Mikołaju, Mikołaju!!!

IMG_7750n-tile

            Moi Drodzy, mam dla Was na moim Facebook-owym profilu mikołajkowy konkurs. Po licznych protestach nt. ekskluzywności (tylko dla blogerów kulinarnych) mojego urodzinowego konkursu postanowiłam się zrehabilitować w oczach moich czytelników, którzy blogów nie posiadają ale pasjonują się fotografią kulinarną i z miłą chęcią wygraliby udział w moich warsztatach. Konkurs jest łatwy i przyjemny- zapraszam i życzę wygranej (lub hojnego Mikołaja odwiedzającego wasze strony Facebook-owe 🙂 )

—————————————————————————————————————————————————————————-

REGULAMIN KONKURSU:

Organizatorem konkursu jest autorka bloga GreenMorning.pl- Kinga Błaszczyk-Wójcicka

1. Nagrodą w konkursie jest indywidualny 1-dniowy, 5 godzinny, kurs fotografii kulinarnej z Kingą Błaszczyk-Wójcicką, szczegółowy opis kursu TUTAJ.(kurs odbędzie się 30 km na południe od Warszawy, dojazd własny, w jednym z 3 terminów do wyboru, wskazanych przez organizatora).

2. Aby zgłosić się do konkursu trzeba spełnić następujące warunki:

a. Polubić funpage bloga Greenmorning.pl na Facebooku
b. Udostępnić zdjęcie listu do Mikołaja (zamieszczone na funpage-u Greenmorning.pl) w takiej opcji, żeby było widziane publicznie.
c. Pomysłowo i niekonwencjonalnie rozwinąć list do Mikołaja w opisie udostępnionego zdjęcia.

3. Ogłoszenie wyników nastąpi dnia 7 grudnia na Facebook-owym funpage-u Greenmorning.pl

4. Wybrana osoba powinna skontaktować się mailowo z organizatorami konkursu, nie dłużej niż 2 dni od daty ogłoszenia wyników.

5. Nagroda przyznawana jest konkretnej osobie i nie może zostać przekazana osobie trzeciej.

———————————————————————————————————————————————————-



Pokonkursowe opowieści

IMG_6069-horz          Pamiętacie mój urodzinowy konkurs? Laureatką została w nim Zuzia z bloga Chili, Czosnek, Oliwa. Wygrała darmowe warsztaty fotografii kulinarnej ze mną. Zuzia to bardzo uzdolniona młoda dziewczyna. Bloguje z wielką pasją i cały czas doskonali się w tym co robi. To jedna z tych niepozornych i skromnych osób, która nie robi wielkiego show wokół siebie. Za to mozolną pracą i determinacją dzień za dniem małymi kroczkami staje się coraz lepsza w tym co robi. Bardzo mi imponują tacy ludzie bo ja niestety sama taka nie jestem ( ale tym razem to nie o mnie!). IMG_6072-horzvvvvv       W sumie spędziłyśmy z Zuzią już paręnaście godzin razem. Ostatnie spotkanie przeznaczyłyśmy na wspólne fotografowanie u Zuzi w domu. Poznanie warunków w których na co dzień pracuje mój kursant to dla mnie nie lada gratka. Dużo łatwiej wtedy coś doradzić, zrozumieć  problemy i pokazać np. jak okiełznać światło. Można obejrzeć też  „kolekcję gadgetów kulinarnych”, którą gromadzi, chcąc czy nie chcąc, każdy fotograf kulinarny. Można też po prostu przejść się po mieszkaniu i zupełnie świeżym okiem przybysza z zewnątrz wskazać na rzeczy, które aparat fotograficzny „pokocha od pierwszego wejrzenia”. (jak choćby ta piękna platerowana  taca, która stanowi takie ciekawe tło dla ciecierzycy). IMG_6076-horzb

       Kiedy wykonywałyśmy z Zuzią  prezentowane dziś zdjęcia był chyba najciemniejszy dzień tego roku. Najchętniej, rozmawiając, siedziałybyśmy przy zapalonym świetle. Ale jak widać na „załączonych obrazkach” nawet małą ilość światła można wykorzystać jako atut. Choć zdjęcia to nasza „praca zbiorowa” za ich autorkę należy uznać Zuzię. Ona obsługiwała aparat, ja tylko lekko pomagałam stylizować a potem uczyłam jak je dobrze obrobić w post-produkcji.  Wszystkie „ochy i achy” (oraz zażalenia) proszę więc kierować do NIEJ 😉 IMG_6040b-horz
Zuzia, jak przewidywałam, okazała się pojętną i zdolną uczennicą. Czas jej poświęcony uważam za bardzo dobrze wykorzystany. Nasze drogi jeszcze się nie rozchodzą, choć wiem, że Zuzia w swoim „slowly but surely” tempie zajdzie bardzo daleko i bez mojej pomocy. Pomimo tego spotkamy się pewnie jeszcze nie raz,  już bardziej jako partnerki niż „nauczyciel i uczeń”.

       Konkurs urodzinowy i to czym zaowocował bardzo mi się spodobało. Oprócz Zuzi spotkałam się jeszcze z dwójką wyróżnionych osób. Była to Olimpia z bloga Pomysłowe Pieczenie i Aga z bloga Foodtowarmthesoul. Okazało się, że z obiema dziewczynami „rozumiem się bez słów” i gdyby mieszkały trochę bliżej (obie niestety mieszkają na Wyspach Brytyjskich) to zyskałabym dwie super przyjaciółki, z którymi nie tylko dzielę pasję fotograficzną ale i podobne spojrzenie na świat.

Ciekawe, kto weźmie udział i wygra w moim konkursie za rok? Już się nie mogę doczekać!



Świat się zatrzymał

IMG_1601-horz
Siedziałam zaledwie parę dni temu w biurze mojej firmy i w kilka godzin usiłowałam nadrobić zaległości, które gromadzą mi się od jakiegoś czasu. „Hobby fotograficzne” rozrosło mi się do rozmiarów drugiego pełnoetatowego zajęcia. To już chyba ten etap, kiedy powinnam (żeby nie zwariować) zrezygnować z jednej pracy aby w pełni zając się drugą ale jeszcze nie potrafię. Jeszcze cały czas mi się wydaję, że firma, którą przecież rewelacyjnie prowadzi mąż, sobie beze mnie nie poradzi. Tkwię więc w jakimś ekwilibrystycznym szpagacie (bo już nawet nie rozkroku) pomiędzy dwoma etatami i usiłuję, zupełnie nieskutecznie, rozciągać czasoprzestrzeń.

       W takim momencie właśnie, kiedy próbuję jednocześnie płacić rachunki, zamawiać towar, układać grafik pracy dla pracowników, rozmawiać z klientami, wyjaśniać tym niecierpliwym dlaczego towar dla nich jeszcze nie zjechał z Włoch i tym bardziej cierpliwym, że musze przełożyć termin montażu bo rozchorowało mi się pół ekipy monterskiej… w całym tym stresie i harmiderze słyszę „pip pip”… To mój telefon daje znać, że przyszedł do mnie sms. Sięgam po telefon, przekonana, że to wiadomość od importera o terminie przesyłki a tam… !!! zupełnie co innego.

       ” Hej Cintamani! (tak nazywają mnie przyjaciele z którymi przez lata podróżowałam w grupie artystycznej, więcej tutaj i tutaj oraz tutaj) Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Ja właśnie siedzę w Klinice Hematologii w Londynie, bo zdiagnozowano u mnie raka krwi … takie tam … Nie wiem dlaczego ale przyszłaś mi na myśl, że chciałabym z Toba porozmawiać…”

IMG_1653-horz

       … !!! … Świat wokół mnie na chwilę zwolnił. Nagle przestały być już ważne te tysiące spraw do załatwienia, klienci, zlecenia, problemy i niezapłacone rachunki. Ważne zaczęło być zupełnie co innego- życie i zdrowie- bo to fundamentalne- a zaraz za nimi przyjaźń, miłość, relacje, związki- czyli to co w życiu najbardziej realne- warte zachodu.

      Zostawiłam rozbabrane na biurku sprawy firmowe (czekały tyle- mogą poczekać jeszcze), wzięłam telefon by zadzwonić do przyjaciółki, z którą nie widziałam się od paru lat. Wspaniała dziewczyna, matka dwójki fajnych nastoletnich córek, energiczna bizneswomen, śmieszka, która potrafi zarazić swoim śmiechem i entuzjazmem świat w promieniu co najmniej kilometra. Niedaleki czas temu walczyła dzielnie z ciężką choroba swojej córki i wygrała…  A teraz TO!

      Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.

      Usłyszałam klasyczną historię matki, żony, zapracowanej kobiety. O bagatelizowanych objawach, wizycie u lekarza kiedy już coś jest naprawdę nie tak, nagłym niedowierzaniu, potem buncie, „że dlaczego ja!”, wylanym morzu łez i śmiechu przez te łzy. O tym, że nagle twój świat się zatrzymuje choć ten dookoła pędzi dokładnie tak samo jak przedtem, że nagle dostrzegasz co jest ważne a co już zupełnie nie.

      Cóż mogłam zrobić przez ten telefon? Nie za wiele.  Mogłam po prostu być, wysłuchać.  Starałam się zrobić to najlepiej jak potrafię…

       a potem…

        Cicho odłożyłam słuchawkę, popłakałam się jak bóbr, poszłam ucałować męża i podzielić się złymi wieściami. Następnie jeszcze ciszej zamknęłam za sobą drzwi biura z porozkładanymi na biurku „już nie tak ważnymi” sprawami. Pojechałam do domu wyciągnęłam magiczny notes i zaczęłam dzwonić.

IMG_1684-horz

            Umówiłam się do ginekologa (Pani Kingo?! Jak dawno Pani u mnie nie było!), i na badania cytologiczne. Odwiedziłam mammobus bo akurat zatrzymał się w moim mieście. Odgrzebałam stare skierowanie do neurologa, które już 3-krotnie wypisywał mi lekarz rodzinny, znalazłam odpowiedniego lekarza i zapisałam się na wizytę. Odgrzebałam moje stare badania po przebytym zabiegu, zobaczyłam, że już rok temu powinnam zgłosić się na kontrolne prześwietlenie- zadzwoniłam i zapisałam się.

     Kiedy skończyłam ze swoimi sprawami wzięłam telefon i zadzwoniłam do przyjaciół i bliskich. „Kiedy robiłyście ostatnio badania?” zapytałam. Co usłyszałam w odpowiedzi?- To samo co zawsze.

IMG_1585-horz

    Ponieważ Was, moje czytelniczki, także uważam za kogoś ważnego i bliskiego- postanowiłam napisać dziś i Wam o tym oraz zapytać: Kiedy ostatnio się badałyście? Pamiętacie w ogóle? Jeśli nie- to najwyższy czas coś z tym zrobić.

        Dlatego, SORRY, ale dziś nie będzie przepisu i dziś nie będzie obiadu. Dziś nie gotujecie. Za to bierzecie telefon do ręki i dzwonicie po kolei do wszystkich miejsc do których powinnyście zadzwonić już dawno. Umawiacie się na wizyty i badania kontrolne.

        Kiedy ostatnio byłyście u ginekologa? Jeśli dłużej niż pół roku temu- dzwońcie. Kiedy robiłyście badania krwi? Jeśli dłużej niż rok temu- idźcie do lekarza po skierowanie. A co z cytologią? Co z mammografią? Robicie je w ogóle???  Nie chcę słyszeć, że nie macie czasu i pieniędzy i że kolejki do specjalisty za długie. Tutaj macie namiar na BEZPŁATNE BADANIA mammograficzne i cytologiczne. Zapiszcie się, błagam Was.

    Dostajecie zawału serca i ciągniecie dzieci po lekarzach za każdym razem kiedy mają katar lub wysoką temperaturę, wozicie psa i kota regularnie do weterynarza, troszczycie się o swoich rodziców pilnując by brali leki i dbali o siebie. A wy?! Kto dba o Was i o Wasze zdrowie?

    Bądźcie dla siebie dobre, zadbajcie o siebie same, nie bagatelizujcie objawów, badajcie się regularnie. Nie ignorujcie tego- to Wasze życie, Wasze zdrowie- warte jest dużo więcej niż wszystkie te „ważne” sprawy za którymi codziennie gonicie.

     Zwolnijcie proszę, zróbcie co trzeba, zanim świat się dla Was zupełnie zatrzyma, zanim będzie za późno…

     Och i jeszcze, bardzo proszę- jeśli możecie- pomódlcie się za moją przyjaciółkę, pomyślcie o niej ciepło lub wyślijcie jej do tego Londynu jakieś pozytywne energie- bardzo tego teraz potrzebuje…

Pozdrawiam Was ciepło
z zatrzymanej na chwilę karuzeli życia
Kinga



Zupa z pieczonych marchewek

IMG_1009-tilebb      Ostatnio jedna z moich czytelniczek zadała mi w mailu dość dziwne pytanie- „Co sądzisz o fioletowych marchewkach?”. Otóż jeśli jest jeszcze ktoś kogo interesuje co sądzę o fioletowych marchewkach to ogłaszam wszem i wobec, że… „sądzę, że są PYSZNE”. Tak samo jak pomarańczowe, żółte i białe, ni mniej ni więcej- tak samo. IMG_1028-tileb       Co roku uprawiam w moim ogrodzie parę odmian i kolorów jednego szczególnego warzywa specjalnie do fotografii. (Taki jestem świr fotograficzny, a co! ). W zeszłym roku były to pomidory (popatrzcie tutaj) w tym roku była marchewka. Cała marchewkowa tęcza! (Stąd moja świeża i klarowna opinia na temat każdego koloru marchewki.)  Co prawda, przez całe lato nie mogłam się zebrać, żebym wam tą marchew zfotografować i pokazać. Dopiero niedawno, kiedy wyrywałam ostatnie małe sztuki z ogrodu skonstatowałam, że przecież jeszcze w tym roku nie uwieczniłam na zdjęciach kolorowej marchewki, którą to przecież w tym celu właśnie posadziłam (taki ze mnie pokracznie zakręcony świr fotograficzny!) !  Zabrałam się wiec do dzieła a przy okazji wypróbowałam pomysł na przepis, który chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. IMG_1043-tile       Zupy z pieczonych warzyw goszczą dość często na naszym stole. Uwielbiamy tą z pieczonej dyni i z pieczonej papryki. Moja najlepsza pomidorowa to ta przyrządzana z pieczonych pomidorów. Uważam, że uprzednie pieczenie warzyw pomaga osiągnąć zupie lepszy, głębszy, pełniejszy smak. Tym razem postanowiłam spróbować z marchewkową i też się nie zawiodłam. Dodatek imbiru, dużej ilości soku z cytryny, pieczonego czosnku i mojego ulubionego ostatnio tymianku cytrynowego bardzo pomaga.

       Tak naprawdę to same pieczone marchewki są już wystarczająco pyszne i w takiej pieczonej formie można je pałaszować. Ja tak właśnie robię a  tylko z niewielkiej ich części robię sobie bardzo gęstą zupę, która służy mi  jako dip marchewkowy do…  marchewek.

 Jak marchewkowo- to na całego!  A co! W końcu świrom można wszystko 😉

IMG_0893-(1)-tilevv



Kofta w sosie pomidorowo-paprykowym

IMG_8296-horzb

       Kofta to jedno ze sztandarowych dań kuchni indyjskiej. A ta prezentowana dzisiaj, wykonywana z paniru to zdecydowanie  arystokracja wśród koft. Danie idealne dla kucharzy, którzy lubią zabłysnąć przed swoimi gośćmi. U nas serwowane rzadko, najczęściej z okazji jakiegoś święta lub proszonej wykwintnej kolacji. Może dlatego, że kofta to danie trochę pracochłonne?  Choć przecież nie za skomplikowane w wykonaniu i podaniu.IMG_8183-tile        Pierwszym krokiem do przyrządzenia kofty będzie wykonanie paniru. Panir to bardzo łatwy do zrobienia w domowych warunkach ser. Tak łatwy, że potrafi go uwarzyć nawet mój 10-letni syn. Instrukcję jak dokładnie wykonać panir znajdziecie TUTAJ.  Pamiętajcie, że ser na koftę powinien być dość zwarty, dlatego warto go przycisnąć czymś ciężkim podczas odsączania z serwatki. Dostępny w polskich sklepach ser capri jest bardzo dobrym substytutem paniru, jednak w tym przepisie nie sprawdzi się tak dobrze. Capri ma w sobie za dużo płynu, dlatego pulpety z jego użyciem będą potrzebowały więcej mąki aby się skleiły a potem nie rozpadały podczas smażenia. Wpłynie to na konsystencję i lekkość kofty. Warto więc poświęcić trochę czasu i samemu zrobić panir- zachęcam bardzo- jest z tego dużo pysznej satysfakcji.IMG_8072-tile       Na sos do kofty najlepsze będą słodkie mięsiste pomidory, trudne do dostania poza sezonem. Dlatego w zastępstwie możecie użyć też tych z puszki, wtedy trzeba dodać do sosu mniej passaty.

       Jeśli nie macie wszystkich przypraw potrzebnych do wykonania sosu, nie przejmujcie się zbytnio. Zróbcie po prostu najsmaczniejszy pomidorowy sos jaki potraficie (np. taki jak wykorzystujecie do spaghetti) i nim polejcie serowe pulpety. Będzie trochę inaczej, mniej egzotycznie ale na pewno równie pysznie.

  Życzę wszystkim smacznego i…  miłego” koftowania”. I obiecuję się poprawić i napisać wkrótce tutaj jakiś mądry post o czymś więcej niż tylko jak mieszać łyżką w garnku… Do przeczytania niedługo. IMG_8267-horz       Och i jeszcze proszę nie zwracajcie uwagi na kiepskie zdjęcia. Niech Was nie zniechęcą do spróbowania kofty. Nawet mnie czasami (nawet częściej niż czasami) zdarza się zostać pokonanym przez niefotogeniczne jedzenie…. lub może konkretniej  -przez moją nieumiejętność odnalezienia w nim ukrytego piękna 😉

 



Jesienne pierożki

IMG_0818-tile       Jaką piękną jesień podarowała nam Matka Natura tego roku. Aż chce się żyć pełnią życia i jak najwięcej czasu spędzać na zewnątrz. Jesień to moja ukochana pora roku- szczególnie taka jak ta. Jest ciepło, jest kolorowo, jest bajecznie zielono- chwilo trwaj! IMG_0235-tile       Taka jesień pełna słońca to wymarzony czas dla fotografa. Przynajmniej ja spędzam  wtedy więcej czasu nie w moim studio lecz na zewnątrz w ogrodzie lub jeszcze lepiej w pobliskim lesie. Październikowe, popołudniowe słońce jest miękkie i pięknie rozproszone.  Koloruje moje zdjęcia niesamowicie nasyconymi barwami. Uwierzcie lub nie, ale zieleń prezentowana na dzisiejszych fotografiach jest autentyczna. Tak zobaczył ją mój obiektyw, nie musiałam już nic poprawiać w post-produkcji. IMG_0166-2-tile        Moje oczy namiętnie szukają zieleni każdej jesieni. Wiedzą, ze trzeba się nią cieszyć tu i teraz bo za chwilę zniknie. Najpierw będzie żółto, czerwono, pomarańczowo, złoto  potem długo szaro-buro, następnie przez chwilę olśniewająco biało, by znów zmęczyć nas szarością i brakiem światła. Minie 6 długich miesięcy zanim znowu zobaczymy tyle różnorodnych odcieni zieleni wokół. Choć ja już w marcu będę wygrzebywać spod śniegu pierwsze zielone listki aby sfotografować je w moim studio.

       Teraz jeszcze nie muszę, w moim ogrodzie pysznią się zieloną tęczą: jarmuż, szpinak, brukselka, resztki brokułów oraz wielkie główki włoskiej kapusty. Uprawiam kapustę po raz pierwszy i jestem zaskoczona, że jeśli jej nie dopilnuję i nie zerwę w odpowiednim czasie to „urodzi małe dziecko”- jak to pięknie określił mój syn. Spójrzcie zresztą sami poniżej. Te malutkie kapusty wyglądają jak kangurze dzieci wystawiające głowy z torby mamy. Niezwykle fotogenicznie- wybaczyłam im więc  te „niespodziewane porody”  tak jak wybaczyłam moim brokułom, że nie rosną tak wielkie jak te kupowane w sklepie za to namiętnie kwitną pięknym żółtym kwieciem.

IMG_0080-tile       W poszukiwaniu resztek zieleni jeździmy na rowerowe wycieczki, spacerujemy po okolicznych lasach i spędzamy tak dużo czasu w ogrodzie jak to tylko możliwe. Was też zachęcam. Upieczcie dzisiejsze pierożki lub/i inne smakołyki zapakujcie do koszyka i wybierzcie się na piknik. W nieznane, w poszukiwaniu zieleni. Jak już ją znajdziecie, napawajcie się jej widokiem jak najdłużej- musi Wam wystarczyć do następnej wiosny. Z pierożkami jest znacznie lepiej, jak się skończą można je upiec znowu i znowu. A są idealne na długie jesienne i zimowe wieczory. Spróbujcie koniecznie.  Smacznego!IMG_0056-tile

IMG_0840-tile