Kofta to rodzaj indyjskich warzywnych pulpecików podawanych w różnego rodzaju sosach. O koftach więcej tutaj. Kofta buraczana to idealny pomysł na wykorzystanie wiórków pozostałych po wyciskaniu soku z buraków. Intensywny smak buraków, przypraw i chrupkość sezamu dobrze łączą się z łagodnością sosu jogurtowego, dla pięknego koloru pomieszanego z odrobina soku z buraków. Kulki są malutkie, idealne „na raz”- jednak na pewno nie poprzestaniecie na jednym razie- zapewniam. Jeśli sos jogurtowy zastąpicie innym kofta będzie wegańska.
3/4 szkl. pulpy pozostałej po wyciskaniu soku z buraków
2-3 łyżki soku z buraków
1/2 szkl. płatków owsianych
2 łyżki ciemnego sosu sojowego
1/2 małej cebuli+1 łyżeczka oleju
pieprz, sól sok z cytryny
6 łyżek sezamu
1/3 szkl. bułki tartej
olej lub klarowane masło do smażenia
na sos:
1/2 szkl kwaśnej śmietany
1/2 szkl jogurtu naturalnego
2-3 łyzki soku z buraków
sól, pieprz, cukier,posiekane świeże zioła, szczypiorek, czosnek w proszku (do smaku)
Wyciśnij sok z buraków (użyj go np. do pysznego barszczu lub zrobienia lodów) pozostałą pulpę wymieszaj z odrobina soku- powinna się dać lepić w kulki ale nie być sucha jak wiór. Sezam upraż na suchej patelni do złotego koloru. Cebulkę zeszklij na oleju. Płatki owsiane zalej 1 szklanką wrzątku wymieszanego z sosem sojowym gotuj przez 5 minut, wylej na sitko i odcedź nadmiar płynu.
Wymieszaj płatki z burakami, dodaj 2 łyżki sezamu,cebulkę, przypraw solą, pieprzem, sokiem z cytryny i dodatkowym sosem sojowy. Jeśli masa będzie za miękka dodaj bułki tartej. Lep z masy kuleczki obtaczaj część w sezamie, część w bułce tartej smaż w bardzo gorącym, głębokim tłuszczu przez 1-2 minuty.
Wymieszaj wszystkie składniki sosu, dopraw do smaku i polewaj nim buraczane pulpety. Podawaj na ciepło lub na zimno.
Jeśli chcesz zrobić pulpety na zapas- trzymaj je niepolane sosem inaczej rozmokną i będą niesmaczne.
To nie jest danie dla vegan, ani dla odchudzających się Pań. Nie jest to danie dla dzieci, ani dla starszych osób, ani broń Boże dla tych, którzy muszą dbać o swój żołądek. Nie jest to danie dla lubiących zdrową kuchnię ani dla tych będących na różnych dietach, ani również dla tych co dbają o cholesterol. To jest danie (jak żartobliwie mawia mój mąż) dla „prawdziwych mężczyzn”.
Kostki domowego sera panir, w sosie z dojrzałych pomidorów, doprawione dużą ilością chili, imbiru, kurkumy z nieprzyzwoitą ilością masła to wegetariański HIT każdej indyjskiej restauracji. Nie ma się co dziwić danie jest ZNIEWALAJĄCO PYSZNE! Rozpływa się w ustach zachwycając na początku swą łagodnością aby na końcu eksplodować intensywnym smakiem przypraw. Uwaga- danie niebezpiecznie uzależnia! Moim zdaniem jest jednym z najlepszych w wegetariańskiej kuchni indyjskiej. Podaje je się z ugotowanym na sypko aromatycznym ryżem basmati i/lub roti (indyjskimi plackami- przepis znajdziecie tutaj). A co ciekawe i warte podkreślenia potrawa (jak na standardy kuchni indyjskiej) jest bardzo prosta w wykonaniu a przyprawy do jej ugotowania kupicie w każdym większym supermarkecie. Wystarczą zaledwie trzy: chili, imbir i kurkuma.
Dla tych, którzy nie lubią ostrych przypraw mam dobrą wiadomość, chili można pominąć w przepisie (lub zamienić na 1 łyżeczką słodkiej czerwonej papryki) i danie będzie równie dobre. Dla tych ,którzy uwielbiają ostre dania też mam dobrą wiadomość- ta potrawa „udźwignie” naprawdę duże ilości chili a jeśli ma być jeszcze intensywniej zielone świeże chili można zamienić na suszone czerwone (jest dużo bardziej ostre).
Ja zdecydowanie nie lubię ostrych potraw (więcej o tym piszę tutaj) lecz Panir Butter Masala jest jednym z nielicznych wyjątków. Chili po prostu pasuje tutaj idealnie. Jak wierzą Hindusi, ostre przyprawy pomagają rozpalić ogień trawienia w żołądku. Dzięki temu nawet najcięższe potrawy są trawione szybciej i sprawniej. Ale nie dla „lepszego trawienia” toleruję chili w tym daniu, moim skromnym zdaniem, chili pasuje do panir butter masala tylko dlatego, że duża ilość masła i śmietany po prostu łagodzi odczuwanie jego ostrości na języku. Dzięki temu nie dominuje on nad innymi smakami a potrawa doskonale balansuje na cienkiej krawędzi pomiędzy byciem ostrą a łagodną nie przestając być po prostu przepyszną.
Jeśli do tej pory nie robiliście sera panir to teraz jest najlepszy czas aby spróbować. To jest bajecznie proste i nie wymaga dużo czasu ani żadnego doświadczenia. Pokochacie ten ser z wzajemnością jak i Panir Butter Masalę- dokładnie tak jak od pokoleń robi to miliony hindusów, nie wyobrażając sobie żadnej większej uroczystości bez tej potrawy na stole. Zupełnie ich rozumiem.
Ps. Jak gotować idealną Panir Butter Masalę nauczyło mnie, parę lat temu, dwóch bengalskich nastoletnich mnichów. Po raz pierwszy (i jak na razie ostatni) spotkałam w swoim życiu nastolatków płci męskiej, którzy byli takimi ekspertami w gotowaniu. Uczta w ich wykonaniu, była jedną z lepszych jaką jadłam podczas ostatniej dekady. Dzisiejszy przepis zawdzięczacie ich naukom. Smacznego!
ser panir z 3 litrów mleka (przepis tutaj)
2 puszki dobrej jakości pomidorów (w sezonie mogą być świeże bardzo dojrzałe pomidory) 100g masła 200g śmietany (lub 100g śmietany i 100g mascarpone) 1 łyżeczka cukru (najlepiej brązowego)
1 płaska łyżeczka soli
1 czubata łyżka kurkumy
kawałek świeżego imbiru (około 25g)
malutkie indyjskie zielone chili (około 2g)
opcjonalnie:
1/2 łyżeczki asafetydy
1 łyżeczka nasion kozieradki
1. Zrób panir wg. tego przepisu. Pozostaw na sitku z obciążeniem aby szybciej odciekł z serwatki
2. Obierz imbir (najlepiej oskrobać używając łyżki, zobacz tutaj) i posiekaj najdrobniej jak potrafisz. Kurkumę wymieszaj w małej miseczce z 3 łyżkami zimnej wody na papkę. Chili rozkrój ( ja używam rękawiczek, żeby nie piekly mnie dłonie) i usuń z niego wszystkie pestki, pokrój na malutkie kawałeczki (możesz też chili pominąć lub użyć go mniej lub więcej w zależności jak ostro lubisz jeść). Indyjskie zielone chili są naprawdę malutkie, jeśli używasz innych ostrych papryczek, bądź ostrożny, cała to będzie zdecydowanie za dużo. Chyba ,że jesteś wielbicielem ostrej kuchni to możesz nawet posypać potrawę suszonymi nasionami chili (jak na zdjęciu).
3. Rozpuść 50g. masła w woku lub w garnku o grubym dnie. Dodaj asafetydę (jeśli używasz) i imbir, smaż mieszając aż imbir zrobi się złoto-brązowy na brzegach, dodaj chili, poczekaj aż lekko zabieli się na brzegach (dosłownie parę sekund) i wtedy dodaj pastę z kurkumy. Smaż cały czas mieszając przez 1 minutę.
Dodaj pomidory z puszki (jeśli są w całości, pokrój w kawałki) i pozostałe masło. Gotuj do czasu aż sos zredukuje się o 1/3.
4. Dodaj sól, cukier, zamieszaj i pogotuj jeszcze chwilę. Na koniec dodaj śmietanę i zmiksuj wszystko na idealnie gładki sos.
5. Panir pokrój w nieduża kostkę (1,5cm). Klasycznie do Panir Butter Masali dodaje się jak najświeższy ser, niepoddawany już żadnej dalszej obróbce. Można też kostki sera dodatkowo obsmażyć na maśle (najlepiej z odrobina asafetydy i soli) na patelni do złotego koloru z każdej strony (wtedy będą wyglądać jak na moich zdjęciach). Ale nie jest to konieczne. Ja chyba nawet wolę tą potrawę ze zwykłym niesmażonym panirem.
6. Wrzuć panir do sosu i zagotuj wszystko razem. Wyłącz gaz i pozostaw danie pod przykryciem (tak aby ser przesiąknął sosem) na około 10 minut.
7. Podawaj z basmati ryżem, lub roti, lub chlebkiem naan lub kromkami zwykłego chleba z masłem.
8. Przed podaniem możesz posypać danie, uprażonymi na suchej patelni a potem zmielonymi na proszek nasionami kozieradki. Musisz tylko uważać, żeby ich nie przypalić wtedy robią się koszmarnie gorzkie i zepsują smak twojej potrawy (spróbuj zanim posypiesz nimi potrawę).
Jeśli Panir-Butter-Masala okaże się dla ciebie za ostra możesz zawsze podać ją wymieszaną z 3-4 łyżkami naturalnego jogurtu, który ma niezwykłą moc łagodzenia ostrego smaku.
Można do dania dodać również cebuli jeśli ktoś lubi, należy ją wrzucić poszatkowaną (1 sztuka wystarczy) na uprażone przyprawy. Zeszklić a następnie dodać pomidory i postępować dalej jak w przepisie.
Najlepsze do Panir-Butter-Masali jest masło które w Indiach nazywa się Makhan- jest to nic innego jak świeżutkie masło zrobione ze zbieranej z wiejskiego mleka śmietany. Jeśli jesteś szczęśliwym posiadaczem takiego masła użyj go koniecznie w tym przepisie.
Zabrzmi to nieskromnie ale jeszcze nie jadłam lepszego wegetariańskiego bigosu niż… mój własny. Na temat niewegetariańskich się nie wypowiadam , nie konsumowałam ich przez ostatnie 25 lat więc już nawet nie pamiętam jak smakują. Wiem natomiast dobrze jak smakuje (albo powinien) dobry wegetariański bigos. Idealny bigos powinien mieć smak balansujący pomiędzy kwaśną nutą kiszonej kapusty a słodyczą dobrze uprażonej kapusty białej. Musi być mocno aromatyczny i wilgotny (za suchy bigos to przestępstwo). Powinien też być „bogaty” – tak w Indiach mówi się o potrawach które zawierają „odpowiednią” ilość masła.
I taki właśnie jest mój bigos. Naprawdę dobry, oparty na wieloletnim doświadczeniu gotowania go w różnych warunkach i ilościach. I choć ostatnio gotuję go bardzo rzadko (z reguły raz do roku, w okolicach świąt Bożego Narodzenia) to był taki czas kiedy bigos gotowałam bardzo często i w naprawdę dużych ilościach. Pisząc „duże ilości” mam na myśli np. 20, 50 lub 100 litrów.
Trudno mi do końca określić w czym tkwi tajemnica mojego bigosu. Na pewno w długim procesie gotowania oraz w początkowym osobnym gotowaniu obu kapust. Powoduje to, że biała kapusta ma czas zmięknąć i dokładnie się uprażyć zanim wejdzie w reakcję z kwasem z kapusty kiszonej. Wszyscy dobrze wiemy, że jakikolwiek kwas spowalnia proces gotowania i nie dopuszcza do odpowiedniego zmięknięcia i rozgotowania warzyw. W moim bigosie kapusta rozpływa się w ustach a kwaśny smak tylko lekko balansuje słodycz prażonej kapusty, dodatkowo „podkręconą” suszonymi śliwkami i koncentratem pomidorowym. Bigos to jedyne danie do którego cały czas używam koncentratu pomidorowego, zrezygnowałam z niego już dawno w mojej kuchni ale tutaj pasuje mi idealnie i nic nie było w stanie go zastąpić z takim samym efektem.
Ważną rolę w gotowaniu bigosu odgrywa też masło, pomaga odpowiednio uprażyć kapustę oraz nadaje potrawie łagodny głęboki smak. Smażenie sera na klarowanym maśle tylko wzmacnia aromat smażonego masła w potrawie.
Jeśli jeszcze nigdy nie robiliście sera panir- spróbujcie koniecznie- jest bajecznie prosty i pokochacie go od pierwszego kęsa. Można z niego robić wspaniałe rzeczy i używać na 100 różnych sposobów w kuchni. Więcej na temat paniru przeczytacie TUTAJ. W postaci moczonych w bulionie kostek smakuje NIEZIEMSKO. Gwarantuję Wam, że nie będziecie się mogli powstrzymać i podjecie sporą część przed wrzuceniem do bigosu. Zróbcie więc od razu więcej.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę samych wspaniałości na nadchodzące Święta. Ja ich co prawda nie obchodzę tak tradycyjnie jak Wy ale jest to dla mnie zawsze miły czas odpoczynku po bardzo pracowitym grudniu oraz niezwykły czas spotkań z przyjaciółmi i rodziną. 24 grudnia świętujemy urodziny mojego synka a 1 stycznia moje (już nawet nie liczę, które, zatrzymałam się na 40-tych i przy tym pozostańmy).
Do zobaczenia i napisania już pewnie w nowym roku. Serdecznie dziękuję, że byliście ze mną przez cały 2014 . Miło było tworzyć tego bloga dla Was. Przed nami nowy 2015- bardzo jestem ciekawa co nam przyniesie??? Macie jakieś marzenia z nim związane? Zrealizujcie je KONIECZNIE! Ja zaczynam nowy rok przecudownie, w styczniu jadę na Sycylię fotografować gaje cytrusowe i oliwne i to w doborowym towarzystwie! Napiszę Wam wkrótce o tym…
Nie przejedzcie się za bardzo na te święta i nie zapomnijcie o co one tak naprawdę są!
pozdrawiam
Kinga
ps. Pierniki NIE są mojej produkcji. Kupione zostały na jakimś kiermaszu i służyły mi za dekorację do którejś z sesji komercyjnych. Piękne są? Prawda?
WEGE BIGOS-NAJLEPSZY!
(z kostkami smażonego sera panir)
na kostki sera: 3 l. tłustego mleka (nie UHT) 1/3 szkl. soku z cytryny 1/2 l. klarowanego masła do smażenia 2 l. dobrze słonego bulionu warzywnego na bigos: 3kg. główka białej kapusty 1,5kg kapusty kiszonej po 8 szt. liści laurowych i ziela angielskiego 1/3 kostki masła (70g) garść suszonych śliwek kalifornijskich 3 czubate łyżki koncentratu pomidorowego opcjonalnie: 3-4 suszone borowiki 1 płaska łyżeczka asafetydy potrzebne również będą: dwa duże 5-7 litrowe garnki
1. Zagotuj mleko i zrób ser. Dokładne wskazówki znajdziesz tutaj. Wyłóż ser na sito lub do tetrowej ściereczki i przyciśnij czymś ciężkim. Po 30-40 minutach powinien być gotowy. Pokrój ser w 2cm kostki i smaż w głębokim rozgrzanym tłuszczu (jak frytki) do złotego koloru.
2. W międzyczasie doprowadź do wrzenia bulion, zmniejsz ogień i pozwól mu lekko bulgotać na gazie. Wrzucaj do bulionu, usmażone kostki sera i pozwól im się gotować na malutkim ogniu przez około 10 minut lub do czasu aż nie wysmażysz wszystkich porcji sera. Zdejmij ser z ognia i pozostaw aż się ładnie nasączy.
3. Bulion powinien być mocno słony i dobrze przyprawiony. Możesz użyć też zamiast bulionu serwatki pozostałej z produkcji sera dodać do niej liści laurowych, ziela angielskiego, asafetydy, pieprzu i soli. Ostatecznie możesz też wykorzystać sklepową bulionetkę lub inne podobne produkty.
4. Kapustę kiszoną jeśli jest mocno kwaśna przepłucz zimną wodą. Ja dodatkowo tnę ja jeszcze nożyczkami w paru miejscach, żeby skrócić kawałki kapusty. Wrzuć kapustę do garnka zalej wodą do połowy wysokości (kapusty nie garnka), dodaj połowę liści laurowych i ziela angielskiego. Wstaw na średni ogień i gotuj mieszając od czasu do czasu.
5. Kapustę białą poszatkuj drobno. W drugim garnku roztop masło dodaj asafetydę (jeśli używasz) smaż przez 5-10 sekund i wrzuć poszatkowaną kapustę. Wymieszaj dokładnie. Duś pod przykryciem. Jeśli cała kapusta nie zmieści się do twojego garnka, nie martw się. Kapusta pod wpływem ciepła, szybko redukuję swoją objętość, będziesz mógł/a za chwilę dodać do garnka resztę.
6. Teraz najżmudniejszy proces powstawania bigosu. Kapusty powinny gotować się w osobnych garnkach co najmniej przez półtorej godziny. Do kapusty kiszonej trzeba co jakiś czas dolewać wody. Do kapusty białej też ale dużo mniej i rzadziej. Tak naprawdę kapusta biała powinna mniej się gotować a bardziej prażyć na maśle we własnym soku. Fajnie jeśli się lekko zbrązowi, nie trzeba wiec się martwić, że się gdzieniegdzie przypali. Jeśli jednak przypala się za często (tak że mocno przywiera do garnka), trzeba podlać ją wodą. Obie kapusty, regularnie mieszamy i gotujemy pod przykryciem.
7. Po półtorej godziny gotowania osobno, kapusty łączymy w jednym garnku (teraz już zredukowały się tak, że zmieszczą się do jednego 6-7litrowego garnka), dodajemy pozostałe liście laurowe i ziele angielskie, śliwki i grzyby. Dokładnie mieszamy i gotujemy następne 1,5-2 godzin. Teraz bigos lekko podlewamy wodą i pilnujemy, żeby mocno się nie przypalił (gdzieniegdzie może- ale tylko gdzieniegdzie). Gotujemy pod przykryciem, na średnim ogniu, mieszając często. Dobry bigos powinien być mocno wilgotny, nie suchy. Dlatego na dnie garnka po ugotowaniu powinniśmy zobaczyć jeszcze płyn. Dbajmy o to, żeby cały czas tam był dolewając wodę podczas gotowania.
8. Na koniec gotowania dodajemy koncentrat pomidorowy i odcedzone z bulionu gorące kostki smażonego sera. Dokładnie mieszamy i gotujemy jeszcze przez 5 minut. Zestawiamy z ognia.
9. Ja osobiście nie solę bigosu, sól zawarta w kiszonej kapuście w zupełności wystarcza do przyprawienia potrawy. Nie dodaję też do bigosu pieprzu, każdy robi to już na talerzu wg. uznania. Ty możesz spróbować i sam ocenić czy nie trzeba Twojego bigosu doprawić.
10. Bigos przechowuj w lodówce, będzie dobry do 2 tygodni. Można go też zawekować w słoiki lub zamrozić.
Z proporcji wychodzi prawie pełny 6 litrowy garnek bigosu. Przy takim nakładzie pracy moim zdaniem nie warto robić mniej, lepiej nadmiar bigosu zawekować lub zamrozić.
Można wykonać wersję wegańską tego bigosu. Zamiast paniru użyć tofu a zamiast zwykłego i klarowanego masła oleju rzepakowego.
Kofta to jedno ze sztandarowych dań kuchni indyjskiej. A ta prezentowana dzisiaj, wykonywana z paniru to zdecydowanie arystokracja wśród koft. Danie idealne dla kucharzy, którzy lubią zabłysnąć przed swoimi gośćmi. U nas serwowane rzadko, najczęściej z okazji jakiegoś święta lub proszonej wykwintnej kolacji. Może dlatego, że kofta to danie trochę pracochłonne? Choć przecież nie za skomplikowane w wykonaniu i podaniu. Pierwszym krokiem do przyrządzenia kofty będzie wykonanie paniru. Panir to bardzo łatwy do zrobienia w domowych warunkach ser. Tak łatwy, że potrafi go uwarzyć nawet mój 10-letni syn. Instrukcję jak dokładnie wykonać panir znajdziecie TUTAJ. Pamiętajcie, że ser na koftę powinien być dość zwarty, dlatego warto go przycisnąć czymś ciężkim podczas odsączania z serwatki. Dostępny w polskich sklepach ser capri jest bardzo dobrym substytutem paniru, jednak w tym przepisie nie sprawdzi się tak dobrze. Capri ma w sobie za dużo płynu, dlatego pulpety z jego użyciem będą potrzebowały więcej mąki aby się skleiły a potem nie rozpadały podczas smażenia. Wpłynie to na konsystencję i lekkość kofty. Warto więc poświęcić trochę czasu i samemu zrobić panir- zachęcam bardzo- jest z tego dużo pysznej satysfakcji. Na sos do kofty najlepsze będą słodkie mięsiste pomidory, trudne do dostania poza sezonem. Dlatego w zastępstwie możecie użyć też tych z puszki, wtedy trzeba dodać do sosu mniej passaty.
Jeśli nie macie wszystkich przypraw potrzebnych do wykonania sosu, nie przejmujcie się zbytnio. Zróbcie po prostu najsmaczniejszy pomidorowy sos jaki potraficie (np. taki jak wykorzystujecie do spaghetti) i nim polejcie serowe pulpety. Będzie trochę inaczej, mniej egzotycznie ale na pewno równie pysznie.
Życzę wszystkim smacznego i… miłego” koftowania”. I obiecuję się poprawić i napisać wkrótce tutaj jakiś mądry post o czymś więcej niż tylko jak mieszać łyżką w garnku… Do przeczytania niedługo. Och i jeszcze proszę nie zwracajcie uwagi na kiepskie zdjęcia. Niech Was nie zniechęcą do spróbowania kofty. Nawet mnie czasami (nawet częściej niż czasami) zdarza się zostać pokonanym przez niefotogeniczne jedzenie…. lub może konkretniej -przez moją nieumiejętność odnalezienia w nim ukrytego piękna 😉
KOFTA W POMIDORACH
(czyli pulpety serowe w sobie pomidorowo-paprykowym)
na kofty (około 20 szt): 300g sera panir (z 2 litrów tłustego mleka) po 1/3 łyżeczki asofetidy, kurkumy, słodkiej papryki, pieprzu 3/4 łyżeczki soli 2 łyżeczki mąki 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia masło klarowane lub olej do smażenia
Na sos: 1 łyżka masła klarowanego lub oleju mały kawałek zielonego chili po 1 łyżeczce: nasion czarnej gorczycy, mielonego kminku indyjskiego (kuminu) papryki słodkiej 1/2 łyżeczki asofetidy 2 duże pomidory 500g passaty pomidorowej 1 łyżka śmietany (opcjonalnie) 1/2 papryki zielonej 1/2 papryki czerwonej świeże liście ziół (bazylia, oregano, rozmaryn, tymianek) sól, cukier, sok z cytryny, pieprz (do smaku)
1. Panir na koftę powinien być idealnie ostudzony i dobrze odciśnięty. Dlatego najlepiej zrobić go dzień wcześniej i przechowywać przez noc w lodówce.
2. Rozetrzyj panir na blacie ręką na jednolitą masę (taką aby dało się z niej lepić gładkie kulki). Po prostu pocieraj serem o blat stolnicy, tak jak na tym filmie od 2 minuty, tylko twój ser powinien być dużo twardszy. Do czasu aż uzyskasz plastyczną zwartą masę. Możesz też użyć do tego melaksera.
3. Dodaj do masy serowej przyprawy, sól i mąkę. Zagnieć do połączenia. Ulep z ciasta wałek i pokrój go na 20 równych plasterków. Z każdego ulep gładką kulkę.
4. Smaż kulki w głębokim tłuszczu (bardzo polecam klarowane masło) do brązowego koloru. Uważaj aby tłuszcz nie był za gorący bo wtedy kulki szybko spieką się z wierzchu a nie upieką w środku. Obracaj kulki potrząsając co jakiś czas garnkiem z tłuszczem aby kofty zbrązowiły się równomiernie.
5. Delikatnie wyciągaj kofty z tłuszczu łyżką cedzakową i odsączaj na papierowych ręcznikach.
6. W międzyczasie zrób sos. Pokrój paprykę na cieniutkie paseczki, obierz pomidory i pokrój w kostkę.
7. W garnku o grubym dnie rozgrzej łyżkę klarowanego masła, dodaj nasiona gorczycy, przykryj pokrywka i poczekaj aż wszystkie wystrzelają (jak popcorn). Uważaj aby ich nie przypalić, Odkryj pokrywkę, dodaj resztę przypraw, zamieszaj i wsyp do garnka pokrojona paprykę.
8. Mieszaj do czasu aż przyprawy obtoczą kawałki papryki a potem jeszcze 2-3 minuty aby papryka się lekko obsmażyła. Jeśli będzie taka potrzeba dodaj odrobinę wody aby nie przypalić przypraw.
9. Dodaj pomidory, zamieszaj, przykryj i gotuj do czasu aż papryka będzie miękka a pomidory prawie się rozgotują.
10. Dodaj passatę (czyli przecier pomidorowy w kartoniku), zioła, cukier, sól, pieprz i sok z cytryny do smaku. Gotuj następne 5 minut pod przykryciem. Na końcu dodaj śmietanę i dokładnie i szybko wymieszaj aby się nie ścięła.
11. Wkładaj po 3-4 pulpety do miseczki i zalewaj obficie sosem pomidorowo-paprykowym. Podawaj natychmiast. Np. z ryżem basmati lub kaszą gryczaną.
12. .
Kofta z paniru w przeciwieństwie do tej z warzyw nie potrzebuje długiego moczenia w sosie pomidorowym. Polana sosem namięka cała w ciągu minuty. A moim zdaniem jest najlepsza wtedy kiedy jeszcze lekko chrupie. Dlatego warto ją polewać bardzo gorącym sosem tuż przed podaniem bezpośrednio na talerzu. W ogóle kofty z paniru smakują rewelacyjnie, nawet bez sosu- najlepiej ciepłe, tuż po smażeniu.
Jeślki twoje kofty podczas smażenia się rozpadają musisz dodać do ciasta więcej mąki. Mąki powinno być w cieście jak najmniej, dlatego najlepiej dodawać ją stopniowo po łyżeczce i próbować czy już wystarczy, wrzucając pojedyncze kulki do tłuszczu.
Jaką piękną jesień podarowała nam Matka Natura tego roku. Aż chce się żyć pełnią życia i jak najwięcej czasu spędzać na zewnątrz. Jesień to moja ukochana pora roku- szczególnie taka jak ta. Jest ciepło, jest kolorowo, jest bajecznie zielono- chwilo trwaj! Taka jesień pełna słońca to wymarzony czas dla fotografa. Przynajmniej ja spędzam wtedy więcej czasu nie w moim studio lecz na zewnątrz w ogrodzie lub jeszcze lepiej w pobliskim lesie. Październikowe, popołudniowe słońce jest miękkie i pięknie rozproszone. Koloruje moje zdjęcia niesamowicie nasyconymi barwami. Uwierzcie lub nie, ale zieleń prezentowana na dzisiejszych fotografiach jest autentyczna. Tak zobaczył ją mój obiektyw, nie musiałam już nic poprawiać w post-produkcji. Moje oczy namiętnie szukają zieleni każdej jesieni. Wiedzą, ze trzeba się nią cieszyć tu i teraz bo za chwilę zniknie. Najpierw będzie żółto, czerwono, pomarańczowo, złoto potem długo szaro-buro, następnie przez chwilę olśniewająco biało, by znów zmęczyć nas szarością i brakiem światła. Minie 6 długich miesięcy zanim znowu zobaczymy tyle różnorodnych odcieni zieleni wokół. Choć ja już w marcu będę wygrzebywać spod śniegu pierwsze zielone listki aby sfotografować je w moim studio.
Teraz jeszcze nie muszę, w moim ogrodzie pysznią się zieloną tęczą: jarmuż, szpinak, brukselka, resztki brokułów oraz wielkie główki włoskiej kapusty. Uprawiam kapustę po raz pierwszy i jestem zaskoczona, że jeśli jej nie dopilnuję i nie zerwę w odpowiednim czasie to „urodzi małe dziecko”- jak to pięknie określił mój syn. Spójrzcie zresztą sami poniżej. Te malutkie kapusty wyglądają jak kangurze dzieci wystawiające głowy z torby mamy. Niezwykle fotogenicznie- wybaczyłam im więc te „niespodziewane porody” tak jak wybaczyłam moim brokułom, że nie rosną tak wielkie jak te kupowane w sklepie za to namiętnie kwitną pięknym żółtym kwieciem.
W poszukiwaniu resztek zieleni jeździmy na rowerowe wycieczki, spacerujemy po okolicznych lasach i spędzamy tak dużo czasu w ogrodzie jak to tylko możliwe. Was też zachęcam. Upieczcie dzisiejsze pierożki lub/i inne smakołyki zapakujcie do koszyka i wybierzcie się na piknik. W nieznane, w poszukiwaniu zieleni. Jak już ją znajdziecie, napawajcie się jej widokiem jak najdłużej- musi Wam wystarczyć do następnej wiosny. Z pierożkami jest znacznie lepiej, jak się skończą można je upiec znowu i znowu. A są idealne na długie jesienne i zimowe wieczory. Spróbujcie koniecznie. Smacznego!
PIECZONE PIEROŻKI
(z kapustą, imbirem, kokosem i grzybami)
na ciasto: 100g miękkiego masła 3 czubate łyżki śmietany + do posmarowania 1,5 szkl. mąki + do podsypywania ( użyłam pół na pół mąki białej i „Pełne ziarno” Lubelli) 1/2 łyżeczki soli 1/3 łyżeczki proszku do pieczenia 1/2 szkl. sezamu na farsz: 0,5 kg kapusty (około 1 litra po utarciu) 2 łyżki utartego świeżego imbiru 2 łyżki masła 1 łyżka oliwy z oliwek garść suszonych podgrzybków (w małych kawałkach) garść suszonych śliwek 2 liście laurowe 1 szkl. passaty pomidorowej 3 łyżki wiórków kokosowych 3 łyżki mleka kokosowego (lub kwaśnej śmietany) 1 łyżeczka soli
1. Kapustę umyj, osusz i zetrzyj na tarce o grubych oczkach.
2. W dużej patelni rozgrzej masło, dodaj imbir i smaż do czasu aż lekko się zezłoci. Dodaj kapustę i smaż kolejnych parę minut mieszając od czasu do czasu.
3. Dodaj, grzyby, śliwki,oliwę, liście laurowe, sól i 1/2 szklanki wody.
4. Gotuj pod przykryciem do miękkości kapusty.
5. Dodaj passaty pomidorowej i gotuj bez przykrycia aż farsz odparuje do odpowiedniej konsystencji.
6. Upraż wiórki kokosowe na suchej patelni do złotego koloru. Natychmiast dodaj do kapusty, pogotuj jeszcze 2-3 minuty. Ściągnij z ognia, wyjmij liście laurowe i wymieszaj farsz z mlekiem kokosowym lub śmietaną. Pozostaw do ostygnięcia.
7. W misce wymieszaj masło ze śmietaną na jednolita masę. Dodaj mąkę, proszek do pieczenia i sól. Zagnieć ciasto. Jeśli potrzeba dodaj więcej mąki. Odstaw ciasto do lodówki na co najmniej 30 minut.
8. Odrywaj kawałki ciasta lep z nich kulki, wałkuj na cieniutkie placki. Każdy placek przetnij na pół- otrzymasz dwa półkola.
9. Zwiń półkole ciasta w rożek, dokładnie zalep brzegi. Nałóż odpowiednią ilość farszu i zlep brzeg u góry rożka. Jeśli potrafisz wykończ go ozdobną falbanką. Instrukcja jak to zrobić TUTAJ.
10. Układaj pierogi na blaszce do pieczenia, smaruj śmietaną i posypuj obficie sezamem.
11. Piecz w temperaturze 190’C przez 20-30 minut, do czasu aż będą złoto-brązowego koloru.
12. Podawaj ostudzone z zupą, najlepiej barszczem.
Z reszty ciasto (powinno go trochę zostać) wywałkuj okrągłe cienkie placki. Posyp obficie sezamem (możesz go lekko wwałkować w ciasto aby się nie osypywał). Ułóż placki na suchej blasze do pieczenia i wstaw do piekarnika na 10 minut lub do czasu aż się zezłocą. Mój syn uwielbia te placki, twierdzi że są o niebo lepsze niż same pierogi.
Czy u Was też w tym roku był taki urodzaj śliwek? W naszej okolicy gdzie nie spojrzeć drzewa uginały się pod ciężarem owoców. Aż mi ich było szkoda. Wyglądały, jak przeciążony balastem statek, który ledwo trzyma się na powierzchni wody i z miłą chęcią pozbyłby się już tego ciężaru. Trudno im się dziwić jak się przyjrzeć z bliska to na niektórych gałęziach było więcej owoców niż liści. Nawet nasza „parszywa węgierka” , jedyna śliwa w sadzie wydała piękny plon.
Kiedy kupiliśmy nasz dom z ogromnym ogrodem dookoła, pierwsze za co się zabraliśmy to były porządki właśnie w tym ogrodzie. Tuż przed wejściem do domu rosły dwie wysokie lecz mocno zaniedbane śliwy. Latem miały niedużo owoców a na dodatek większość opadła zanim dojrzała zaś te które zostały na drzewie były robaczywe (wszyściutkie jak jeden mąż). Mój teść „miłośnik piły elektrycznej i siekiery” zdecydowanie doradzał WYCIĄĆ. Mój mąż i ja chcieliśmy jednak drzewa zachować wiemy ile trzeba lat aby takie drzewo wyrosło i doceniamy owoce z własnego ogrodu (więcej o tym piszę tutaj). Zupełnie się na tym nie znając postanowiliśmy drzewa przyciąć. Wcześniej zrobiliśmy tak z jabłonią i jej to zdecydowanie pomogło. Jednak okazało się, że śliwy owocują zupełnie inaczej niż jabłonie i są mniej odporne na tak radykalne cięcia. Koniec- końców zmarnowaliśmy dwa piękne drzewa i zdobyliśmy lekcję na całe życie (nie znasz się- nie ruszaj!). Została nam w ogrodzie tylko jedna- jedyna malutka „węgierka”, która rodziła twarde jak kamienie owoce. A jeśli nawet w końcu dojrzały- pełne były robaków.
W tym roku, jak wszędzie dookoła, owoców było na naszym drzewie całe zatrzęsienie. Jednak zupełnie się nimi nie interesowaliśmy bo nauczeni doświadczeniem lat poprzednich byliśmy przekonani, że nie da się ich zjeść. Aż tu któregoś dnia jeden z naszych gości, nieświadomy i nieuprzedzony przez nikogo postanowił zjeść parę owoców z „węgierki parszywki”. Już mieliśmy krzyczeć- „Daj spokój- niesmaczne ” „Szkoda twoich wysiłków” „Uważaj na robaki” a tu … okazało się, że tego magicznego lata nasze śliwki są pyszne. Co prawda dalej jest mnóstwo robaczywych owoców i trzeba mocno uważać ale przynajmniej 1/4 śliwek nie miała lokatorów w środku. „Po prostu było ich tak dużo, że nawet śliwkowe robaki nie dały rady” rezolutnie zauważył mój syn. Skorzystaliśmy więc z urodzaju i skwapliwie cieszyliśmy się drożdżówkami, ciastami , chutney-ami i pysznymi kompotami. A jak nam się już przejadł cały standardowy śliwkowy repertuar to wymyśliliśmy tą oto pizzę śliwkową. Jest zaskakująco pyszna. Warta wypróbowania dla tych, którzy nie boją się eksperymentować w kuchni, choć nie tylko. Do naszego jesiennego menu wchodzi na stałe i zajmuje wygodne miejsce tuż obok naszej ulubionej pizzy kurkowej. Zapraszam i życzę smacznego.
A tak przy okazji jeśli ktoś z was wie jak pielęgnować śliwę węgierkę i co zrobić, żeby nie karmiła tylko armii robaków to bardzo poproszę o rady. Mieszkamy w tym domu od 5 lat i po raz pierwszy mieliśmy okazję spróbować owoców z tego drzewa. Są przepyszne i bardzo chcielibyśmy ich kosztować co roku. Są tu jacyś sadownicy?
Na ciasto:
2 szkl. mąki(ja używam pół na pół białą i pełnoziarnistą)
1 paczuszka drożdży instant (7g)
1/2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soli
3 łyżki oliwy z oliwek
1 szkl. ciepłej wody (nie gorącej!) na sos:
Chutney śliwkowy według tego przepisu
dodatki: 1 szkl. śliwek węgierek 200g niebieskiego sera pleśniowego 100g domowego sera panir lub kupnego capri 1/4 szkl. siekanych orzechów pekan lub włoskich świeży tymianek (najlepiej cytrynowy), rozmaryn, oregano świeżo mielony kolorowy pieprz
Ciasto:
1. W małej miseczce rozpuszczasz w wodzie drożdże, dodajesz cukier i oliwę.
2. Odstawiasz na 5 minut do sprawdzenia czy drożdże są aktywne- mieszanka powinna się lekko spienić lub przynajmniej powinno pojawić trochę bąbelków.
3. W osobnej dużej misce mieszasz mąkę z solą i wlewasz tam miksturę drożdżową.
4. Zagniatasz wszystko rękami (lub w misie robota kuchennego) aż osiągniesz zwartą nieklejąca się do rąk kulkę ciasta.
5. Jeśli potrzeba podsypujesz dodatkową mąką.
6. Miskę smarujesz oliwą z oliwek, to samo robisz z kulką ciasta, która do miski wkładasz.
7. Przykrywasz ściereczką i odstawiasz do wyrośnięcia na 1-1,5 godz. W tym czasie…
8. Wykonujesz chutney śliwkowy wg. tego przepisu . Możesz zredukować ilość cukru do połowy (lub mniej) oraz lekko zblendować chutney tak aby konsystencją bardziej przypominał sos pomidorowy.
9. Dodatkowe śliwki myjesz,pestkujesz i kroisz na ósemki.
10. Ser pleśniowy trzesz na tarce a panir kruszysz na drobne kawałeczki. Aranżacja pizzy i pieczenie:
11. Jeśli chcesz piec pizzę na kamieniu to wiesz co teraz robić.
12. Ja piekę pizzę na nagrzanych wcześniej blaszkach z wyposażenia piekarnika (wstawiam je na 15 minut do 220’C).
13. Wyjmij ciasto z miski (powinno podwoić swoją objętość), zagnieć jeszcze raz i podziel na 2 części.
14. Każdą część rozwałkuj na podsypanym mąką blacie na okrągły placek o średnicy 25-30cm.
15. Wyjmij 1 nagrzaną blachę z piekarnika, ułóż na niej placek (zrób to koniecznie teraz, później z dodatkami będzie dużo trudniej, uważaj, żeby się nie poparzyć!!!)
16. Rozsmaruj chutney śliwkowy na placku. Wysyp oba sery, poukładaj na nich kawałki śliwek, posyp orzechami i porwanymi na drobne kawałki gałązkami ziół. Posyp świeżo mielonym kolorowym pieprzem.
17. Odczekaj 5-7 minut i wstaw do piekarnika.
18. Piecz w temperaturze 220’C przez około 15 minut (lub do pożądanego koloru). Warto użyć specjalnego trybu do pieczenia pizzy (odsyłam do instrukcji obsługi piekarnika).
19. Powtórz wszystkie czynności dla drugiej pizzy.
Dla odważnych polecam podawanie tej pizzy polanej sosem z roztopionej gorzkiej lub mlecznej czekolady. Na początku jest zaskakująco a potem już tylko rozkosznie PYSZNIE!