo radochy:

„Co za sentymentalny i przesłodzony blog. Aż się chce TĘCZĄ RZYGAĆ. Beznadzieja! Życie nie jest takie jak Ci się wydaje, żyjesz w jakimś odrealnionym świecie. Obudź się kobieto!”.

IMG_6824-horz

       A ja nie chcę się obudzić! Chcę kreować własny świat, gdzie piękno, dobro i wzajemna życzliwość są normą i nikogo nie dziwią ani nie wywołują „odruchu wymiotnego”. Głęboko wierzę, że świat jest taki jak ludzie, którzy w nim żyją i każdy z nas ma wpływ jaki świat wokół siebie stwarza. Staram się aby mój był piękny i szlachetny, pełen miłości i pokoju. W taki sposób prezentuje i będę go prezentować na GreenMorning. Dziękuję Wam- Moi Czytelnicy, że mi przez ostatni rok w tym pomagaliście! Liczę na Was przez kolejne lata.

       Za każdym razem jak mnie najdą wątpliwości i brak sił aby kontynuować pisanie tutaj- wejdę sobie do tego wpisu i poczytam zebrane tu komentarze. Naładuje akumulatory i ruszę do boju z nową energią.

       Jeśli czytasz GreenMorning a jeszcze nigdy się do mnie tu nie odezwałeś? Zrób mi prezent na urodziny i napisz choć parę słów. Będzie mi niezwykle miło Cię poznać – mój Czytelniku, moja Czytelniczko!  Kim jesteście? Jaki jest świat wokół Was?

Ps. Do przeczytania wkrótce! Będę miała dla Was mały prezent z okazji urodzin. Kiedy tylko do końca posprzątamy na blogu- czyli całkiem niedługo, będzie można wygrać tutaj darmowy kurs fotografii kulinarnej ze mną. Nie będzie jednak łatwo- trzeba się będzie mocno postarać. Szczegóły już za parę dni. Gotowi?



Pierogi z jagodami

IMG_0245-tile

Drogi Tato z Rybnika,

       Od paru tygodni nie mogę przestać myśleć o Panu i niewyobrażalnej tragedii jaka spotkała Pańską rodzinę.

       Nie potrafię i nawet nie chcę wyobrazić sobie co Pan teraz przeżywa.

       Za to bardzo dobrze potrafię sobie wyobrazić, że podobna sytuacja mogła by przydarzyć się mnie. Tak, tak- nie jestem jedną z tych, która powie „nie wyobrażam sobie jak można zapomnieć o swoim dziecku, mnie to by się nigdy nie zdarzyło”. Otóż niestety- jestem świadoma tego, że zarówno mnie jak i wszystkim dookoła zdarza się zapominać o dzieciach nagminnie. Codziennie popełniamy grzech zapomnienia wobec naszych najmłodszych. Nie pamiętamy o złożonych im obietnicach, o ich prawach, o tym, że powinny być w naszym życiu najważniejsze, że bycie rodzicem to wielka odpowiedzialność i obowiązek. Zapominamy, że dzieci zwyczajnie potrzebują naszego czasu i świadomej obecności, że muszą być dla nas ważniejsze niż kolejna sprawa do załatwienia, kolejne nadgodziny do wypracowania, kolejny projekt do zrealizowania, kolejny dom do wybudowania, samochód do kupienia, telefon do wykonania, e-mail do przeczytania, czy nawet mundialowi  mecz do obejrzenia.

      Komu z nas nie zdarza się zapominać? Mnie nagminnie. Średnio raz na tydzień zapominam o spakowaniu drugiego śniadania do tornistra mojego syna. Jestem mistrzynią w zapominaniu o dodatkowych zajęciach Kacpra, wie o tym najlepiej „Pani od angielskiego” która dobija się bezskutecznie do naszego domu z częstotliwością raz na miesiąc. Zapominam o wywiadówkach, torbie na basen i wycieczce szkolnej (goniliście kiedyś samochodem szkolny autobus wycieczkowy?- mnie się zdarzyło!). Tego dnia kiedy usłyszałam o tragedii Taty z Rybnika wysłałam męża z synem na urodziny do koleżanki. (Dlaczego nie pojechałam sama? – miałam 30 pilnych spraw do zrobienia). Chłopaki wrócili po półgodziny bardzo rozczarowani bo okazało się, że urodziny dziewczynki  dopiero będą…za parę dni…  a ja- roztargniona matka- po prostu pomyliłam daty.

     Co roztargniona matka ma na swoje usprawiedliwienie? Że pracuję na 2 etatach, że prowadzi firmę i bloga i tysiące kursów i jeszcze zaczyna swoją „karierę” fotografa kulinarnego, że nie śpi po nocach żeby się dokształcać, że stara się jednocześnie nie rezygnować ze swoich praktyk medytacyjnych, ze swoich zobowiązań wobec przyjaciół, że ma ogród do wyplewienia i dom w wiecznym remoncie. Czy to wszystko wystarczy aby być usprawiedliwioną i móc zapominać???

     Powiecie pewnie: cóż znaczą twoje i nasze drobne zapomnienia wobec tego czego dopuścił się Tata z Rybnika?

      Pomyślmy jednak przez chwilę. Czy wszystkie te  nasze drobne zaniedbania złożone razem w jakimś niefortunnym czasie czy miejscu  nie mogłyby dać mieszanki wybuchowej większego kalibru? Czy zawsze jesteśmy nieskazitelni i zawsze o wszystkim pamiętamy? Czy może czasami , choć zupełnie nieświadomie,  tylko dzięki ogromnemu szczęściu udaje nam się uniknąć wielkiej tragedii?

    I wreszcie- Czy coraz częściej, niestety, nie zdarza nam się zapominać o czymś fundamentalnym?- Że oto właśnie tu i teraz na naszych oczach  toczy się kolejny ważny dzień z życia naszego dziecka. Że suma tych dni złoży się na coś niezwykle ważnego- jedyny, niepowtarzalny i wyjątkowy czas jakim jest dzieciństwo naszego dziecka. I jeszcze, że każde z naszych dzieci ma tylko jedno dzieciństwo a my w dużej mierze kreujemy to jak będzie ono wyglądać i jaki wpływ będzie mieć na jego późniejsze losy?

     Ile błędów popełniamy? O ilu sprawach nie pamiętamy? Jakie wielkie mamy szczęście, że los nas za to nie karze w tak okrutny sposób jak Tatę z Rybnika? Dostajemy za to swoje kolejne szanse byśmy mogli nasze błędy poprawić. Doceńmy to!

IMG_4717-tilebb

Drogi Tato z Rybnika,

Myślę o Panu codziennie,

myślę kiedy odkładam kolejną niecierpiąca zwłoki sprawę do załatwienia i idę grać z moim synkiem w piłkę,

myślę kiedy wychodzę wcześniej z pracy, choć roboty jest tyle, że nie powinnam i biegnę, żeby odebrać go wcześniej ze szkoły,

myślę kiedy planuje przesiedzieć kolejną noc w Internecie ale jednak rezygnuję bo wiem, ze następnego dnia będę nieprzytomna a tym samym niedostępna dla mojego dziecka,

myślę kiedy mój synek przychodzi z jakąś ważną dla niego sprawą, a ja mu już nie odpowiadam „nie widzisz, że pracuję”- gryzę się w język i wysłuchuję uważnie,

myślę kiedy zawracam i jadę dodatkowe 5 km , żeby jednak wrócić do szkoły, odnaleźć synka i wręczyć mu pudełko na śniadanie które zostawił w samochodzie,

myślę nawet teraz kiedy to piszę, że to już chyba czas kończyć i iść odciągnąć dziecko od komputera i spędzić z nim więcej czasu.

       Myślę o Panu za każdym razem kiedy staję przed wyborem- „pędzić, zaniedbać, zapomnieć” … czy… „zwolnić, być świadomym i  pamiętać”.

      Wiem, że to bardzo trudne i łatwo się w tym na co dzień pogubić. Dlatego nie osądzam i nie potępiam. Uważam, że nie mam do tego moralnego prawa. Za to składam ręce i dziękuję za wszystkie te (niekoniecznie zasłużone) drugie, trzecie i dziesiąte szanse. Szanse, które dostałam od losu abym mogła się postarać i być lepszym rodzicem. Dzięki Panu doceniam je jeszcze mocniej. Zrozumiałam, że to nie takie oczywiste, że są ludzie którzy oddaliby wszystko co mają, nawet pewnie życie, za choćby jedną taką dodatkową szansę. Nie cofną jednak czasu (tak samo jak Pan) choć z pewnością bardzo by chcieli.

     Dlatego nie rzucam kamieniem, nie mówię „jak Pan mógł”  tylko jestem Panu niezmiernie wdzięczna.  Za co ? Za lekcję z której mogę się uczyć  równocześnie nie doświadczając przeogromnej rodzinnej  tragedii. Mam ten komfort, że mogę myśleć tylko o Panu bo o Pana córeczce ( i tym co przeszła), jak bardzo bym nie próbowała, myśleć po prostu nie potrafię.  Pan zapewne myśli o niej nieustannie a o tym co przeżywała będzie Pan myślał do końca życia.

IMG_5041-tile

Drogi Tato z Rybnika,

myślałam o Panu i dziś, kiedy z premedytacją nie poszłam do pracy za to leżałam z moim dzieckiem na trawniku w naszym ogrodzie. Patrzyliśmy w chmury i wymyślaliśmy dla nich nazwy. Wszystkie moje jakoś dziwnie przypominały  torty i ciastka za to chmury mojego syna pełne były Supermenów, Spidermanów i Halcków. Siedzieliśmy potem na werandzie i graliśmy w warcaby i właśnie wtedy zrealizowałam, że moje dziecko wyrosło i wcale nie muszę już mu dawać forów a wręcz przeciwnie muszę się nieźle nagłówkować żeby w te warcaby z nim wygrać. Potem zrobiliśmy i spałaszowaliśmy razem ulubione pierogi jagodowe na obiad i właśnie kiedy staliśmy przed lustrem w łazience kłócąc się w zaparte kto ma bardziej granatowy język, mój synek nagle zapytał:

-Ale dziś fajnie. Co to za święto? Nie musiałaś dziś być w pracy?

-Musiałam.

-I nie masz żadnych zdjęć do robienia?

-Mam.

-I żadnych artykułów do pisania?

-Mam.

-I żadnych listów na które musisz koniecznie odpisać?

-Oj mam- całą masę .

-Więc dlaczego tego wszystkiego nie robisz , tylko bawisz się ze mną?

 – Dostałam zwolnienie.

-Od kogo?

-Od pewnego Pana .

-Oj to fajny ten Pan, jak się nazywa?

-Tata z Rybnika.

 -Oj to chyba go nie znam…. ale wiesz co?  …i tak mu ode mnie podziękuj.

*

Drogi Tato z Rybnika

– DZIĘKUJĘ.

IMG_4709-tilebbv



Tort bez jajek-mocno czekoladowy

O pewnej wspaniałej i dzielnej kobiecie- mojej Mamie
IMG_4381-2-horzbez
Lata 60-te dwudziestego wieku w pewnym malutkim miasteczku na ziemiach odzyskanych. Paręnaście lat temu, przesiedliła się tutaj rodzina Godlewskich wraz z trójką dzieci. Najmłodsze z nich jest teraz piękną dziewczyną liczącą sobie lat naście. Ma najzgrabniejsze nogi w miasteczku, na imię Czesia (kto tak pięknej dziewczynie dał takie imię?!!),chodzi do technikum łączności oraz na liczne potańcówki- gdzie rozrywana jest przez wszystkich chłopców. Nie ma się co dziwić, co jak co ale tańczyć Czesia uwielbia i potrafi jak mało kto.

Na jednaj z potańcówek spotyka chłopca niewiele starszego od siebie- równie pięknego i równie rewelacyjnego tancerza. Od tej pory Janusz (bo tak chłopcu na imię) nie odstępuje Czesi na krok. Walczy o jej względy bardzo długo posuwając się do różnych metod (z próbą samobójczą i pojedynkami na pięści z rywalami łącznie). W końcu się udaje. Czesia i Janusz stają się parą. Koniecznie chciałoby się dodać „parą na dobre i na złe”, jednak życie dość szybko zweryfikuje to stwierdzenie.

      W wieku osiemnastu lat Czesia zachodzi w ciążę. (W tej rodzinie gen płodności u kobiet jest bardzo silny- historia pokaże to jeszcze nie raz). Póki może ukrywa to przed rodzicami, przecież to dopiero koniec lat sześćdziesiątych w pruderyjnym małym miasteczku na końcu świata. Póki brzucha nie widać Janusz z miłą chęcią spotyka się z Czesią i snuje plany na przyszłość. Jednak kiedy ciąża staje się bardziej widoczna- dezerteruje i zostawia dziewczynę. Zdecydowanie nie potrafi stanąć na wysokości zadania.

     Czesia zostaje z kłopotem zupełnie sama. Na początku rozpacza nad swoją sytuacją i niewdzięcznością chłopaka jednak szybko bierze się w garść i postanawia stawić czoła problemowi. Czy właśnie dziewczyna zmieniła się w kobietę? Czy to już? Trudno powiedzieć, jednego możemy być zdecydowanie pewni- Czesia właśnie odkryła sposób na swoje niełatwe życie- Być silną, nie poddawać się i z dumą przyjmować przeciwności losu- to odtąd staje się jej życiową dewizą.
Zawiadamia o ciąży rodziców, wyjaśnia im sytuację. Nie obywa się bez łez i dyskusji do białego rana oraz przekonywania rodziców, że to przecież nie wypada, że panna z dzieckiem, że taki wstyd, że może Janusz pójdzie po rozum do głowy. Czesia nie chce o tym słyszeć. Już postanowiła- skończy szkołę (z brzuchem czy bez, co za różnica), pojedzie na studia i wychowa dziecko sama. Jak sobie da radę? Jakoś sobie da!
14 czerwca 1970 roku przychodzi na świat piękna dziewczynka. Czesia daje jej na imię Agnieszka i odkrywa, ze nie ma na świecie piękniejszego uczucia niż być matką. Wszystko zaczyna się powoli normować (jeśli w jej sytuacji o „normie” można w ogóle mówić) i wtedy zupełnie niespodziewanie Janusz „przychodzi po rozum do głowy”. Zaczyna odwiedzać Czesię, choć ta zdecydowanie sobie tego nie życzy i odprawia go z kwitkiem nawet wtedy kiedy jej się oświadcza.Co to za ukochany, który zawiódł w czasie największej próby!

      Do akcji wkracza wtedy ojciec Czesi, dziewczyna kocha go nad życie. Ojciec błaga i przekonuje aby dała chłopakowi szansę. Kiedy trafia na mur oporu- używa argumentu ostatecznego- obraża się i przestaje się do córki odzywać. Tego Czesia nie jest w stanie długo znieść, za bardzo kocha ojca. Poddaje się po długim miesiącu cichych dni i w końcu bierze ślub z Januszem.

     Czy to już koniec? Czy można napisać „żyli długo i szczęśliwie”? Czy Janusz w końcu stanie na wysokości zadania?….. Niestety nie.

      Jak przewidywała Czesia a czego nie byli w stanie lub nie chcieli zobaczyć jej rodzice- życie z Januszem nie będzie łatwe. Chłopak nie może znaleźć pracy, znika na całe dnie z domu, nie pomaga przy dziecku. Kiedy w końcu udaje mu się jakąś pracę znaleźć całe wypłaty zaczyna przegrywać w karty bo… okazuje się, że jest nałogowym hazardzistą. Dochodzi do tego problem alkoholowy i szybko Janusz zaczyna znikać z życia Czesi lądując coraz częściej w areszcie. Gdzieś pomiędzy jednym pobytem w więzieniu a drugim, półtorej roku po pierwszym (1 stycznia 1972roku)- przychodzi na świat druga córka Czesi i Janusza. Ma ogniście marchewkowe kręcone włosy i od początku jest niesfornym dzieckiem, na imię dostaje Kinga 🙂 .

     Czesia zaczyna sobie zdawać powoli sprawę, że życie to nie jest bajka. Dorasta i weryfikuje swoje plany. Jest dla niej oczywiste, że na Janusza nie ma co liczyć, że trzeba się z życiem brać samemu za bary. Z dwójką małych dzieci nie będzie to łatwe ale nikt nie obiecywał, że łatwo będzie. Wychowując dwoje małych dzieci oraz walcząc z mężem alkoholikiem i hazardzistą udaje jej się skończyć wieczorowo szkołę i zdobyć pierwszą pracę.
Rodzice pomagają w opiece nad malutkimi córeczkami, kiedy Czesia jest w pracy. W czasie wolnym jednak Czesia zajmuje się dziećmi sama- bardzo je kocha i chce aby tej miłości starczyło za dwoje: za wspaniałą matkę i za nieciekawego ojca, którego w życiu tych dzieci coraz mniej. Może nawet to i lepiej bo kiedy się w końcu pojawia najczęściej jest pijany. Im większe stają się dzieci i więcej zaczynają rozumieć tym większa staje się determinacja Czesi aby zapewnić im stabilny, bezpieczny i pełen miłości dom. Odkrywa w sobie siłę o którą siebie nie podejrzewała. (siła, wiara, nadzieja, miłość- zastanawialiście się kiedyś dlaczego te wyrazy są rodzaju żeńskiego?).

     Wbrew całemu światu, wbrew rodzinie, wbrew najbliższym, wbrew znajomym- mówi D O S Y Ć. Któregoś pięknego dnia pakuje wszystkie rzeczy swojego męża, wystawia je przed drzwi i więcej nie wpuszcza go ani do domu, ani do swojego życia. Nie jest to łatwe, ale im więcej awantur ją to kosztuje im więcej nieprzespanych nocy z dobijającym się do drzwi pijanym mężem tym bardziej zaczyna rozumieć, że oto podjęła w swoim życiu brzemienną w skutki lecz jedyną słuszną decyzję. Jeszcze tego nie wie ani ona ani tym bardziej jej 2 małe córki, że… właśnie nauczyły się (patrząc na przykład swojej Mamy) jednej z najważniejszych lekcji w życiu.

     Po 40 prawie latach jedna z tych córek streściłaby Wam tą lekcje mniej więcej tak : nigdy nie pozwól sobie na bycie ofiarą, bądź silna i uwierz w siebie. Potrafisz zrobić absolutnie wszystko i nikt nie ma prawa decydować o Twoim życiu- tylko Ty sama. Walcz o siebie bo nikt nie zrobi tego za Ciebie. Kochaj tych, którzy Cię kochają- całym sercem, tym, którzy chcą Cię wykorzystać- powiedz zdecydowane NIE. Nie będzie łatwo, bo to niecodzienna postawa. Nie obędzie się bez wyrzeczeń i trudności ale w ostatecznym rozrachunku patrząc codziennie w lustro powiesz Sobie- DAŁAM RADĘ i pozostałam wierna sobie i swoim ideałom a to w życiu jest NAJWAŻNIEJSZE.

IMG_4130-horzff

      Takich fundamentalnych lekcji, które dostałam w życiu od mojej Mamy jest dużo więcej. O wielu z nich wiem od dawna, niektóre zrozumiałam dopiero wtedy kiedy sama mamą zostałam. Niektóre objawiają się dopiero teraz kiedy staje się dojrzałą kobietą. Im starsza jestem im więcej ludzi i ich życiowych problemów i skomplikowanych sytuacji poznaje, tym bardziej pojmuję, jak wielkie miałam szczęście- mając w życiu TAK WSPANIAŁĄ MAMĘ i ze to kim jestem w wielkiej mierze zawdzięczam jej i wspaniałemu domowi, który, pomimo wszystko, potrafiła nam stworzyć.

    Jak choćby wtedy, kiedy 4-latka wróciła ze łzami w oczach ze swojego pierwszego dnia w przedszkolu. „Jestem ruda, piegowata i nie umiem mówić „R”. Wszystkie dzieci się ze mnie śmieją, nikt mnie nie lubi jestem do niczego”. Mama postawiła mnie wtedy przed lustrem i z wielką powagą powiedziała- Spójrz na siebie- Jesteś Piękna- miliony kobiet na całym świecie farbuje włosy na taki kolor. Nie słuchaj innych, nie mają prawa mówić Ci jaka jesteś, takie prawo masz tylko Ty sama i ci ,którzy Cię kochają. Ja cię kocham i mówię Ci- jesteś najpiękniejsza na świecie, najmądrzejsza i najfajniejsza! Powtarzała mi to tak często i taką niezliczoną ilość razy, że w końcu jej uwierzyłam, wbrew wszystkim, wbrew całemu światu. I stał się cud… bo kiedy w końcu rude dziecko pokochało i uwierzyło w siebie- nagle cały świat uwierzył razem z nim, przestał je pokazywać palcem i się z niego wyśmiewać a zaczął szanować. Kolejna ważna lekcja Mamy: uwierz w siebie, pokochaj siebie- wtedy świat też Cię pokocha.

    Jak choćby wtedy, kiedy cała moja klasa w liceum coś przeskrobała (nie pamiętam co to było, pamiętam ,że prowodyrem był syn wielkiej szychy- ordynatora miejscowego szpitala) a mnie usiłowano uczynić kozłem ofiarnym. Niespodziewająca się niczego mama poszła na wywiadówkę i zupełnie inaczej niż zwykle zamiast „ochów i achów” usłyszała wielki wykład na temat jaką to ma beznadziejną córkę. Nauczycielkę poparli wszyscy rodzice bo oznaczało to, że za grzech całej klasy (a więc i ich dzieci) odpowie tylko jedna osoba. Moja Mama wstała wtedy w środku zebrania i powiedziała- „Przepraszam Państwa ale to chyba jakaś pomyłka! Zanim zaczniemy dyskutować dalej idę do domu zapytać mojej córki jak było naprawdę!” -odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła w środku zebrania. Wróciła do domu -wysłuchała mojej wersji- i przyjęła ją za jedyną obowiązującą. Nazajutrz wróciła do szkoły i walczyła o mnie jak lwica. Na insynuacje nauczycielki, że „przecież córka może kłamać” odpowiedziała ” Proszę Pani to jest moja córka, ona nie kłamie, kto ma jej uwierzyć jeśli ja tego nie zrobię!”. Lekcja którą z tego wyniosła buntująca się nastolatka była następująca: „Jeśli zawsze mówisz prawdę bliskim (jakakolwiek by nie była) zawsze możesz na nich liczyć. W godzinie próby staną murem po Twojej stronie bo uwierzą i posłuchają Ciebie nikogo innego”.

     Jak choćby wtedy kiedy w wieku lat 14-nastu postanowiłam przestać jeść mięso. Mama nie oponowała ani nie próbowała mi tego wybić z głowy. Dostałam za to w prezencie na urodziny książkę kucharska oraz regularne kieszonkowe na zakupy spożywcze. Od tej pory musiałam radzić sobie sama. Byłam wystarczająco duża aby podjąć decyzję stanowiącą o moim życiu?- muszę być wystarczająco dorosła aby przyjąć za nią odpowiedzialność. Nie było łatwo bo w wieku 14 lat nie umiałam gotować absolutnie nic. Miałam jednak wspaniała okazję zacząć się uczyć. Lekcja: masz prawo podejmować decyzje w życiu – jeśli to robisz masz obowiązek zając się konsekwencjami, które te decyzje niosą.

     Czy wtedy, kiedy w wieku 16 lat postanowiłam zmienić religię (i jak twierdziło i rozpaczało wielu „przystąpić do sekty”). Był to wielki cios w życiu mojej babci, która prawie przestała się do mnie odzywać. Moja Mama, o dziwo, przyjęła to z wielkim spokojem i w ramach rozsądku i mojego wieku pozwoliła na wiele. Kiedy po latach ją spytałam dlaczego nie protestowała, odpowiedziała. „Co by to córeczko dało? Byłaś tak zdeterminowana, że pewnie po prostu uciekłabyś z domu. A tak zostałaś w nim i zawsze wiedziałaś, że gdziekolwiek będziesz i cokolwiek się w Twoim życiu wydarzy złego czy dobrego zawsze możesz do domu wrócić”. Faktycznie tak było, objechałam cały świat, robiłam różne rzeczy w życiu, czasami mądre czasami bardzo nierozsądne zawsze jednak głęboko w sercu wiedziałam, że jest ktoś kto gdzieś tam w moim domu rodzinnym czeka na mnie z otwartymi ramionami- nieważne kim jestem, nieważne co zrobiłam i czy nie zrobiłam- zaakceptuje i pokocha mnie taką jaką jestem.

IMG_4302-horznap      Kiedy byłam mała i przegrywałam w jakiś zawodach niezmiennie doprowadzało mnie to do łez, nienawidziłam przegrywać. Mama wtedy brała mnie za rękę patrzyła mi prosto w oczy i mówiła. Cokolwiek zrobisz zawsze znajdzie się ktoś kto zrobi to lepiej od Ciebie, jakkolwiek nisko nie upadniesz zawsze znajdą się ludzie którzy będą jeszcze gorsi od Ciebie- nie porównuj się do nich i nie ścigaj się z nimi. Mnie nie interesują inni (czy są od ciebie lepsi czy gorsi) interesujesz mnie tylko Ty. Czy byłaś dziś lepsza od siebie wczoraj i czy jutro będziesz lepsza niż dzisiaj. To są Twoje zawody. A potem puszczając do mnie oko szeptała mi cicho na ucho: „I jeszcze pamiętaj o najważniejszym- bez względu na to czy te zawody wygrasz czy nie- ja będę Cię kochała najbardziej jak potrafię. A co ciekawsze, na całym Bożym świecie nie znajdzie się nikt, absolutnie nikt, kto będzie Cię kochał mocniej niż ja!”.

     Mamuśku, dziękuję Ci bardzo za wszystkie wspaniałe lekcje i całą Twoją miłość. Miałaś zupełną rację- nie istnieje w tym świecie bardziej bezwarunkowa i piękna miłość niż miłość matczyna. Nie każdy miał okazję doświadczyć jej w życiu w tak piękny sposób. Mnie się udało, wielka szczęściara ze mnie- NAJWSPANIALSZA MATKA NA ŚWIECIE TRAFIŁA SIĘ MNIE 🙂 .

IMG_0672bb-horz
A teraz kilka słów o samym torcie, choć to nie on (jak zdążyliście się zorientować) jest dzisiejszym bohaterem. Tort jest intensywnie czekoladowy z lekką nutą pomarańczową i wyczuwalnym smakiem powideł śliwkowych. Smakuje trochę jak śliwki w czekoladzie, trufle czekoladowe i brownie połączone razem. Jeśli chcecie możecie powidła zastąpić konfiturą pomarańczową lub zrobić tort zamiast z pomarańczą to z grejpfrutem (wtedy do przełożenia warto użyć konfitury z czarnej porzeczki idealnie komponuje się z grejpfrutem). Jak zrobić dekoracje na wierzch tortu? Bardzo prosto- wystarczy roztopioną czekoladę rozsmarować na płaskiej powierzchni, poczekać aż wystygnie i używając szpachelki zwinąć ją w ruloniki. Tutaj film jak robić proste „cygara” czekoladowe a tutaj jak z czekolady robić „dzieła sztuki”.
Dlaczego tak „mroczny tort” na Green Morning w Dzień Matki?…. bo… to kwintesencja wszystkiego co lubi moja „Najwspanialsza Mama na Świecie”. Musi być intensywnie czekoladowo, nie za słodko i z lekką nutą owocową pasującą do czekolady. A dziś przecież Jej święto, Jej dzień… więc i tort dla NIEJ. Bardzo żałuję, że tylko taki wirtualny bo nie mamy szansy dziś się spotkać. Za to wiem, że na pewno zobaczy go tutaj. Moja Mama jest moją najwierniejszą i stałą czytelniczką- zna tego bloga lepiej niż ja sama. Jeśli też lubicie tu zaglądać i inspiruje Was to co piszę to czas podziękować za to mojej Mamie. Gdyby nie Ona- ta wspaniała i dzielna kobieta- nie byłoby mnie takiej jaka jestem i najprawdopodobniej nie byłoby tego miejsca.

A Wy? Czy bylibyście tym kim jesteście- gdyby nie Wasze Mamy? Jeśli nie- koniecznie im o tym opowiedzcie. Dziś idealny dzień do takich bilansów. Nawet jeśli Wasz związek nie jest idealny (mój i mojej mamy nie jest) to jest taki jeden dzień w roku kiedy o tym wszystkim zapominamy i pamiętamy tylko to co najlepsze i najwspanialsze.  Dziś każda mama powinna się czuć jak NAJWSPANIALSZA MAMA NA ŚWIECIE.

Pozdrawiam Was wszystkich i idę czuć się wspaniale wysłuchując  wierszyków i oglądając laurki  od mojego synka. Wiecie co mu powiem dziś wieczorem kiedy będę całować go na dobranoc….. „Pamiętaj synku, na całym Bożym świecie, nie ma nikogo, absolutnie nikogo,  kto kocha Cię tak mocno jak ja”… A wiecie co on odpowie…. ” No może jeszcze… BABCIA”. Ale to już historia na zupełnie inną opowieść.